Niełatwo pisać o poezji. Jest zupełnie inaczej niż w przypadku prozy, po którą i tak większość osób sięgnie. By skłonić do czytania wierszy, trzeba wielu umiejętności. Odpowiednio dobranych słów. Nim zdobędę się na to, by pisać Wam o tomikach, czytam je kilkukrotnie, myślę, szukam odpowiedniego klucza. Nieraz siadam i zaczynam recenzję, by potem porzucić ją, wrócić, gdy czuję, że przychodzą do mnie właściwe sformułowania. Trwa to długo.
Mam świadomość ciężaru, ale i zaszczytu, jaki na mnie spoczywa. Wiem, że jeśli nie stanę na wyżynach moich możliwości, tekst rozpłynie się w odmętach internetu. I nie jego będzie mi żal, choć kosztował mnie sporo pracy, ale właśnie tej poezji, do której chcę Was przekonać. Im lepszy tomik, tym dłużej schodzi, by o nim napisać. Tak też było i tym razem. Ociągałam się, wciąż czując własne niedociągnięcia, jakąś niemożność oddania tego, co czuję. Jesienne podrygi dały mi jednak siłę, by zmierzyć się z poezją, do której lektury ogromnie chciałabym Was zachęcić.
Świat rzeczy małych
Do szczęścia wcale nie trzeba wiele. Sztuką jest nauczyć się zauważać rzeczy dookoła i cieszyć się nimi. Zanurzając się w wiersze Magdaleny Podobińskiej wędrujemy przez świat natury i pór roku, które są niezwykle ważne. Podmiot liryczny utworów czuje więź z przyrodą. Klęka na śniegu w poszukiwaniu stokrotki ("dmuchałam na zimne"), wchodzi między brzozy, dotyka kory, starając się w nią wniknąć niczym w sedno sprawy ("ziarnko gorczycy"). Szczęście utożsamia z leżeniem wśród kłosów zbóż i trawy, słuchaniem lipcowego deszczu bębniącego o dach ("kiedy myślę o szczęściu"). Ceni sobie księżycowe noce, letni wiatr, majowy deszcz, obłoki przesuwające się po niebie. Odnajduje spokój we wspomnieniach z dzieciństwa, które nierozerwalnie związane są ze wsią, a tym samym latem pełnym pszczół, jabłek, pomidorów, pachnących łąk, snopków zboża i "krzątaniny wokół błahych spraw" ("pejzaż wiejski"). Polne kwiaty, strumień, każdy nawet najmniejszy element ma tu swoje miejsce. Sikorka jest zwiastunem inspiracji, "wrony trosk" ("nenufar") oddają problemy, ulotność języka zamyka się w "dmuchawcach słów" ("kiedy myślę o szczęściu"), a delikatność uczuć w "maku pocałunku" ("mak"). Pięknie pokazuje to współistnienie człowieka i jego otoczenia, o czym często zdajemy się zapominać.
Wszystko ma swój czas. Przez tomik przewijają się cztery pory roku. Jesień to dla osoby mówiącej "lustro prawdy", czas niepokoju, gdy świat pogrąża się w szarości i zadumie. Wrzesień przynosi ze sobą kolory, ale i opadające z drzew liście. Swoistą pustkę, która sprawia, że człowiek staje się łatwym celem "dla smutków/ i lęków całego świata" ("niepokój"). Zimę ze śniegiem, pasterką, śpiącymi aniołami, zwierzętami i pasterzami, z pływającym w wannie karpiem, który ocalał i życzeniami otulającymi podmiot liryczny i jego bliskich niczym kraciasty pled ("ocalały karp"), cechuje hibernacja. Swoiste zatrzymanie się w czasie i powolne wspominanie, tego co było. Wiosna przynosi ze sobą zieleń, tak bardzo potrzebną do życia, że podmiot liryczny robi jej zapasy na zimę, fotografując przyrodę w rozkwicie ("zapasy zieleni"). Ożywia świat ciepłym deszczem, upajającymi zapachem kwiatami. Lato przywodzi na myśl odpoczynek, obfitość, beztroskę, wakacje.
W zmieniającym się i kolorowym świecie, cyklicznego odradzania się, żyje bohater wierszy. Spragniony relacji z innymi, bo przecież najpiękniejszą muzyką jest "dźwięk twojego/ bijącego/ kochającego serca/ kołyszący mnie do snu" ("serce"). Miłość to tworzenie świata dla drugiej osoby. Tkanie nowego nieba i udowadnianie, że człowiek może więcej niż mu się wydaje ("zaśpiewasz"). To serce jak miodowy piernik ("ocalały karp"), wspólne chwile i flirt niczym zalotne kręcenie włosów ("myśli o tobie"). Niepozbawiona jest jednak trudności, gdy milczy się o własnym zaplątaniu w sobie ("jesion wyniosły"), kiedy jedyne co łączy to krajobraz, który tak łatwo zasłonić ("księżycowa sonata". Uczucie potrafi być jak malinowy cukierek ("bermuda blue"), ale też sprawia, że człowiek czuje się oddany w ręce ukochanego. A ten może "zamknąć i ochronić/ albo rozgnieść" ("księżycowa sonata"). Bywa i tak, że mimo bliskości "dzieli nas tylko krok uśmiechu/ i nuta prawdy", nie dostrzega się drugiego człowieka "w tej dziwnej mgle/ niedomówień i zmęczenia" ("mak"). Trudno zrozumieć, że w uczuciu zawsze znajdzie się ziarnko gorczycy. Że czasami warto nauczyć się od nowa "trudnej sztuki milczenia" ("tango), a innym razem lepiej "przydeptać/ te wszystkie wielokropki/ przez które nie mogę/ iść do przodu" ("wielokropki"). Wszak zdarza się, że niemal wszystkie myśli o obiekcie uczuć "to ślepe uliczki" ("ślepe uliczki").
