Dzień Języka Ojczystego w książkach
1. Małgorzata Strzałkowska "Dawniej czyli drzewiej", wyd. Bajka, Warszawa 2015.
Zaczynamy podróż od archaizmów i dawnych powiedzeń. O czarnej polewce słyszeli wszyscy, ale czy wiedzieliście, że podawano ją wówczas, gdy nie można było "dać komuś arbuza"? To właśnie za pomocą tego owocu odmawiano kawalerowi ręki ukochanej. Czarna polewka zaś pojawiała się po sezonie arbuzowym. Konik i kobyłka to nie tylko nazwy pięknych zwierząt, ale określenia zapięcia. Konikiem nazywano haczyk haftki, zaś kobyłką jej pętelkę. Dawniej zjedlibyście na obiad kaszę ze Szwedami i wcale nie mówię tu o jedzeniu w towarzystwie osób ze Szwecji, ani tym bardziej jedzeniu ich ;). Wieki temu szwedami nazywano skwarki (dla niewtajemniczonych kawałki słoniny lub boczku), które dodawano do kaszy. W przeszłości psy nie szczekały a brzechały a kucharki bigosowały warzywa, czyli inaczej mówiąc siekały je. Żeby było ciekawiej dodam, że książki się czciło, ale nie w tym sensie co teraz. Czcienie to dawna nazwa na czytanie.
Sięgając po książkę Małgorzaty Strzałkowskiej przekonacie się, jak bardzo zmienił się język. Być może zaskoczy Was, że amelka wcale nie oznaczała imienia, dawny gniotek był czymś zupełnie innym niż obecnie, a Mercedes nie był związany tylko z samochodami. Świetnie ilustrowana książka obfituje w dopracowaną historię słów i zwrotów, które na pewno Was zaskoczą.
2. Michał Rusinek "Wichajster, czyli przewodnik po słowach pożyczonych", wyd. Znak, Kraków 2020.
Tym razem zagłębiamy się w świat słów, które przywędrowały do Polski z innych krajów. Jecie czasem kabanosy? A wiecie, że ta nazwa pochodzi z języka ukraińskiego, gdzie kaban to wieprz? Tapczan, dla niewtajemniczonych kanapa, przywędrował do nas aż z Mongolii, gdzie mówi się na niego tabčan lub tavčan. Wiele słów przyjęliśmy od naszych zachodnich i wschodnich sąsiadów. Ale o tym na pewno słyszeliście. Warto jednak zaznaczyć, że zmieniały one swoje znaczenie. Karuzela na pewno kojarzy się Wam z kręcącym się urządzeniem. Pierwotnie wyraz ten w języku francuskim odnosił się do rycerskiej zabawy, podczas której jeżdżono na koniach i dawano pokazy władania bronią. Odchodzące powoli do lamusa kioski wywodzą się aż z języka staroperskiego. Do nas przywędrowały z Turcji, gdzie mianem kӧşk oznaczano pawilon. Zachęceni do dalszej wędrówki przez frapujący świat zapożyczeń?
Michał Rusinek przedstawia mniej i bardziej znane słowa oraz ich znaczenie. Czasami zaskakuje, innym razem rozśmiesza lub pozwala poczuć się dumnym, z tego, że czytelnik zna pochodzenie danego słowa. "Wihajster" to świetna zabawa zarówno dla młodszych, jak i starszych.
3. Michał Rusinek "Wytrzyszczka, czyli tajemnice nazw miejscowości", wyd. Znak Emotikon, Kraków 2021.
Dalsza część językowej wyprawy wiedzie przez świat nazw miejscowości. Zastanawialiście się kiedyś, czemu miejsce, w którym mieszkacie nazywa się tak, a nie inaczej? Czasami wydaje się, że wyjaśnienie jest bardzo proste. Kraków pochodzi od Kraka, Warszawa od Warsa i Sawy. Trudności pojawiają się jednak przy innych miejscach. Kampinos może wywodzić się od wypowiedzi Jana III Sobieskiego o naszych polach, z łaciny "campus noster". Może też być związany z roślinnością, która porastała w tym miejscu bagna. Hel w staropolszczyźnie znaczy cypel, ale jego pochodzenie może być zgoła inne. Być może wiążę się z nordycką boginią piekieł Hel. Wiele nazw ma korzenie w języku jaćwingów, jak na przykład Ełk. Określał on nadbrzeżną łąkę czyli łęg lub białą lilię wodną. Oszkinie zaś swoją nazwę dostały po litewskim określeniu kozy.
