Eric Emmanuel Schmitt, „Zapasy z życiem” - Recenzja





Co można sobie pomyśleć, gdy codziennie obok chudego jak patyk chłopca przechodzi starzec i mówi, że „widzi w nim grubego gościa”? Pewnie pierwsze, co nasuwa się na myśl, to szaleństwo dziadka. Jednak nie zawsze to, co widzą oczy jest prawdą. Nie znamy wszystkich naszych możliwości. Człowiek może dużo więcej, niż mógłby się po sobie spodziewać, choć nie zawsze ma odwagę, by zmierzyć się z życiem.

„Bo muszę wam wyjaśnić, że w tamtym czasie cierpiałem na alergię – nietolerancję na cały świat. W tym na siebie samego. Interesujący temat medyczny, gdyby medycyna zajęła się moim przypadkiem: miałem alergię ogólną. Nic mnie nie pociągało, wszystko wydawało mi się odrażające, życie wywoływało u mnie swędzenie, od oddychania stawałem się kłębkiem nerwów, od rozglądania się naokoło miałem ochotę rozwalić sobie mózg o ścianę, od obserwowania ludzi wyłaziła mi na skórze egzema, od patrzenia na ich brzydotę trzęsły mną dreszcze, a gdy ich odwiedzałem – nie mogłem oddychać; co do dotykania ich, na samą myśl o tym robiło mi się słabo. Krótko mówiąc, dopasowałem swoje życie do choroby: żegnaj szkoło, nie miałem przyjaciół, wypełniałem obowiązki handlowe bez gadania, żywiłem się produktami przemysłu spożywczego – konserwami, zupami liofilizowanymi – i jadłem je w odosobnieniu, wciśnięty między deski jakiejś szopy, a w nocy spałem w opustoszałych miejscach, często cuchnących, tak bardzo zależało mi na tym, żeby być samemu.
Nawet myślenie mnie bolało”.

Jun mieszka na ulicy Tokio, w którym się dusi. Właściwie to sam bardzo trafnie określa, że ma "alergię na życie". Nie ma żadnych oczekiwań, postanowień, refleksji, marzeń, planów na przyszłość. Niczego nie pragnie, jedynie trwa, sprzedając, można śmiało powiedzieć, badziewie, by zarobić na jedzenie. Nie wspomina o domu i rodzinie, nawet nie chce ich pamiętać. Jest głęboko zraniony, pogrążony w depresji, zbuntowany i za wszelką cenę pragnie udowodnić sobie i światu, że niczego nie potrzebuje i wcale nie cierpi. Jak ognia unika rozbudzania w sobie jakiejkolwiek nadziei, bo wiadomo, jak coś pójdzie nie tak, będzie boleć. Wówczas przyszłoby mu się zmierzyć z rozczarowaniem, rozgoryczeniem, żalem czy przegraną, a samemu wtedy ciężko... Chłopak radzi sobie jak może, jednak trwanie z dnia na dzień nie jest najlepszym sposobem na spędzenie życia. I choć mieszkanie na ulicy, walka o byt, zmagania z innymi sprzedawcami i ignorowanie wszelkich potrzeb, jakie ma, idzie mu całkiem nieźle, można śmiało powiedzieć, że Jun jedynie istnieje. Jest zahartowany, ale nie żyje pełnią życia, nie wykorzystuje swojego potencjału, nie robi nic, by zmienić swój byt. On nawet nie pozwala sobie na westchnienie o lepszym losie. Brak samoakceptacji i wsparcia ze strony innych jedynie podsyca jego mizerną dolę.

Jego kiepskie położenie zauważa mistrz sumo. Widzi w nim jednak nie tylko umęczonego dzieciaka, znajdującego się w ciemnościach, zbuntowanego przeciwko światu i samemu sobie, ale dostrzega potencjał zawodnika, choć warunki fizyczne chłopaka z sumo nie mają nic wspólnego. W swoim uporze doprowadza w końcu do wizyty Juna na zawodach. Ten urzeczony japońskim sportem, pragnie zostać jednym z poważanych i słynnych zawodników.