Magia słowa
Nie brak na kartach "Ocalałego karpia" odwołań do szeroko pojętej kultury. Jest przygana bezkarności w postaci uderzającego w bohatera lirycznego Lasu Birnam znanego z "Makbeta" Wiliama Szekspira ("las Birnam"). Są hipnotyzujące oczy Davida Bowiego ("oczy Bowiego"), najbardziej tajemniczy uśmiech świata Mony Lizy ("drgnienie"), obrazy Vincenta van Gogha ("gwieździsta noc"), czy piosenka Nirvany "Drain you". Celność uwagi przywołuje natomiast bohatera angielskich legend Robin Hooda.
"Niepojęte ile można ukryć między wersami/ wystarczy pokręcić i poobracać/ a potem ładnie i sprawnie zawinąć/ w szeleszczące metafory" ("bermuda blue") - wyznaje osoba mówiąca. I faktycznie tak jest, bo spoza tego, co dosłowne, wyłania się jeszcze cały inny świat przenośnych znaczeń. Słowa są tu jak pożywna, rozgrzewająca zupa pomidorowa ("pokarm dla duszy"). Mają swoje zapachy i kształty, z których buduje się nową rzeczywistość. Ale tworzenie to proces długotrwały. Wymagający czułości, czasu, cierpliwości. Przypomina uprawianie zboża. Słowa z dnia na dzień rosną w siłę, aż w końcu układają się w wiersz, wartki jak strumyk i uwodzący prostotą ("czułość"). Podmiot liryczny chce nią ubogacać ludzi, ale nie jest to łatwe. W dobie zabiegania i bezrefleksyjnego przyjmowania wszystkiego co oferuje świat wirtualny ludzie mają głowy zagracone jak jak "nałogowi zbieracze/ z BBC Lifestyle" ("nałogowi zbieracze").
"Ocalały karp" - moja opinia
Myśląc o poezji Magdaleny Podobińskiej pierwsze co przychodzi mi do głowy to subtelność języka. Przesycenie utworów elementami natury, kolorami, zjawiskami atmosferycznymi. To poezja, która tętni życiem. Refleksyjna, przyglądająca się zarówno światu, kulturze, jak i samemu człowiekowi. Chciałabym powiedzieć, w jakiś sposób intymna i kameralna. To, co najważniejsze rozgrywa się pomiędzy. Za prostymi, ale pięknymi metaforami, ukrywa się głębia, ale nie przesadna, tylko zrozumiała. To swoisty zapis codziennych refleksji, spostrzeżeń, zachwytów, radości i smutków.
"kaszmirowe myśli ogrzewają" wspomina w w wierszu "Czekając na tramwaj" podmiot liryczny. Otula cały tom poetki. Autorka pragnie by czytelnik został "ocalałym karpiem" na morzu kulturalnej miałkości i konsumpcjonizmu. By dał się porwać jej słowom, karmił nimi duszę, rozgrzewał ją, pozwolił się uwieść. W myśl norwidowskiej myśli, że z rzeczy świata tego pozostanie jedynie poezja i dobroć, oddaje w ręce czytelnika tomik dopracowany, prosty i przejrzysty w swej wymowie. Taki, który nie piętrzy przez czytelnikiem trudności, nie prowadzi go na manowce, ale zachęca do spędzenia chwili z poezją. "Ocalały karp" sugestywnie przemawia zarówno bardzo plastycznymi obrazami, jak i łatwością odbioru. To tytuł, który ratuje poezję dla zwykłego człowieka. Takiego, który nie czuje się na siłach sięgać po wielce skomplikowane wiersze. Wierzę jednak, że zachęcony do lektury, odnajdzie na stronach piękno, wartości, zachwyty, odbicie fragmentów swojego życia, refleksję. Zdobędzie się na czytanie między wierszami. Chciałabym, by ten symboliczny tytuł sprawił, że coraz więcej ludzi będzie "ocalałymi karpiami" otwierającymi się na świat.
Magdalena Podobińska, Ocalały karp, wyd. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Kraków 2021.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Autorce.
Prędzej dam się namówić na komiks niż na poezję. Zupełnie nie mieści się w kręgu moich zainteresowań.
OdpowiedzUsuń