Mikołaj Marcela "Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat" - Recenzja






Lubiłam się uczyć, poznawać nowe zagadnienia, zagłębiać się w książkach, dowiadywać rzeczy z różnych dziedzin. Zawsze cieszyło mnie, gdy opanowałam kolejne umiejętności, zrobiłam coś, czego jeszcze nigdy nie robiłam. Tak jest do dzisiaj. Każda nabyta kompetencja jest dla mnie powodem do radości. Uświadamia mi, że ciągle jest coś do poznania, nauczenia się, że mogę więcej niżbym przypuszczała. I owszem, nie muszę ogarniać wszystkiego, bo tak się nie da i wcale tego nie potrzebuję. Tak powinna właśnie wyglądać edukacja - wypływać z chęci poznawania świata i kształcenia się dla siebie, a nie odgórnych wytycznych, których uczniowie nie rozumieją.
"Wielu uczniom - zwłaszcza tym ubogim - wydaje się, że szkoła może być dla nich przepustką do lepszego życia. System edukacji szkoli ich jednak przez dwanaście lat w myleniu procesu z treścią. W wyniku tego zatarcia różnic pojawia się nowa logika, zgodnie z którą im dłuższy proces, tym lepsze rezultaty. Im więcej szczebli pokonamy na edukacyjnej drabinie, tym sukces wydaje się bliższy. Uczniowie szkolą się więc w myleniu nauczania z nauką, dobrych ocen z edukacją, dyplomu z kompetencjami, a elokwencji z umiejętnością powiedzenia czegoś nowego. Z kolei ich wyobraźnię szkoli się tak, by usługi i produkty zastępowały wartości (szczególnie poczucie własnej wartości)." - s. 22

Mit szkoły głosi, że wysokie oceny dadzą nam szansę na lepszą przyszłość. Świadectwo z paskiem i dobry dyplom będą gwarantem dobrze płatnej pracy i stabilizacji życiowej. Czy jest tak naprawdę? Sama przekonałam się, że wyniki w edukacji to tylko zapis na papierze. Można być naprawdę dobrym, ale jeśli nie jest się jednostką wybitną, nie ma się szczęścia, odpowiednich koneksji lub też konkretnego charakteru, wcale nie jest tak różowo, jak zwykło się twierdzić. Właśnie ten mit, o którym piszę przerobiłam na własnej skórze najboleśniej. Nie uczyłam się dla ocen. Owszem zależało mi, by były dobre, ale większe znaczenie miało to, by zrozumieć. Choć do dziś nie znajduję wytłumaczenia na nauczanie pewnych rzeczy. Wierzyłam jednak, że porządne wykształcenie da mi dobry start. Że dzięki niemu zyskam szansę, na to by rozpocząć dorosłe życie w jakimś fajnym miejscu. Dziś, bogatsza o lata doświadczeń, całkiem inaczej pokierowałabym swoimi decyzjami. Pierwsze brutalne zderzenie z rzeczywistością bolało, choć w murach wszystkich szkół nikt nie wyrządził mi krzywdy. Czasem jednak nieodpowiednie słowa ranią właśnie najbardziej. 

Kaganek oświaty czy ciasna klatka?

Nie zadawałam sobie tego pytania do momentu lektury książki Mikołaja Marceli. Tymczasem strona za stroną byłam coraz bardziej zszokowana, nie tym, co kryje się w mrocznych, niedostępnych zakamarkach systemu edukacji, a co autor wyciąga nagle na światło dzienne, ale faktem, że nie widziałam rzeczy oczywistych. Każdy z nas przeszedł przez system edukacji. Jedni zapewne wyszli z niego mniej, inni bardziej poturbowani. Większość jednak nie zadawała sobie pytania, po co to? Obowiązek edukacyjny był jak oddychanie, po prostu elementem życia. Szkoła, potem praca, przecież to normalne. Jest jak jest. Wchodzisz do budynku, spędzasz w nim kilka godzin, potem wracasz do domu, uczysz się, odrabiasz zadania i tak przez kilkanaście lat. Nie dociekasz, nie negujesz, starasz się sobie radzić. Dziś sytuacja wygląda jeszcze inaczej, bo przecież przed i po lekcjach są zajęcia dodatkowe - basen, taniec, sporty walki, języki, programowanie, robotyka, korepetycje i masa innych rzeczy. Przed dziećmi stawia się koszmarne wymagania, wycieńcza się je codzienną pracą, choć po rozmowach z nauczycielami często słyszę, że programy są z roku na rok coraz bardziej uszczuplane, więc, co nie gra?

