Tomasz Różycki "Ręka pszczelarza" - recenzja

 


Poezja jest lekiem na zło. Pozwala odetchnąć od codzienności. Uspokaja, zabiera w całkiem inny świat. W niej zawarte jest każde doświadczenie ludzkości. Wszystkie uczucia, emocje, rzeczy, z którymi stykała się od wieków ludzkość znajdują w niej odzwierciedlenie. Jak pisał Leopold Staff „Żyłem i z rzeczy ludzkich nic nie jest mi obce” ("Przedśpiew"). Podobnie jest w najnowszym tomiku Tomasza Różyckiego "Ręka pszczelarza". To zapis tego, co działo się na świecie w ostatnim czasie, ale nie tylko. Zbiór wierszy powstawał w czasie pandemii Covid 19 i odcisnęła ona na nim swoje piętno. To nie jedyny temat poruszany w wierszach. Jest kilka głównych wątków, które przewijają się przez całą książkę. 

Izolacja w sanatorium 

Zamknięcie w sanatorium, w którym podmiot liryczny spędza kwarantannę to specyficzny czas. Codziennie trzeba pokazać się funkcjonariuszowi, by potwierdzić swoją obecność w izolacji. Te pojawienia się są jednak bardzo specyficzne. Za każdym razem bowiem w oknie staje, ktoś inny. "Co dzień kły szczerzy w ramie inna postać" ("Sanatorium", s.8), jednak po upływie kwarantanny, wygra najsilniejsza forma i to ona zostanie z "ja" lirycznym na stałe. Mimo niedogodności leczenie według Herr Doktora przebiega prawidłowo. Samotność urozmaicają wizyty pielęgniarki, która pojawia się z malinami, niedostępnymi w obecnej porze roku. Namysł nad sposobem przenoszenia się choroby stanowi istotną część rozmyślań chorego. Nie wie, czy zaraził się przez dotyk, skórę czy może drogą kropelkową. Innym razem opiekunka pojawia się z ogórkami i buteleczką. Co więcej, ma ona znajomy choremu akcent, być może pochodzi z jego rodzinnych stron. Codzienność chorego jest oniryczna, balansująca na granicy jawy i snu, odrealniona. Nie wiadomo także, czy większe zainteresowanie lekarza budzi sama choroba czy jej leczenie, ani czemu ma służyć wszystko, co dzieje się wokół niego. 

Sanatorium, w którym znajduje się podmiot liryczny przypomina to, opisane przez Brunona Schulza. Również tu człowieczeństwo miesza się z cechami zwierzęcymi. Pobytu nabiera cech groteskowych. Nie wiadomo, czy Sanitariuszka "nie jest zwierzęciem, czy owadem,/ a może tylko złudą, awatarem/ przysłanym tutaj na przeszpiegi rano." ("Rachela", s. 51). Samo leczenie budzi wątpliwości podmiotu lirycznego. Pomimo atmosfery, która wywołuje niepokój, prosi on o przedłużenie swojego pobytu, gdyż daje mu on sposobność do myślenia i spokojnej pracy. To doskonała sytuacja dla poety, który zamknięty, niemal pozbawiony bodźców zewnętrznych, może skupić się na kontemplowaniu świata i tworzeniu. Wyłuskiwaniu tego, co najważniejsze.

Pandemia przypomina również wojnę, w tomiku autor zestawia ją z wojną trojańską. W sklepie brakuje podstawowych towarów - makaronu i papieru toaletowego, ale politycy uspokajają ludzi, wierzą w obecność bogów. Telewizja cały czas epatuje przekazami, co należy robić. W internecie straszy się zagładą, nadchodzącym fatum, podbija się lęk. Ozdrowienie trwa 40 dni - symboliczną liczbę, po której przybiera się znowu ludzki kształt. Wyjściu z domu towarzyszy dziwne poczucie wywołane spojrzeniami ludzi, którzy patrzą na nie całkiem jeszcze ludzką postać ozdrowieńca. Osamotnienie mija jednak, gdy okazuje się, że nie jest jedynym, który na pozostałości zezwierzęcenia. 

Samo leczenie jest niezwykle charakterystyczne. Nie ma medykamentów, które można podać, ale Herr Doktor skrupulatnie notuje wszelkie obserwacje i zmiany. Całość procesu zdrowienia odbywa się w tajemnicy. Nie dowiadujemy się o tym, czy chory zostaje poddany jakiejkolwiek kuracji. Podskórnie można odczuć, że sytuacja przypomina nieco eksperymenty. Po skonfliktowaniu się z zarządem lekarz zostaje wyrzucony z posady. Znika również sanitariuszka, której nie przedłużono zgody na pobyt. "Funkcjonariusze w miejscach pacjentów/w pokojach znaleźli dzikie zwierzęta,/ a że niektóre z nich są niebezpieczne,/ podjęto odpowiednie kroki sanitarne,/ by odkazić niezbędną życiu przestrzeń." ("Strefa sanitarna", s. 72). Pandemia kończy się zatem wieloma niewiadomymi. Zmienionymi ludźmi, sytuacjami, które przypominają eksperymenty. Jednocześnie ma w sobie coś z zatrzymania się świata, czasu, który można spożytkować na pracę, rozwój osobisty, twórczość, snucie senny marzeń. 

