Rebecca Serle "Pewne włoskie lato" - recenzja

 


Czasami wieź rodzica z dzieckiem bywa niezwykle silna. Co jednak, gdy okazuje się, że jest za mocna? Gdy egzystujemy w takiej symbiozie, że nie sposób oddzielić jednej osoby od drugiej? Niby szczęśliwa, ale czy jednak nie jakoś toksyczna relacja?

 "- Jest takie powiedzenie: to, co przywiodło cię tutaj, nie zaprowadzi cię tam. 

(...)

- Jak to rozumieć? - pytam.

- Że dane okoliczności, przekonania czy działania, które doprowadziły cię do tej chwili, nie poprowadzą cię dalej. Jeśli chce się zmienić kierunek, najpierw trzeba zmienić siebie. Trzeba się rozwijać." - s. 157

 Każda śmierć boli, kiedy jednak odchodzi ktoś, kto był dla nas wszystkim, kończy się świat. Trzeba na nowo nauczyć się oddychać, jeść, spać, żyć. Tylko czy to możliwe?

Zbuduj świat od nowa

To miała być podróż ich życia. Katy tyle nasłuchała się od matki i wspaniałym czasie, który ta przed laty spędziła w Positano. Doznania sprzed lat urosły wręcz do rangi legendy, którą chętnie dzieliła się z córką. Chciała by ta również zachwyciła się klimatycznym włoskim miasteczkiem. Zakosztowała pysznego jedzenia, płynącego powolnie czasu, nieskrępowanej niczym wolności. By wystawiała swoje ciało na promienie słońca i syciła wzrok przepięknymi widokami. Cały pobyt był pieczołowicie zaplanowany, jak zresztą wszystko w życiu Carol.

Choroba jednak psuje szyki kobiet. Niedługo przed wyjazdem Kathy traci matkę, przyjaciółkę i zarazem podporę swojej codzienności. Nie jest w stanie podnieść się po tym ciosie. Wszystko przestaje smakować. Życie wydaje się puste i jałowe, a jej małżeństwo zawisa na włosku. Wraz z odejściem Carol ulatnia się cały sens egzystencji jej córki. Nie ma już kobiety, która znała odpowiedź na każde pytanie, która bezbłędnie potrafiła rozwiązać każdy problem i zawsze mówiła to, co myśli. Osamotniona Kathy staje się bezradna bez swojej przewodniczki. Nie wie czego chce, ani jak ma wyglądać jej życie.

Mimo trudnej sytuacji postanawia jednak udać się do Positano. Urzeka ją piękno tego miejsca. Zaczyna rozumieć, dlaczego tak często wspominała je matka. W niezwykle malowniczym otoczeniu wybrzeża Amalfi zaczyna na powrót oddychać. Rozkoszuje się włoską kuchnią, poznaje piękne miejsca, spotyka ciekawego mężczyznę oraz swoją 30-letnią matkę. Tak rozpoczyna się jej włoski pobyt, w którym niezwykłość wspomnianego zdarzenia miesza się z radością ze spotkania Carol.

Opowieść dwóch kobiet

Katy i Carol – to właśnie wokół nich i cudownego włoskiego klimatu skupia się opowieść. Od początku towarzyszyła mi jednak pewna dwoistość uczuć. Rozumiałam doskonale tęsknotę bohaterki za matką, to że była dla niej autorytetem w każdej możliwej sprawie. Cieszyła mnie ich ciepła relacja. Jednocześnie mocno czułam jej niewłaściwość. Gdy czytałam o tym, że Carol była najważniejszą osobą w życiu Katy, taką bez której nie da się egzystować, podejmować najmniejszych decyzji, pierwsze co przychodziło mi na myśl to nieodcięta pępowina. Wręcz toksyczne przywiązanie dziecka do matki.

Zagłębiając się dalej w lekturze nie potrafiłam zrozumieć, jak Carol mogła nie zauważyć uzależnienia córki od siebie. Czemu pomagała, zamiast uczyć. Dlaczego mimo swojej przenikliwości i spostrzegawczości nie potrafiła dać Katy do zrozumienia, że nie tędy droga. Zapatrzona w nią jak w obrazek, bohaterka utwierdziła się w fałszywym obrazie, który jest z jednej strony piękny, bo któż nie chciałby uczyć się od najlepszych, mieć matki doskonałej. Problem tylko w tym, że ideały nie istnieją. A mierzenie się z nimi, czy choćby próba dorównania, często są skazane na klęskę. Ba, czasami nie podejmuje się wysiłku, bo nie ma nawet mowy o doskoczeniu do poprzeczki, a co dopiero o jej przeskoczeniu.

