Jacek Mączka "ksero srebro" - recenzja

 

Podróż z wierszami przez świat rozpoczynamy od naszego kraju. Tym razem sięgam po poetów, z którymi nie miałam dotychczas do czynienia. Jako pierwsze miejsce w podróży po poetyckiej Polsce wybieram moje rodzinne Podkarpacie. Zagłębiam się w tomik nauczyciela - zarówno akademickiego jak i licealnego, a do tego literaturoznawcy. Docenianego poety i zastanawiam się, czy sprostam postawionemu przede mną zadaniu. Chcę pisać, jak zawsze o poezji, bez szkolnej naleciałości. Wyciągam kilka tematów, które są motywem przewodnim tomiku lub powtarzają się na tyle często, by zatrzymać przy sobie moją uwagę. Spaceruję powoli i wsłuchuję się w każde słowo. 

Przystanek pierwszy - codzienność

Świat przedstawiony przez poetę jest znajomy i bliski. To rzeczywistość, w której skupiamy się na pierwszym planie przez pośpiech, chybotliwość i nasze rozleniwienie. Można przecież widzieć i robić więcej, "iść na manifestację", ale większość z nas ma się dobrze we własnym sosie i towarzystwie. Bardziej kusząca wydaje się opcja polegiwania w trawie ze źdźbłem w zębach, jak to pamiętamy z sielskich wakacji ("słowackie baseny", s.5), czy odpuszczania sobie pisania wierszy, niż angażowania się, działania. A czasem wystarczy usiąść z kimś przy brzegu rzeki, by nagle stwierdzić, że niektórzy widzą znacznie więcej niż my ("pomiędzy", s .7). Bywa, że wraca się do lat dziecinnych, kiedy to wszystkie przygody rozgrywały się w otoczeniu przyrody, a wiedźmy ogrodowe "krzyczały że nam nogi z dupy// pourywają" ("nakastlik", s. 12). Smak dziecięcych wybryków miesza się z nostalgią i dawno minionym czasem. Przypomina o prostszej i weselszej rzeczywistości.

Teraźniejszość to bowiem szarość dnia codziennego. Zwykły żywot, w którym nie należy nazbyt się namyślać. Jakby w myśl tego dziecięcego powiedzenia, nie myśl tyle, bo zostaniesz myśliwym. Sensem życia jest codzienne uprawianie swojego spłachetka ("kwiecień", s. 13), wypełnianie roli którą każdy z nas ma. To działanie nawet mimo tego, że często zmienia się miejsce pobytu, sąsiedzi są dalecy od ideału i właśnie trwa najtrudniejszy miesiąc roku - kwiecień. Zwykłe życie to kupowanie węgierek ("światło", s. 15), chwile przy stole, kłopoty z zapalniczką ("sprężynka", s. 16), czający się podskórnie lęk, "że sny proste jak piosenka// o kolorowych znaczkach z egzotycznych/ krain nie wypalą" ("sprężynka", s. 16). To mniejsze i większe obawy, problemy w związku, rozstania z bliskimi, które boleśnie wybrzmiewają na tle przygotowywanego posiłku, małych rzeczy świadczących o obecności, jak ręcznik, kubek po wypitej kawie czy odgłos stukających o płyty chodnikowe kółek od walizki ("wyjazdy do Hemmel Hempstead", s. 17).