Rzecz o uchodźcach


Ogromną rolę w tomiku odgrywa Tiergarten w Berlinie - dzielnica, w której można spotkać najwięcej uchodźców. Poza licznymi ambasadami  znajduje się tam też ogród zoologiczny. Koczujący na dworcach ludzie oferują niemal wszystko i zdolni są do każdej rzeczy, za którą można otrzymać zapłatę. Jawi się ona bowiem jako wybawienie. Jak zauważa podmiot liryczny: "Cena zbawienia to jest taka liczba,/która wciąż rośnie, tak jak liczba ścieżek/ w Tiergarten, gdzie tak łatwo o pomyłkę/ i zejście na złą drogie, pełną zwierząt" ("Tiergarten Dla Eugeniusza", s. 9). Walka o przetrwanie prowadzi do czynów, o które nie podejrzewalibyśmy ludzi. Ciało staje się towarem, a człowiek choć zewnętrznie przybiera piękną formę, zmuszony przez sytuację, wewnętrznie może przypominać zwierzę gotowe do walki o życie. Słynna dzielnica to teren, na którym na podmiot czeka zguba. Zgorzkniali rodacy snują czarne opowieści o ojczyźnie. Podpuszczają "ja" liryczne, by dowieść, kim jest, doprowadzić go do zguby. 

Uchodźcy spotykają się i starają się zagłuszyć śmiechem "skrzypienie kół rydwanów faraona" ("Uchodźcy", s. 10), symbol niebezpieczeństwa i niepewnego bytu. Niczym wojska faraona ścigają ich prawa, przez które mogą zostać wyrzuceni z kraju, w którym przebywają. Oddalenie od domu, obcość, trauma - każdy z nich ma historię zamkniętą i głęboko schowaną, która czeka na wywołanie. Uchodźcy to nie tylko osoby uciekające z miejsc, gdzie toczy się wojna. To również emigranci ekonomiczni, w tym rodacy podmiotu lirycznego. Na Jebenstrasse, ulicy znajdującej się przy Dworcu Zoo, gdzie spotykają się narkomani, bezdomni, miejscu znanym z przemocy można "nadyszeć ojczyzny". Usłyszeć "turnieje poetyckie// w mowie ojczystej, która tam osiąga/ zaprawdę wyżyny, choć w oderwaniu// od kultury rodzimej" (Śpiwór przemienienia, s. 18). Zaobserwować jak bezdomni przemieniają się w śpiworach, pozwalają za pieniążek poznać gorzką prawdę o ich losie, emigracji do kraju, który miał być ziemią obiecaną. Ich smutny los wyznaczany jest przez zezwierzęcenie i ciągle zaciskający się o kolejną dziurkę "pasek egzystencji" ("Ogród zwierząt", s. 26). 

W Charlottenburgu - dzielnicy Berlina przemianowanej z powodu napływu ogromnej ilości Rosjan w latach 20-tych XX wieku na rosyjskobrzmiący Charlottengrad również nie brak uchodźców. Można spotkać tam ludzi, którzy starają się zaprzeć swojego pochodzenia. Chcąc należeć do wspólnoty, wyrzekają się samych siebie. "Ilu tam uchodźców/ spotkałem, którzy uchodzili z ciała/ i nie chcieli uchodzić już za obcych,/ i podawali zmyślone imiona?" (Charlottengrad, s. 23). Pragną zostać innymi ludźmi, swoimi, którzy nie będą postrzegani jako obywatele drugiej kategorii. Terenem, na którym uchodźcy nie wyróżniają się i nie rzucają w oczy są kluby. Odpowiedni strój, zachowanie i taniec pozwalają im wtopić się w tłum, być nie do odróżnienia. Można ich poznać dopiero po zapachu i mowie ojczystej. Przez chwilę dane odczuwają zatem to upragnione poczucie wspólnoty, krótkotrwałą ulgę od bycia obcym. 

Życie poety


Niezwykle ważne miejsce w tomiku ma twórczość poetycka. Przypomina ona trans, w którym poeta zanieczyszcza zmielone drzewo czarnym tuszem ("Koka. hera, klasyka", s. 15). Podmiot liryczny odziera poezję z romantycznej podniosłości. Ukazuje ją jako siłę, która nie pozwala mu spać. Porównuje ją do upartego owada, przeszkadzającego człowiekowi, nachalnego i niechcianego. W przeciwieństwie do martwych słów ze stron gazet, poezja jest żywym słowem (Nekyja, s. 16). Praca nad tą tętniącą życiem materią to według niektórych strata czasu. Poeta ma wolność pisania. Dane jest mu późne wstawanie, siedzenie nad herbatą do południa, przyglądanie się żółknącej lipie, spacerowanie bez celu. Próżniacze życie, jak to postrzegają postronni. Praca twórcza opiera się o obserwację, zaglądanie w istotę rzeczy, wychwytywanie ulotnych chwil ("Warsztaty twórcze", s. 19), ale często bywa nierozumiana. 