Wyobraź sobie świat, w którym nikt cię do niczego nie zmusza. Sam decydujesz o tym, czym chcesz się zająć, ile poświęcisz na to czasu. Jeśli nie interesuje cię matematyka, możesz skupić się np. na projekcie historycznym albo inaczej tworzysz swój autorski projekt, który ma tylko jeden warunek, musi być pożyteczny społecznie, reszta jest twoją inwencją. Co więcej, możesz swobodnie się przemieszczać po sali, rozmawiać z kolegami. Czasem, gdy masz gorszy dzień, możesz po prostu usiąść i pogrążyć się w myślach, bo nikt niczego nie narzuca. A gdybym powiedziała, że o tym jak funkcjonuje takie miejsce decydujesz z innymi, nawet dorosłymi, na równi? Że możesz pracować z ludźmi w rożnym wieku, ucząc się przy tym, czym jest opiekuńczość, odpowiedzialność, przewodzenie innym. Utopia, prawda? Ale to co opisałam, jest szkołą, ba - istniejącą w rzeczywistości. Chciałbyś się tam znaleźć? 

Tymczasem jesteśmy, gdzie jesteśmy. Ciasne sale, wieloosobowe klasy, dzwonki, ustalony plan działania, cisza, rygor, coraz więcej pracy domowej. Tłamszenie kreatywności i inwencji, bo wszystko ma swój schemat, klucz, skrypt. Można poczuć się jak w fabryce, gdzie nawet najmniejsza produkowana część musi być identyczna jak poprzednia. O wartości uczniów stanowią głównie cyferki. Nie rozważa się naturalnych predyspozycji, różnic w dojrzałości i rozwoju. Wszyscy są wrzuceni do jednego worka, sprowadzeni do numerków w dzienniku, nastawieni na przyswajanie materiału, zdawanie i zapominanie. Ścierający się ze sobą, nierzadko rywalizujący, co jest wprowadzeniem do tzw. kultury pracy. Faworyzowanie i dociskanie najlepszych oraz pomijanie i komentowanie tych, którzy stanowią uciążliwy obowiązek i wymykają się ze statystyk koniecznych do wypełnienia, to norma. 

W złą stronę

Gdy zamykam "Selekcje", zastanawiam się, co dalej. Szkoła nigdy nie była miejscem, gdzie wszyscy są równi, ale ostatnio jest coraz gorzej. Gdy obserwuję wszystkie "eksperymenty", jakie próbuje się do niej na siłę wprowadzić, wiem jedno - nie chciałabym, żeby moje dziecko chodziło do instytucji, w której się tak dzieje. Nie chciałabym, żeby ktoś odstraszał je od książek, narzucał mu swoje pomysły, zamykał w ciasnych ramach tabelek, statystyk, a nie nauczył, jak radzić sobie z problemami, gdzie szukać informacji i jak je sprawdzać. Żeby oduczał je samodzielnego myślenia i szukania nieszablonowych rozwiązań, na rzecz klucza i potulności.

Kara i ocena to główne systemy motywowania w szkole. Niemiłe dla dzieci komentarze nauczycieli, sam fakt, że część kadry nie powinna w ogóle uczyć, czy niedostosowanie do zmieniającej się percepcji, sytuuje szkołę w XIX wieku. Nadal tkwi ona w modelu pruskim i średniowiecznej dyscyplinie, pisze autor. Brak wiary w to, że uczniowie bez pomocy potrafią rozwiązywać problemy, pozbawienie ich szans na podjęcie choćby próby samodzielnego działania czy wytykanie błędów i porażek, działa negatywnie na dzieci. Przestają one próbować dawać coś z siebie, wierzyć we własne zdolności. To utrudnia im odnajdywanie się w dorosłym świecie, w którym nikt nie trzyma nikogo za rękę. Gdzie potrzebna jest umiejętność szukania kreatywnych rozwiązań i samodzielność. Utrudnia również funkcjonowanie w społeczeństwie, w którym nasze decyzje ważą na tym, co dzieje się dookoła. Tymczasem szkoła wychowuje potulnych i poddających się odgórnie narzucanym prawom obywateli. Nie kształci kompetencji związanych z byciem świadomym i dociekliwym członkiem danej społeczności, dbającym o dobro ogółu. Nie uczy czytania między wierszami, perspektywicznego myślenia.

Co ciekawe najlepsi absolwenci wielu szkół wcale nie odnoszą sukcesów na rynku pracy. Podporządkowani szkolnym rygorom, pracowici, ale pozbawieni czasu na rozwój zainteresowań czy wykazujący małą inicjatywę, sytuują się gdzieś pośrodku szeregu. Wybijają się za to przeciętniacy, którzy rozwijali się w konkretnych dziedzinach, poznając resztę na poziomie podstawowym. Wiele osób uważanych w szkole za słabe, niezdolne, leniwe, nieinteligentne, okazuje się tymi, którzy zmieniają świat. Jak to się dzieje? Po prostu nie dają sobie wmówić, że się do czegoś nie nadają i ciężko pracują nad swoimi pasjami. Ile osób jednak przyjmuje gorzkie słowa i poddaje się, zatracając swój potencjał? To lepiej przemilczeć.  

"Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat" - moja opinia

Mikołaj Marcela nie owija w bawełnę, pokazuje niedostatki systemu edukacji. Bezlitośnie wypunktowuje kolejne grzechy szkoły. Niedostosowanie do dzisiejszych czasów, szczególnie w kwestii przekazywania wiedzy. Podaje przykłady, że lepsze od wszechwiedzącego nauczyciela są samokształcące się grupy rówieśnicze. Nie boi się tezy, że dzisiaj to youtuberzy i influencerzy lepiej przekazują wiedzę i czynią to w ciekawy, przyciągający uwagę i bezstresowy sposób. Krytykuje nie tylko sposoby nauczania, oceniania, tłamszenia ciekawości i kreatywności, ale obala mit, jakoby dzieci z natury były leniwe i niezainteresowane nauką i poznawaniem świata. 

Pisze o szkołach, które diametralnie różnią się od tej, którą znamy. Miejscach, gdzie uczniowie są równi nauczycielom i sami tworzą swoją podstawę programową. Nie ustępują w niczym dzieciom, które kształcą się w zwyczajnych placówkach edukacyjnych. Cechują się raczej większą pewnością siebie, samodzielnością, świadomością swoich słabych i silnych stron. Nie są również tak zestresowane jak ich rówieśnicy, uczęszczający do zwykłych szkół. Autor wkłada kij w mrowisko i pisze, zlikwidujmy szkoły, one muszą przestać istnieć. To szok dla czytelnika, który nie jest w stanie wyobrazić sobie świata bez szkoły. Od razu zrodziło to we mnie pytanie, więc jak to ma wyglądać? Przyznam, że nie do końca wyobrażam sobie system szkół demokratycznych na każdym szczeblu edukacji. Nie wiem, jak miałoby to funkcjonować np. na studiach wyższych. Jesteśmy tak ukształtowani, że od razu mamy wątpliwości, czy wówczas świat by się nie zawalił? Czy nie nastąpiłaby jakaś straszna katastrofa, która pogrąży nasze społeczeństwo w chaosie?

"Selekcje" wciągnęły mnie od pierwszej strony. Wywróciły mój świat do góry nogami. Pozostawiły z tak ogromną masą pytań, że nie wiem, od czego zacząć. Zdecydowanie kazały mi inaczej spojrzeć na szkołę. Przypomniały grzeszki nauczycieli, uważających, że brak opanowania tematu jest wynikiem lenistwa. Lekcje wywołujące nieodparte pragnienie ucieczki. Przyznaję, że spotkałam kilka osób, które zdecydowanie nigdy nie powinny znaleźć się w szkole, bo wydawało się, że odbywają tam karę, a nie pracują. Dziś literatura popularnonaukowa dla dzieci jest wydawana o niebo lepiej i ciekawiej niż chaotyczne i nudne podręczniki. W internecie aż roi się od tutoriali, filmików i stron, które przystępnie przekazują wiedzę. Mikołaj Marcela pisze o złych stronach edukacji. Robi to niezwykle rzeczowo i prosto. Aż trudno uwierzyć, że dopiero po lekturze zauważa się pewne sprawy, a może po prostu zaczyna nazywać rzeczy po imieniu. Jedno jest pewne, autor głośno mówi to, czego 99% społeczeństwa nie wypowiada na głos. Chce jakże potrzebnych zmian, które powinny się zacząć już tu i teraz. Szkoła nie powinna zniknąć, ale stać się czymś nowym, otwartym, na miarę XXI wieku. Być przyjaznym i inspirującym miejscem, gdzie każdy będzie czuł się bezpieczny, akceptowany i wartościowy. Powinna wychowywać ludzi, dla których liczą się wartości, nie rzeczy. W końcu zaś powinna ukształtować świadomych pracowników, którzy nie będą się godzić na przemocowe systemy, w których są przemęczonymi trybikami. Przeczytajcie, koniecznie, nawet jeśli nie macie dzieci. To książka, która na długo zostanie Wam w głowie. Mój egzemplarz ma chyba największą liczbę znaczników w całej biblioteczce, a to o czymś świadczy. 




Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Znak.

Mikołaj Marcela, Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat, wyd. Znak, Kraków 2021. 

Komentarze