Z książki dowiecie się, że w Polsce są aż 24 Ameryki, najdłuższa nazwa miejscowości w naszym kraju ma 30 liter, ale jest króciutkim słowem przy rekordziście pochodzącym z Nowej Zelandii. Możecie spróbować też swoich sił w wymawianiu nazw-łamańców językowych. Świetna lektura, pozwalająca zagłębić się w historię języka, wpływów innych państw na polszczyznę oraz znanych i mniej popularnych miejsc.
4. Michał Rusinek "Podbipięta, czyli co się kryje w nazwiskach", wyd. Znak Emotikon, Kraków 2022.
Filozoficzne pytania, skąd pochodzimy, kim jesteśmy, nabiera tu kolejnego znaczenia. Nie chodzi bowiem o ewolucję, transcendencję, ale o to, jak kształtowały się nazwiska. Dopóki w danej społeczności było tak, że imiona się nie powtarzały, nie było problemu. Trudności zaczynały się wówczas, gdy pojawiało się np. 3 Janów, 2 Stanisławów, 5 Karolów. By uniknąć pomyłek i skrócić czas poszukiwania właściwej osoby, postanowiono stworzyć nazwiska. Najwięcej z nich wywodzi się od imion, oczywiście należących do ojców dzieci. Stanisław Iwasiów, był zatem Stanisławem, synem Iwana czyli w Polsce Jana (pamiętajcie, że nasze ziemie w ciągu wieków znajdowały się pod rożnymi wpływami). Karol Ostap był Karolem, synem Eustachego. Jan Bieniek zaś, Janem - synem Benedykta. Nazwiska pochodzenia żeńskiego były nadawane tylko dzieciom, których ojców nie znano. Często specjalnie zatajano też pochodzenie, szczególnie gdy zagrażało życiu potomka, stąd pojawili się np. Jacek Niemojowski. Nazwiska wywodzono także z zawodów, cech charakteru, miejsca zamieszkania, łacińskich nazw.
Michał Rusnek odkrywa przed Czytelnikami wspaniały świat nazwisk, których pochodzenia nie znamy. Dzięki lekturze odkryjecie, co kryje się za personaliami Waszych znajomych, pisarzy, ludzi kultury. Krzynówek, Tusk, Lewandowski, Holoubek, Kulesza, Majcher, to tylko niektóre nazwiska opisane przez autora. Aż chce się westchnąć, że pozycja powinna być nieco dłuższa.
5. Michał Rusinek "Zero zahamowań", wyd. Agora, Warszawa 2020.
Macie ochotę trochę pośpiewać? Tym razem autor bierze na warsztat znane i lubiane przeboje i z właściwą sobie inteligencją, ironią oraz kąśliwością komentuje teksty piosenek. Będzie disco-polo z zielonymi oczami, czochraniem murawy, tańczeniem dla niego. Nie zabraknie jakże "błyskotliwych" opisów miłości i tej duchowej i cielesnej. W tarapaty popadną piosenki z najbardziej znanych telenowel, teksty hip hopu, metalu, popu. Będzie dokładnie, żenująco, śmiesznie, kompletnie nielogicznie.
Do lektury tej książki nie wierzyłam, że przy publikacji z zakresu języka można śmiać się do łez. Michał Rusinek nie przepuszcza żadnemu tekstowi. Począwszy od miłości do polskiej łąki, przez jedzenie kanapek z hajsem, dłużenie się seriali-tasiemców, po picie pomarańczowego likieru z miłości, wyłuszcza wszelkie nonsensy, niedoskonałości, braki w tekstach. Szuka tak dalekich i zabawnych konotacji, że aż trudno uwierzyć, że takie skojarzenia da się znaleźć. Świetna lektura na poprawienie sobie humoru i uważniejsze przyglądnięcie się temu, czego słuchamy. Z uwagi na liczne wulgaryzmy oraz dość prymitywne opisywanie seksu, pozycja zdecydowanie kierowana jest do czytelników pełnoletnich.
Jakie książki językowe polecacie? Czytaliście coś, co Was zachwyciło? Czekam na Wasze komentarze :).
Komentarze
Prześlij komentarz