Zmiany w życiu są nieuchronne. Widać je nie tylko w historii każdego człowieka, ale i w otaczającym go świecie. Przekształceniu ulegają znane z dzieciństwa miejsca. Krajobraz coraz trudniej rozpoznać. Zostają punkty orientacyjne - galerie handlowe, mcdonald i wspomnienia o miejscach zabaw, papierosach palonych przez ojca czy wykradające się z pamięci odgłosy przejeżdżających pociągów. Można jeszcze odnaleźć kino nazwane pokojem, w którym oglądało się Godzillę ("bądźmy szczerzy", s. 26) - małe oazy przeszłości. Z jednej strony rodzi to smutek za minionym dzieciństwem, czasem radości, prostoty. Tym mitologizowanym wręcz i sielskim pierwszym aktem życia, z drugiej pokazuje nieuchronność upływającego czasu i zmian, których nie da się zatrzymać. Są jednak w życiu stałe punkty - solidne meble, jak stary kredens po przodkach czy zmiany ról. Zakładanie rodziny, w której powtarza się cykl życia, domowe obowiązki, miłość, kłótnie. "i udaje nam się ujść cało dobrze mi się z tobą prześcieradło/ zakłada - powiedziała zanim pokłóciliśmy się o brudną/ patelnię chciałbym się o coś zahaczyć tak bardzo/ na tej wydmie w precesji symulakrów" (zapach pasty do podłóg, s. 31), wyznaje podmiot liryczny. I tu rodzi się pytanie, czy szara codzienność jest na tyle niestabilna, że nie ma się w niej czego uchwycić? Czy mimo cechującej ją powtarzalności jest niestabilna? Na ile jest rzeczywistością, a na ile, odwołując się do teorii Jean'a Baudrillard'a, jedynie iluzją, obrazem jaki nasz mózg nakłada na rzeczywistość. Czy w ogóle, nie tylko podmiot liryczny, ale wszyscy jesteśmy w stanie zobaczyć świat takim, jaki jest, a nie jakim projektujemy go nieświadomie lub stwarzamy na nasze wyobrażenie? Czym jest zatem świat? Kim jesteśmy my? W końcu co widzimy - projekcję umysłu czy prawdę?

Przystanek drugi - światło

Jedną z rzeczy, która wybiła się podczas lektury tomiku jest zagadnienie światła. Czasami nie dosięga ono zbyt daleko, czai się gdzieś za bliską ciemnością, wyłania się powoli, w małej ilości, jako światełka domów, które rozpraszają mroki ("światło", s.15). Światło jest czymś znacznie większym niż nam się wydaje. Ofiarowuje ono "iluzję braku nocy" ("koromysło, s. 20), a więc przeciwstawia się ciemności, wyrywa z niej człowieka, pozwala trwać w blasku słońca, w nocy zaś niwelować niepokój poświatą lamp. Może się ono rozszczepiać w pojedynczej kropli deszczu, dając przy tym spektakularne przedstawienie, któż bowiem nie zachwycał się choć raz słońcem odbitym w wodzie lub załamującym się na rosie. W końcu zaś kto pozostaje obojętnym wobec tęczy, która tworzy się po burzy na słonecznym niebie ("pojedyncza kropla deszczu", s.27)? Tak ważne dla podmiotu lirycznego światło, może delikatnie rozpływać się w nadchodzącym wieczorze - "dobrze się zmierzchało łagodnie" ("niteczki", s.28), może też jak dobrze wiadomo przychodzić nagle. Raz bywa czymś bardzo namacalnym, o co można zahaczyć wiadrem ("haczyk", s. 32), co można hodować z ziaren ("hodowca światła", s. 41), czy czytać ("rejestry", s. 18). Kiedy indziej jest falą wessaną przez ciemność, pochłoniętą przez czarną dziurę ("roztopy", s. 44). 

Niezaprzeczalnie jednak światło to życie. Jest nierozerwalnie związane z naszą egzystencją. Jest czymś, za czym się tęskni w długie zimowe wieczory lub bezgwiezdne noce. To ono daje nam energię, siłę. Dzięki niemu rosną rośliny, rozwija się życie. Daje pokój, wytchnienie, otula ciepłem. Ale ma też i drugą stronę, potrafi oślepiać i męczyć, szczególnie w upalne dni. A jednak pożądamy go, potrzebujemy, jest wpisane w nasze życie, choć nie zawsze to zauważamy. Światło jest czymś więcej niż tylko falą. Towarzyszy nam w codzienności, wspomnieniach, wierze. 

Przystanek trzeci - słowo

Czym byłby świat bez słowa? Komunikujemy się, opisujemy rzeczywistość, przekazujemy za jego pomocą tradycję, kulturę, uczucia, tworzymy. Bez niego nie istnieje twórczość, a szczególnie literatura. Ta pieczołowitość w dbaniu o każde najmniejsze nawet słowo, zabawa nim, dopieszczanie fraz wyłania się z całego tomu. Wszystko, by stworzyć poezję idealną, taką która oddaje to, co gra w duszy poety. A jednak pokorny twórca zawsze pozostaje zdystansowany wobec swoich możliwości. Doskonale zdaje sobie sprawę, że "zawsze w tekście są/ jakieś szczeliny które mogą okazać się spławną rzeką" ("Kopysno", s.6). Są miejsca, które żyją własnym życiem. Otwierają na przestrzenie, których być może podmiot liryczny nie zauważa, o których poeta jeszcze nie wie podczas aktu tworzenia, bo słowo jest żywe i wyrywa się spod pióra artysty. 

