Kilka chwil z "Księgą ognia" - dzień czwarty

z cyklu książki z duszą



Dziś przypowieść o Synu Marnotrawnym, jeden z najbardziej refleksyjnych tekstów w Biblii i fragment, w którym jak usłyszałam na ostatnich zajęciach nie ma ani jednego zbędnego słowa. Jeśli się nad tym zastanowić to głęboka prawda. Wszystko tu odsyła do pewnych znaczeń, jest użyte by ukazywać naprawdę wiele.

Ojciec Święty mówi o niej jako o przypowieści o miłosiernym ojcu, źródle nadziei. Podkreśla, że mimo niewierności syna, rodzic nie wyrzuca go ze swojego serca. Codziennie wychodzi i wypatruje z tęsknotą swojego dziecka, które znalazłszy się w ciężkiej sytuacji, zapomniane przez przyjaciół wraca, stęsknione za dostatnim życiem, ale też ciepłem rodzinnego domu. Gdy tylko ojciec zauważa syna, wybiega mu naprzeciw, przyjmuje do siebie i czyni na powrót umiłowanym dzieckiem. Bez żadnych wyrzutów, bez wymagań, tłumaczeń. Papież zwraca uwagę na to, że Bóg na nieskończenie wielką cierpliwość. Taka postawa pozwala mieć człowiekowi nadzieję na to, że zawsze może wrócić do Pana. "Bóg odpowiada na nasze słabości swoją cierpliwością i to jest powodem naszej ufności, naszej nadziei. Jest to jakby dialog pomiędzy naszą słabością i cierpliwością Boga" (Księga Ognia, str. 196)

Pamiętam jak przeczytałam, że życzenie syna odnośnie zabrania swojej części majątku, było jak powiedzenie ojcu, że już nie żyje. Biorę to, co swoje i opuszczam cię, odtąd będę wiódł swój własny żywot, w którym nie ma dla ciebie miejsca. Przypomina to coś? Grzech kojarzy mi się właśnie z czymś takim. Nie ma Cię Boże, są tylko moje racje. A Pan cierpliwie czeka, wygląda, pragnie mojego powrotu. Czy to nie nazbyt drastyczne porównanie? Pewnie zależy od tego, co się zrobiło. Ale gdy tak sobie myślę, że wybieram świadomie i dobrowolnie coś, co jest po prostu złe, to jest nie inaczej niż w przypowieści. Odwracam się od Kogoś, Kto mnie kocha, gardzę Jego miłością. Gubię się. Wydaje mi się, że odejście syna wynika z tego, że był znudzony, ciekawy świata, chciał sam przekonać się czym jest życie, prowadzić je po swojemu, całkowicie nieskrępowany rodzicielskimi prawami i nakazami. Być może był to pewien rodzaj buntu, może przekonanie, że ja wiem lepiej i moja codzienność będzie inna, kolorowa, szaleńcza, pełna doznań. 

Nieważne ile ma się lat, w człowieku zawsze tli się pewien rodzaj przekonania, że lepiej mu będzie na swoich ścieżkach, że ma ciekawszy pomysł na swoje życie, a to co narzucone tylko go pęta. To taka ludzka przekora. Im więcej mam lat, tym lepiej rozumiem, że te chwile z jednej strony uczą mnie pokory wobec tego, co mi przekazywano, co okazuje się dobre, właściwe, mądre. Z drugiej pozbawiają złudzeń co do własnej pychy i chęci działania po swojemu. Najpiękniejsze są jednak te momenty, gdy zaczynam tęsknić, kiedy brakuje mi Boga i tak namacalnie czuję, że chcę być blisko Niego. Czy trzeba odejść, by zatęsknić? By docenić? Nie wiem, ale trudne sytuacje sprawiają, że ten pomost między moją słabością, niedociągnięciami, tymi krętymi ścieżkami, którymi się przechadzam a cierpliwością, miłością i czułością Pana jest czymś niezwykłym. Zaczynam doceniać go coraz bardziej, choć nie łudzę się, że znów skręcę nie tam gdzie trzeba. Kojąca jest jednak myśl, że Ktoś na mnie czeka, pragnie mojego powrotu.

Komentarze