Charles Martin „Umarli nie tańczą” - Recenzja
Ta historia ma w sobie wszystko. Wyciska łzy, wywołuje całą kaskadę emocji. Zawłaszcza czytelnika i nie pozwala mu się oderwać do ostatniej strony. A potem zostawia go... w samotności po bohaterach, z którymi się zżył. Mimo tego smutku, nie sposób przejść obok niej obojętnie.
„Może mówi przeze mnie mój tata, ale myślę, że jeżeli Bóg mógłby wybierać, wolałby, abyśmy krzyczeli i kłócili się z Nim, niż pozostali milczący. (…)Profesorze, nie zapytał pan o to, ale powiem panu… przynajmniej tego jestem pewna. Jeżeli Bóg jest tym, kim mówi, że jest, to jest wystarczająco wielki, aby poradzić sobie z moimi gromami i wściekłością – ponownie przerwała – oraz wszystkimi moimi pytaniami”.
W Karolinie Południowej życie płynie spokojnie. Dylan Styles i jego żona Maggie oczekują upragnionego dziecka. Wszystko idzie dobrze, para ogromnie cieszy się na narodziny potomka, przygotowuje pokój, zajmuje się pochłaniającymi całkiem spore kwoty zakupami i wśród pól kukurydzy przygotowuje się do dnia, który zmieni ich życie. Kiedy jednak nadchodzi upragniona chwila, świat zdaje się rozpadać na kawałki. Dziecko jest martwe, a ukochana żona Dylana zapada w śpiączkę.
W ten sposób zaczyna się historia pewnego człowieka, który musi zmierzyć się z przeciwnościami losu, własną bezradnością wobec zaistniałej sytuacji, bólem, przerażeniem, samotnością a także zwykłymi prozaicznymi rzeczami, jak utrzymanie domu, praca oraz pozostanie przy zdrowych zmysłach. Początkowo bohater zamyka się w sobie, pozostaje sam na sam ze swoją tragedią. Jak to się jednak mówi, prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Dylan może liczyć na pomoc miejscowego szeryfa, człowieka którego zna i kocha od dziecka. Amos stara się mu pomóc jak może. Nakłania go również, by przyjął pracę nauczyciela, którą zawdzięcza uporowi żony, a która jest spełnieniem jego marzeń. Z czasem mężczyzna zaczyna dostrzegać wokół siebie coś więcej niż tylko ból, ale oczy otwiera mu dopiero historia Amandy, ciężarnej córki pastora, która została porwana, brutalnie zgwałcona i pozostawiona przez sprawców na pewną śmierć.
Powieść obfituje w wiele historii, począwszy od losów Dylana wychowywanego przez dziadków, przez jego wyprawy z Amosem nurtem rzeki, opowieść o miłości do Maggie, po przeżycia jego uczniów, szczególnie zaś Amandy i tajemniczej Koy, a także zarys przyjaźni z tajemniczym Bryce’m. Tak więc mijają dni, a bohater choć coraz bardziej odczuwa skutki braku żony i przechodzi przez różne stadia zwątpienia, niezrozumienia, zaprzeczenia, nadal się nie poddaje. Odwiedza Maggie w szpitalu, dbając o nią, jak tylko umie, stara się poradzić sobie z rodzącymi się w nim wątpliwościami i emocjami oraz uczy, najlepiej jak potrafi. Z jednej strony Dylan to dobry psycholog, co widać po postępowaniu względem uczniów, z drugiej sam potrzebuje pomocy, którą oferuje mu Amanda. Dziewczyna stara się go przyciągnąć do Kościoła swojego ojca i sprawić, by inaczej spojrzał na wszystko, nie ograniczał swojego życia jedynie do bólu i złości. Powiem szczerze, że całkiem nieźle się jej to udaje, zwłaszcza, że potrafi być zarówno subtelna jak i bardzo przekonująca.
„Umarli nie tańczą” to nie moje pierwsze spotkanie z twórczością Charlesa Martina. Powiem szczerze, choć nie należę do sympatyków literatury amerykańskiej, w której najczęściej rzecz dzieje się w małym miasteczku, o białych domkach, umiejscowionym obowiązkowo przy jakiejś ważnej drodze, czy autostradzie, gdzie dzieją się z pozoru normalne, choć nieco wyśnione historię, uwielbiam pisarstwo autora. Ma on w sobie głębię, świetne pomysły i naprawdę poruszające i ciekawe przemyślenia. Tym razem zaserwował czytelnikom, nie tylko ciekawą akcję w pięknym i spokojnym miejscu, ale przede wszystkim studium myśli i uczuć ludzkich. Można powiedzieć, że tak jest w każdej książce, owszem zgodzę się, w każdej dobrej książce.
Byłam pod wrażeniem ukazania dylematów różnorodnych (bo to trzeba podkreślić) bohaterów, analizy ich psychiki, uczuć i zachowań. Każda z osób przedstawionych w książce jest inna, ciekawa i mogłaby zostać opisana w osobnych powieściach. Zmaganie się z tragedią, samotnością, niepewnością jutra, opuszczeniem, bólem, stratą dziecka, próba otwarcia się na drugiego człowieka i wytrwania przy ukochanej w godzinie próby, która przedłuża się na długie dni oraz wiele innych tematów, to wszystko można odnaleźć w „Umarli nie tańczą”. Książkę, choć nie opowiada o błahym temacie, czyta się bardzo dobrze. Napisana prostym, pięknym językiem, skłania czytelnika do postawienia sobie wielu pytań, myślę, że o rzeczy najważniejsze lub ważne.
Charles Martin, Umarli nie tańczą, przeł. Jacek Bielas, Labirynty kolekcja prozy, wyd. WAM, Kraków 2009.
Komentarze
Prześlij komentarz