Bywa jednak, że słowa są niesforne. Milczą uparcie, nie dając się ująć w odpowiednie wersy. Są zmorą piszącego, który próbuje ukształtować swoje refleksje na papierze. Akt twórczy urasta zatem do rangi zmagania, w którym niemal odchodzi się od zmysłów i siebie, "żeby w gardle stanęło/ niewypowiedziane" ("języczek u wagi", s. 10). Język nie jest precyzyjnym narzędziem. "Ja" liryczne doskonale zdaje sobie z tego sprawę po raz kolejny pisząc o szczelinach, tym razem nie w sensach, ale już w samym materiale poezji ("przejścia", s. 11). A jednak mimo ograniczeń zarówno języka, jak i samej wypowiedzi poezja jest częścią życia mówiącego. Elementem jego codzienności, choć jak sam wyznaje "liryka nie jest moją silną/ flanką z widokiem na agencję marketingową" (liryka" s. 23). Czymże zatem jest owa skłonność do pisania, jeśli podmiot liryczny nie czuje się w niej mocny? Czy jest przymusem, ową siłą fatalną, o której pisał niegdyś Juliusz Słowacki? Wewnętrznym głosem, który domaga się ujścia? A może słowa te tchną pokorą, bo zawsze pozostajemy bezradni wobec świata, który w sobie nosimy. Może do tworzenia wystarczy ta świadomość i nieporęczne moszczenie się w odgałęzieniach języka ("liryka", s. 23). 

Skoro poezja musi istnieć, warto zastanowić się nad jej istotą. Zapytać, czemu służy, jaką ma rolę? Sam twórca nie daje jasnej odpowiedzi, wspominając, "jeśli chodzi o pisanie wierszy/ to nie masz nic do powiedzenia". Konfrontując pisanie z życiem najlepiej według niego "zawiesić myślenie", przyznać, że to wszystko "niepoważne jak cała bajka/ którą usiłujesz opowiedzieć" ("siekiera przyłożona od zawsze", s. 25). Czy to słowa kierowane do poety? A może osoby postronnej, która nie jest w stanie zrozumieć twórczości, jej sensu, konieczności istnienia? W głowie Czytelnika mnożą się pytania, bo nie do końca wiadomo, czy podmiot liryczny jedynie z nim pogrywa, czy toczy realną dyskusję z kimś, kto nie rozumie sensu pisania.

Zagłębiając się dalej w tomik zaciekawienie tylko rośnie. Z jednej strony bowiem widać ogromne możliwości języka, z drugiej utracone szanse. "i teraz w mowie zarastają pokrzywami/ miejsca o których nie zdążyłeś pomyśleć/ wszystko zaczyna się od spojrzenia/ rozchwiane słowa-płoty - plenią się możliwości" (topografia rozpadu", s. 29). Język ewoluuje, tętni życiem, a jednocześnie ubożeje. Widać to na przykładzie współczesnej polszczyzny. Odchodzą słowa, których używało jeszcze poprzednie pokolenie, zastępują je "wytrychy" oznaczające niemal wszystko. Mowa ojczysta zarasta pokrzywami,  ale jednocześnie nadal zdumiewa możliwościami. Cały akt twórczy zaczyna się od uchwycenia odpowiedniego obrazu, spojrzenia. Tu przypominają mi się słowa mojego profesora, który mawiał, że jeśli chcemy pisać, najpierw musimy nauczyć się patrzeć i obserwować. Fotografia jest zatem dobrym wstępem do wprawiania się w pisaniu, gdyż zatrzymując obraz - znajdujemy odpowiednie słowa-płoty. Może lekko niestabilne, ale na tyle mocno osadzone, by podeprzeć całość przekazu. 