Warto jednak zaznaczyć, że historię poznajemy z perspektywy Katy, więc nie do końca można stwierdzić, ile jest w niej prawdy i czy faktycznie jej matka nie widziała alarmujących sygnałów. Kilka razy daje się zauważyć, że potrafi postawić sprawę dość twardo i rozróżnia swoje życie od życia córki. Chce dla niej jak najlepiej, ale nie boi się mówić prawdy. Z kart jednak wyłania się tak wyidealizowany obraz, że nie dziwi ból, jakiego doznaje Katy, bunt, który się w niej rodzi. I ma się świadomość, że wiele cierpienia wynika z tego nierealistycznego wizerunku, jaki stworzyła bohaterka.

„Pewne włoskie lato” – moja opinia

Powieść Rebeccy Serle jest cudownie wakacyjna mimo trudnego tematu. To doskonała książka dla wszystkich zagubionych dorosłych, którzy nie potrafią poradzić sobie z własnym życiem. Nie wiedzą, co dla nich dobre, w jaką stronę podążać, które relacje pielęgnować, a które zerwać. Pisarka nie bała się pokazać, że czasami mamy do czynienia z dorosłymi dziećmi czy niedojrzałymi dorosłymi. Chciałabym napisać, że wtedy trzeba rzucić wszystko, wyjechać do Positano, odpocząć tam, nasycić się jego wspaniałościami (te widoki, to ciepło, cudowne morze, wyborne jedzenie, wspaniałe wino) i wszystko się jakoś poukłada. Może w tym szaleństwie jest metoda, bo gdy odpuścimy i zmierzymy się z prawdą o sobie, łatwiej zacząć.

Tego właśnie uczy „Pewne włoskie lato” – spojrzenia na siebie z dystansu. Zmierzenia się z lękami i własnymi wyobrażeniami na wiele tematów. Wzięcia za siebie odpowiedzialności, zamiast udawania się po pomoc do innych. Nie chcę spoilerować, ale czytając tę powieść wiele razy zdziwicie się, jak bardzo zależna od matki była Katy. Mnie zaskoczyło bardziej to, że kompletnie nie widziała w tym problemu, choć zdawała sobie sprawę, że omawia wszelkie tematy z Carol. Rebecca Serle pisze o stawaniu się sobą. Wolnym człowiekiem, który nie musi, ale chce być przy innych. Potrafi poradzić sobie sam, najpewniej metodą prób i błędów. Który stopniowo uczy się słuchać siebie, dostrzegać własne pragnienia, potrzeby. Budować pewność siebie nie z naśladowania, ale działania.

Wszystko to podane jest w lekkim, wakacyjnym klimacie, choć nie brak tu trudniejszych tematów. Myślę, że styl pisarki jest jej największym atutem. Książkę dosłownie się pochłania. Absolutnie nie przytłacza, choć czasami burzyłam się na zachowanie głównej bohaterki. Jest słoneczna, ciepła, mądra i wartościowa. Zarówno dzięki okładce, jak i wspomnianej lekkości, ma szansę trafić do naprawdę szerokiego grona odbiorców i skłonić ich do refleksji na temat życia i więzi rodzinnych. Przy okazji coś czuję, że wzrośnie liczba wycieczek do Positano.

„Pewne włoskie lato” jest dla mnie idealnym tytułem, który pokazuje, że o ważnych tematach można mówić chwytliwie, lekko, ciepło, mądrze i prosto. To tytuł dla czytelników z różnym stopniem oczytania. Taki, który nie stwarza barier i do tego zachwyca. Jak dla mnie wzorcowe połączenie fabuły, stylu i czegoś nieuchwytnego. Pochłoniecie go w jeden, może dwa wieczory, zależy od Waszego tempa czytania. To jedna z najlepszych książek tego roku, która po prostu mnie oczarowała, mimo, że bohaterka potrafi czasami nieźle zirytować czytelnika.

Z niecierpliwością czekam na kolejne powieści Rebeccy Serle. Kłaniam się także nisko Michałowi Kramarzowi za świetny przekład. Po lekturze koniecznie dajcie mi znać, jakie macie odczucia co do tej książki.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona. 



Rebecca Serle, Pewne włoskie lato, przeł. Michał Kramarz, wyd. Czwarta Strona, Poznań 2023.


Post powstał we współpracy reklamowej (barter) z Wydawnictwem Czwarta Strona.


Komentarze

  1. O tak, dokładnie to samo myślałam o relacji Katy i Carol. A już zwłaszcza przy fragmencie o dziecku Katy. Jej mąż to był anioł, że tyle lat tolerował obecność trzeciej osoby w ich związku.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz