Wojciech Jagielski "Na wschód od zachodu" - Recenzja
"W poszukiwaniu takich miejsc, utraconego sensu istnienia i odmiennych stanów świadomości wyruszyły w świat dzieci kwiaty, zniechęcone komercją i przyziemnością swoich rodziców z zahipnotyzowanych swoim bogactwem Europy i Ameryki. I to one uczyniły Riszikesz sławnym. Zbuntowani młodzi ludzie wybierali się do Indii w nadziei, że znajdą tam wszystkie odpowiedzi na dręczące ich pytania i wątpliwości. Większość gorzko się rozczarowała - ich oczekiwania i wiara były zbyt wielkie jak na możliwości świętego miasteczka. Wyszło na to, że Riszikesz zawdzięcza dzieciom kwiatom więcej, niż im dał." - s. 90
Parne dni, gorące powietrze przesycone wonią kadzideł, cisza medytacji przeplatająca się z wypowiadanymi szeptem słowami. Gwar, mnogość kolorów, zapachów, języków, ludzie codziennie walczący o swój byt na ulicach. Indie niezmiennie zachwycają jako miejsce wyjazdów oraz pielgrzymek i przerażają biedą, często obojętnością wobec najsłabszych, porzuconych, zepchniętych na margines społeczeństwa. Mimo wielkiego dysonansu między idealnym, uduchowionym i barwnym obrazem krainy szczęścia a slumsami pełnymi cierpienia, głodu i chorób, czy skomercjalizowanym krajem, gdzie niemal wszystko jest na sprzedaż, nie można mówić o spadku fascynacji tym miejscem.
Swego czasu były mekką dzieci kwiatów, pragnących żyć po swojemu, z dala od karmiącego się ich osobami konsumpcjonizmu. Hipisi wyjeżdżali na wschód w poszukiwaniu lepszej przyszłości, przygód, miejsca, gdzie będą mogli znaleźć bezpieczną przystań. Przyciągał ich spokój i wolność, jaką zapewniała tamtejsza kultura. Pragnienie znalezienia siebie poprzez medytację. Rzucali zatem wszystko co znane i wyruszali w długą podróż, która była tak samo ważna, jak osiągnięcie celu. To właśnie o "wielkim szlaku hipisów" prowadzącym przez Afganistan, Pakistan, Nepal wprost do Indii oraz ludziach nim podążającym, opowiada Wojciech Jagielski.
Bohaterowie jego książki uciekają z zachodu od życia, które ubrałoby ich w przyciasne garnitury i garsonki, ustawiło w szeregu innych pracowników, nałożyło społeczne zobowiązania, jak posiadanie rodziny, wychowywanie dzieci, bycie dobrym obywatelem, wtłoczyło w kołnierz konwenansów. Nie zgadzają się na nałożone im z góry schematy, plany jakie mieli dla nich bliscy. Rezygnują z zaplanowanej już dawno przez rodziców kariery. Opuszczając dom, czują powiew wolności, która zaprowadzi ich do całkiem innego życia. Święty przemierza drogę oddając się spontaniczności, korzysta z uroków wolnej miłości, nie stroni od narkotyków. Czeka aż poczuje, że właśnie w tym miejscu, jest jego skrawek ziemi, że tam ma właśnie zostać. Z biegiem czasu zakochuje się, ale losy dzieci kwiatów nie są zwyczajne. To przypadek i przeznaczenie mają rządzić uczuciem, tak przynajmniej twierdzi jego wybranka. W końcu mężczyzna osiada w wiosce rybackiej, czując coś na pozór szczęścia, a może potrzebując w końcu stabilizacji i wytchnienia od wędrówki. Kamal wyjeżdża w celu poznania kultury, ale rodzice nie wiedzą, że już nigdy nie wróci. Odwraca się od wszystkiego, co zapewniała jej rodzina, choć wiele osób marzy o tak dobrym starcie w dorosłość. Ona jednak wybiera Indie i poszukiwanie pełni duchowej. Wyzbywa się niemal wszystkiego. Żyje jakby za mgłą, z dala od zdobyczy cywilizacji, bez własności, domu, znajomych. Wyrzeka się swojej przeszłości, którą zdała się wyrzucić z pamięci. Nie rozumie pytań, zjawisk. Technologia, która tak pociąga jej syna, od której starała się go uchronić, napawa ją przerażeniem. Pragnie dla swojego dziecka dobra, tego za czym sama wyruszyła w podróż. Pozostaje jedynie pytanie, czy to dobre dla Lhamo?
Wojciech Jagielski nie napisał tym razem reportażu w ścisłym tego słowa znaczeniu. W "Na wschód od zachodu" czytelnik znajdzie liczne dygresje, czasem gawędziarski ton. To książka ciekawa, ale w jakiś sposób również trudna, prowadzi bowiem licznymi ścieżkami do tych samych wniosków. Wymaga skupienia, choć styl autora jest naprawdę dobry. Nie brak tu tematów do przemyśleń. Sama zastanawiałam się, jak to możliwe, by tak radykalnie przekreślić swoją przeszłość, życie w którym przecież była rodzina, przyjaciele. Jakkolwiek jestem w stanie zrozumieć ucieczkę od schematów, szukanie własnego miejsca na ziemi, bo to naturalne, że człowiek pragnie swojej i tylko swojej drogi. Tak trudno mi przyjąć, że można porzucić bliskich, zapomnieć o tym, co się przeszło. To również swoista rozprawa z legendą hipisów, wyjątkowością Indii, które wykorzystały szansę, jaką dał im napływ pielgrzymów a potem turystów i z duchowego raju, stały się jednym z najbardziej skomercjalizowanych miejsc. Kraju, w którym spokój, medytacja, skierowanie uwagi na rozwój jest kolejnym towarem czy usługą. Zadziwia zmieniający się przed oczami bohaterów obraz, fakt, że świat idzie do przodu i oaza spokoju i wolności powoli odchodzi w przeszłość. Co ogromnie mi się podobało w "Na wschód od zachodu" to fakt, że autor nie jest urzeczony Indiami, nie pisze o nich z zachwytem. Na kartach czuć bardziej chłodny obiektywizm i ciekawość losami bohaterów, a nie fascynację opisywanym krajem. Dzięki temu historia Kamal i Świętego może głośniej wybrzmieć, zyskać głębszą perspektywę. Gdyż podczas lektury cały czas nurtowało mnie pytanie, czy odnaleźli w Indiach swoje szczęście?
Wymagająca czasu i skupienia, zaskakująca i warta przemyślenia. Najnowsza książka Wojciecha Jagielskiego jest pozycją, z którą warto spędzić kilka ciepłych wieczorów, zachwycić się stylem autora, językiem, zmierzyć z historią i wyborami bohaterów i odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie jest moje szczęście. Ja polecam :).
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak.
Wojciech Jagielski, Na wschód od zachodu, wyd. Znak, Kraków 2018.
Czy ja dobrze widzę? Prowadziłaś spotkanie z Jagielskim? Ale super! :) Pamiętam jego opowieści na targach białostockich kilka lat temu - byłam zachwycona. Po książkę pewnie sięgnę za jakiś czas :)
OdpowiedzUsuńTak, miałam ten zaszczyt i ogromnie żałuję, że czas tak szybko leci, bo z Wojciechem Jagielskim genialnie się rozmawia i można Go słuchać bez końca. Książka jest ciekawa, choć chyba mocniej do mnie przemówiła "Modlitwa o deszcz".
Usuń