A jest on nie tylko czymś wypracowanym, zaobserwowanym i wykutym niczym w kuźni. Poeta u Mączki to bowiem nie demiurg czy istota doskonała. To świadomy ograniczeń rzemieślnik, który mówi "najwyższy czas spuścić/ z tonu - z upadania w objęcia/ aleatorycznego świata uczyniłeś/nowy gatunek sztuki" ("upadanie", s.35). Po raz kolejny widać zatem owe szczeliny, które wyrastają w twórczości.  Elementy przypadku w procesie twórczym, którym nie sposób przeciwdziałać. A może warto zadać pytanie, czy w ogóle trzeba im się przeciwstawiać? Czy nie nadają one poezji tego ostatniego rysu, który wieńczy całość? Świadomość własnej ograniczoności może boleć, może rodzić "frazy-rany" ("spławik", s. 36), ale czyż sztuka nie rodzi się również z cierpienia i niewiadomej? Czy nie przeplata się z odkryciami i przypadkami? 

Idąc dalej "ja" liryczne mówi o etycznym języku śniegu ("zarys", s. 40) - przejrzystej konstrukcji, niesplamionej niczym. Odnoszę wrażenie, że wręcz idealnej i precyzyjnej. Jednocześnie podkreśla: "ślesz znaki opowiadasz ostrożnie/ sen zważając na nasze wątpliwe// kwalifikacje czytelnicze" ("zarys", s.40). Nie tworzy zatem zawiłych utworów, niezrozumiałej metaforyki, językowych utrudnień, bo zdaje sobie sprawę, że tekst musi być czytelny i zrozumiały. Każdy bowiem ma inne kompetencje czytelnicze. Na stronę formalną i to, jak wygląda twórczość ma wpływ nie tylko odbiorca, ale i nadawca. "bo każda wyobraźnia ma swoją linijkę/ swój wers i wyżej nie podskoczy" ("hodowca światła, s. 41) - to odwołanie do potocznego stwierdzenia uzmysławia, że wszystko ma granice. Tekst może być jedynie taki, jakim jest w stanie ukształtować go twórca ze swoją wyobraźnią, możliwościami językowymi, talentem i dostosowaniem do czytelnika. I choć uszczęśliwianie świata nie jest zadaniem poety ("bigos", s. 45), to jest on jak hodowca światła. Daje dostęp do tego, co nie wysuwa się na pierwszy plan, co często pomijamy. Oświetla te rejony rzeczywistości, których nie zauważamy. 

"ksero srebro" - moja opinia

Lektura poezji Jacka Mączki była dla mnie przyjemnością, ale i wielkim wyzwaniem. Wczytywałam się w nią z pewną nieporadnością i poczuciem małości. Nie było łatwo wyłowić z niej pewien całokształt, gdyż wiersze są bardzo zróżnicowane. Wracałam do niej i trochę na zasadzie kolażu tworzyłam opowieść o codziennym życiu, świetle, pisaniu, ale tematów w niej zawartych jest znacznie więcej. Tomik zdecydowanie wymaga od czytelnika - głównie znajomości pewnych pojęć i zjawisk kulturowych. Skłania do refleksji nad tworzeniem i oddawaniem świata oraz doświadczeń poprzez język. Równocześnie na jego poziomie domaga się uważności, bo przerzutnia jest elementem charakterystycznym utworów. 

Poeta stawia przed Czytelnikiem zadanie odkrywania obrazów z pozornie prostego języka. To jednak tylko pierwsze wrażenie, bo znajome słowa układają się w całość, którą trzeba zgłębić, rozszyfrować, ułożyć na nowo w całość. Zaskakujące zestawienia słów, piękne i warte zapamiętania zwroty - to najbardziej zachwycało mnie podczas lektury. "ksero srebro" to tomik do wielokrotnego czytania, odkrywania tego, co wyłania się spomiędzy językowych szczelin, miejsc niedopowiedzianych, czy w końcu z kompetencji czytelniczych. Dla mnie był wielką, wymagającą przygodą, która nauczyła mnie pokory wobec tego, co wiem o poezji. 

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Stowarzyszeniu Żywych Poetów K.I.T.

Jacek Mączka, ksero srebro, wyd. K.I.T. Stowarzyszenie Żywych Poetów, Brzeg 2019.

Komentarze