Rozpoczyna naukę w szkole mistrza, jednak pomimo ćwiczeń, szczerych chęci oraz całego wysiłku jaki wkłada w zrealizowanie swojego celu nie może przytyć. Jego waga staje się poważną przeszkodą, ale nie rezygnuje ze spełnienia marzeń. Z biegiem czasu chłopiec zauważa, że dróg do zwycięstwa jest wiele i niekoniecznie są one związane z byciem grubym. Korzystając z nasuwających się po obserwacjach wniosków, powoli wypracowuje swoją strategię i metody na pokonanie przeciwników. Uczy się, że do osiągnięcia celu prowadzi wiele dróg, dlatego nie można się łatwo poddawać. Poznaje również bardzo uroczą dziewczynę, która poruszy jego serce i o którą też będzie musiał zawalczyć.

„Zapasy z życiem” są książką zarówno o zapasach, życiu jak i zapasach z naszym losem. Obrazują zmagania się z trudnościami, które nierzadko wyrastają przed nami. Uczą pokory i podejmowania działań, nawet gdy te wydają się skazane na porażkę. Bo przecież człowiek zwycięża nie tylko osiągając sukces, ale już stając do walki, próbując. Dopóki się żyje, nie jest się przegranym, nawet jeśli otoczenie twierdzi inaczej, zdaje się mówić autor. Na przykładzie Juna pokazuje jak czasami niewiele trzeba, by ktoś porzucił niebyt, w którym tkwił i rzucił się w ramiona prawdziwego życia. Życia pełnego trudów, wyrzeczeń, zmagań z własnymi słabościami, rodzącymi się wątpliwościami, porażkami, ale i pełnego marzeń, niespodzianek, sukcesów, nawet tych najdrobniejszych, które prowadzą do zwycięstwa. Czasami wystarczy jeden człowiek, który w nas wierzy i naciska dotąd, aż podejmiemy wyzwanie. Pierwszy krok należy jednak zawsze do nas. Eric Emmanuel Schmitt nie przedstawia bajkowej wizji sięgania po sukces, który jest błyskawiczny, łatwy do osiągnięcia i wieczny. Wręcz przeciwnie, stawia sprawę jasno. Sukces jest bowiem owocem żmudnej, ciężkiej pracy, która angażuje całego człowieka wszystkie jego siły, energię, nastawienie. By po niego sięgnąć trzeba zrobić pierwszy krok, wyciągnąć rękę i konsekwentnie realizować poszczególne małe kroczki. A potem…, trzeba z głową podejść do sprawy i wybrać najlepsze z możliwych rozwiązań, jak zrobił to bohater „Zapasów z życiem”.

To również książka o uczuciach, od miłości, przez zniechęcenie, odrzucenie, nienawiść do świata, ludzi i życia, zagubienie, bunt, wściekłość, po nadzieję i radość. Cały wachlarz emocji zawarty na tak niewielu stronach. I za to lubię właśnie autora, za opowiadanie historii bez zbędnej paplaniny, bez niepotrzebnego rozwlekania wydarzeń. Wszystko jest zwięzłe, proste, bogate w treści i przemyślenia, a jednocześnie jakby skondensowane. Może czasami wydaje się to schematyczne, ale właśnie po to mamy wyobraźnię, by z niej zbudować przemilczane szczegóły. Wydaje mi się, że ta oszczędność językowa wynika jeszcze z jednej rzeczy, skupieniu się na tym, co najważniejsze, przesłaniu, jakie niesie ze sobą książka, na nierozpraszaniu czytelnika, który ma się skupić na wyciąganiu wniosków. Ta zwięzłość słów w „Zapasach z życiem” ma swojego ambasadora, którym jest matka Juna, Ta niezwykła postać przekazuje synowi trudne do odczytania, ale niezwykle piękne przesłania w sposób niezwykle oryginalny. Jaki? To już każdy musi sprawdzić sam. Ja przyznam, że ogromnie spodobał mi się ten pomysł Erica Emmenuela Schmitta. Czasami słowa kryją się przecież za najdrobniejszymi gestami i rzeczami. Warto otworzyć serce, by zrozumieć drugiego człowieka, spojrzeć na niego z innej perspektywy, w sposób wyrozumiały, gdyż każdy z nas jest inny. I brak słów, odmienność nie zawsze oznacza oziębłość, odrzucenie czy niezainteresowanie, tak jak chuda sylwetka nie zawsze należy do chudego gościa :).

Eric Emmanuel Schmitt, Zapasy z życiem, przeł. Agata Sylwestrzak-Wszelaki, wyd. Znak, Kraków 2010.

Komentarze