Kilka chwil z "Księgą ognia" - dzień siódmy

z cyklu książki z duszą 



Dziś ostatni wpis z tego cyklu. Jutro świętowanie, wielka radość, znów usłyszę moje ukochane słowa:

Niech w święto radosnej Paschalnej Ofiary
składają jej wierni uwielbień swych dary.
Odkupił swe owce Baranek bez skazy,
pojednał nas z Ojcem i zmył grzechów zmazy.
Śmierć zwarła się z życiem i w boju, o dziwy, choć poległ Wódz życia, króluje dziś żywy. Maryjo, Ty powiedz, coś w drodze widziała? Jam Zmartwychwstałego blask chwały ujrzała.
Żywego już Pana widziałam grób pusty i świadków anielskich, i odzież, i chusty. Zmartwychwstał już Chrystus, Pan mój i nadzieja, a miejscem spotkania będzie Galilea.

Wiem, że będę czekać na te Słowa. Wstanę rano, gdy świat spowija jeszcze cisza i lekka mgła, a ptaki powoli zaczynają się odzywać. Wszystko budzi się do życia. A ja wyjdę, by usłyszeć radosną nowinę o Zmartwychwstałym Chrystusie. Dziś jednak o jednej ważnej sprawie.

Wybieram fragment o niewiernym Tomaszu, bo jest mi bliski. Gdy dla części uczniów było jasne, że Pan żyje, Tomasz nie potrafił przyjąć tej wiadomości. Po ludzku coś mu nie pasowało, bo jak? Jak mówi Papież, Bóg dał mu osiem dni na przyswojenie sobie tej informacji, ale i to niewiele pomogło. On musiał dotknąć Jezusa, żeby uwierzyć. Bóg jednak specjalnie posłużył się upartym człowiekiem, by podkreślić to, co się stało. Gdy apostoł-niedowiarek spotkał w końcu Zmartwychwstałego, jak zaznacza Ojciec Święty, nie przytaknął, tak wierzę teraz. Nie, on nazwał Chrystusa swoim Panem i Bogiem. Wyznał wiarę, którą i my wyznajemy na każdej Eucharystii. To była jego droga do prawdy i Boga. 

Papież Franciszek opowiada również o innych ścieżkach obieranych przez ludzi. O drodze medytacji, samej pracę, umartwienia, surowego trybu życia, samej pokuty i postu, wysiłków. Te drogi nie są pełne, nie pozwalają na spotkanie Boga-Człowieka. Czegoś w nich brakuje. Jedyna ścieżka, na której można w pełni doświadczyć Jezusa to pełnienie miłosierdzia wobec duszy i ciała bliźniego. Bo w głodnych, spragnionych, ubogich, uwięzionych, poniżonych, opuszczonych, chorych mieszka Bóg. 

To niezmiennie przypomina mi się św. Brat Albert, św. Franciszek z Asyżu, ks. Kaczkowski, s. Małgorzata Chmielewska i wielu innych, którzy w drugim człowieku widzą Boga. Nie jest to łatwe, bo przecież boimy się bezradności, samotności, chorób, odmienności. Nie wiemy, co powiedzieć, jak zacząć. A może wystarczy, Boże ja idę, a o słowa i czyny zadbaj Ty (w sensie ja słucham i zrobię to, czego oczekujesz, potrzebuję tylko małej podpowiedzi). Czasem przypominam Tomasza i typową kobietę zarazem. Chcę, by Bóg mówił mi o swojej miłości, potrzebuję tego. Chcę usłyszeć, nie raz, nie dwa, ale wiele razy wyznanie kocham cię. Wiem, że Bóg oddał za mnie swoje życie, a jednak potrzebuję słów, gestów. Czy to niewiara czy istota ludzkiej natury? A może jedno i drugie? Tomasz nie był zły. On potrzebował znaków, ja także ich potrzebuję. Pragnę czułości Pana. Myślę, że nie tylko ja. To przecież ludzkie i piękne.

W ciszy Wielkanocnego poranka przepełnionego oczekiwaniem na wspomniane Słowa, wyjdę na spotkanie Chrystusa w drugim człowieku. Czekam na jasność, która przepełnia duszę i na radość, taką prawdziwą, bo łatwo nie będzie. Ale wymagająca droga przepełniona jest pięknem. 

Wam wszystkim życzę Błogosławionych Świąt i poczucia miłości Zmartwychwstałego. 
A jeśli moje rozważania coś Wam dały, to napiszcie proszę. Będzie to dla mnie wielka radość. 

Komentarze