Charles Martin „Maggie” - Recenzja




Na dalszą część niektórych historii czeka się z niecierpliwością. Opowieści żyją w czytelniku, domagają się dopowiedzenia, wypełnienia treścią i emocjami oraz wspólnym spacerem z bohaterami. 

„Chciałem jej to wszystko powiedzieć, ale nie wiedziałem jak to zrobić. Tylko dlatego, że coś pękło, nie oznacza, że nie jest już dobre. Nie oznacza, że trzeba to wyrzucać. Oznacza tylko tyle, że coś jest pęknięte, ale pęknięte też jest dobre. Chciałem jej powiedzieć, że pęknięte jest nadal piękne, nadal oddziałuje, nadal budzi mnie rano i pobudza na koniec każdego dnia, który minął oraz który nadejdzie. Tak, jestem w stanie to pęknięte kochać”.

Po przejściu wielu trudnych sytuacji, które wiązały się dla Dylana z całym wachlarzem emocji w końcu wszystko zdaje się zmierzać ku dobremu, choć bohater nie wie, czy życie, które znał kiedykolwiek powróci, ani czy kobieta, z którą wraca do domu, jest tą samą, którą pokochał. Stara się stawić czoło czekającym go wyzwaniom i cieszy się z powrotu Maggie do domu.

Przed nim jednak trudne zadanie polegające na pomocy żonie, która musi uporać się ze śmiercią własnego dziecka, czasem, który straciła oraz własnym zagubieniem. Przyznam szczerze, że nie zawsze wywiąże się z tego dobrze. Dylan chcąc oszczędzić ukochanej cierpienia, stworzy dwie wersje wydarzeń, które miały miejsce, gdy Maggie była w śpiączce. Tę prawdziwszą, pokazującą wszystkie jego emocje i wątpliwości, zachowa dla siebie. Przyznam, że ciąg dalszy losów bohaterów „Umarli nie tańczą” nie jest sielanką. To trudna historia o zagubieniu ludzi, nawet sobie bliskich. Maggie dopiero zaczyna oswajać się z myślą o stracie dziecka, choć nie zdaje sobie z tego sprawy, potrzebuje czasu na żałobę. Z całego serca pragnie jednak zostać matką, stąd starania się pary o adopcję oraz próba skłonienia organizmu bohaterki do ponownego bycia matką.

Poza państwem Styles nie zabraknie również pozostałych bohaterów, choćby Amosa i Amandy, którzy jako szczęśliwi małżonkowie sami oczekują przyjścia na świat potomka. Autor poświęcił tym razem jednak nieco więcej uwagi osobie pastora oraz Bryce’owi, przyjacielowi Dylana i Maggie, jednej z najbardziej osobliwych postaci, jakie spotkałam w literaturze. Ten zamknięty w sobie, lubiący popić i całkowicie tajemniczy weteran z Wietnamu, który chodzić niekoniecznie ubrany i pięknie gra na dudach, nabiera głębi. Z jednej strony autor stawia go w nieco przerażającym świetle, z drugiej zaś ukazuje łagodne oblicze, a także wiele ran, jakie nosi w sobie Bryce. Powiem szczerze, że stał się on moją ulubioną postacią, przez swoją oryginalność i nietuzinkowość.

Momentami akcja staje się naprawdę intensywna, ale „Maggie” to głównie książka o wgłębianiu się w duszę człowieka. Pełna przemyśleń, refleksji i dylematów, stawia czytelnika przed wieloma pytaniami. Próba ukojenia bólu ukochanej, zaleczenia ran, zmaganie się z pragnieniem posiadania dziecka, problemami materialnymi, szukanie drogi do ukochanej, to tylko niektóre z problemów, jakie autor stawia przed bohaterami. Charles Martin nie oszczędza ich, ale pokazuje również wielkość człowieka w trudach życia a czasem nawet jego bezradność. Dylan ciągle stara się dotrzeć do Maggie. Pranie znaleźć drogę do jej serca, a także słowa i czyny, które pozwolą mu przekonać żonę o tym, że wszystkie pęknięcia można skleić. Tak jak porcelana sklejona złotem staje się dużo silniejsza, tak dzięki przeciwnościom losu człowiek i jego relacje się umacniają. Trzeba jednak czasu i pokory, by zrozumieć, że cierpienie czyni nas silniejszymi, a z każdej, nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji jest wyjście, wszak po każdej burzy pojawia się słońce.

To, co najbardziej urzekło mnie w „Maggie” to właśnie przemyślenia bohatera, pełen uczuć opis przeżywanych sytuacji oraz miłość, która nie pozwala mu rezygnować, nawet gdy brakuje słów, sił, czy choćby zrozumienia. Nawet, gdy sytuacja zdaje się rozpaczliwa.

Charles Martin, Maggie, tłum. Jacek Bielas, Labirynty kolekcja prozy, wyd. WAM, Kraków 2010.

Komentarze