Poeta przypomina dwujęzyczne zwierzę - to które porozumiewa się zrozumiałą dla wszystkich mową, nosząc w sobie domagający się ujścia głos wewnętrzny. Nie milknie on mimo trudności, niezrozumienia, braku czułości ludzi na poezję. Przypomina pszczoły, które pozbawiane miodu nadal zanoszą swoje skargi, niczym grecki chór ("Poetyka", s. 22). Poezja to zgiełk wewnętrznych głosów, wielość "ja", pragnących wyrwać się na światło. Wypełnia ona puste miejsca w podmiocie lirycznym. "Rytm jest opóźnieniem,/ powstającym, gdy serce pragnie się powtórzyć." ("W ciemnej izdebce", s. 25). Poeta rozprawia się również z mitem natchnienia, muzy, która pozwala mu tworzyć. To nie magiczna piękna moc, ale siła drąca się na całe gardło, gadająca skrzynka porównywana do tranzystora, wypełnione skargami pudełko, kieszonkowe piekło ("Muza", s. 35). Nie ma tu zatem żadnej wzniosłej wizji tworzenia, urokliwej wyjątkowości pisania. Obraz, który roztacza przed oczami czytelników autor jest brutalny, prozaiczny, dotkliwy. Bliższy męczącej konieczności tworzenia i wydobywania z siebie nachalnego języka niż łaskawej, natchnionej wenie.

Bycie poetą odróżnia go od większości. Ma poczucie odrębności, szczególnie, że jego ojciec pracował fizycznie. Prosi go o wybaczenie, zawstydzony swoją próżniaczą profesją. Niewidzialne sprawy, pod jego ręką nabierają kształtu. Spływają z czubka długopisu na kartkę ("Formy przetrwalne", s. 42). Niezrozumienie poezji i brak sympatii do niej jest powszechny. Podmiot liryczny mówi o tym, że język jest i tak nazbyt niezrozumiały w najprostszych komunikatach, które zaczynamy pojmować dopiero po latach, cóż więc powiedzieć o poezji. Niepotrzebnej pracującym ciężko ludziom. Będącej utrapieniem uczniów. Nie zastąpi ona kwitnącej lipy, śpiewu ptaka, fal bijących o brzeg morza - tych pięknych, małych cudów. Poezja to coś przeciwstawnego. Nie daje ona ukojenia, spokoju. Pozbawia raczej snu, domaga się wypowiedzenia ("List do ludzi", s. 49). Potrafi tworzyć, oddać istotę rzeczy. "Dajcie mi ruch i ścieżkę, a stworzę wszechświat./ Po to składałem litery, by w nim zamieszkać./ Daję ci słowo, że będzie nowy, tuż obok,/ nie wiem wcale, czy lepszy." - wyznaje "ja" liryczne. Siłą poezji jest tworzenie utworów skłaniających do refleksji. Nie są one ani lepsze ani gorsze od świata. Przedstawiają go takim, jaki jest lub jakim może być. Jej celem ma być właśnie zastanowienie czytelnika. Nie męczenie go, zakuwanie w dyby określonych z góry interpretacji, straszenie szkolną analizą. Poezja to głos, który warto słyszeć, głos który powinien być zwyczajny i zrozumiały, odczuwalny.

Szczególnie warto zatrzymać się nad pierwszym wierszem tomiku.

A najgorsza ze wszystkich jest poezja,
nikt jej nie lubi, a czytanie wierszy
to prawdziwy koszmar i nie wiesz nigdy,
co właściwie poeta miał na myśli. 

Zamiast napisać to, co miał na myśli,
tak długo wymyśla, żeby napisać
w końcu absolutnie wszystko, z wyjątkiem
tego, co na myśli ma rzeczywiście

i z chytrą miną gryzmoli te swoje
Listy do Kamyka, Hamleta, Kota
w pustym mieszkaniu, do Ludożerców
albo do Biednej Mowy, ale nie chce

nic po ludzku do Ludzi, jak ty czy ja,
którzy kontakt z wierszem miewają w złych snach.

"Żadnych wierszyków", s. 7

"Ręka pszczelarza" - moja opinia


Nowy tomik Tomasza Różyckiego wypełniony jest odwołaniem do mitologii, Biblii, analizą współczesnych wydarzeń. Autor porusza wiele tematów, które nabierają tu nowego znaczenia. Rozprawia się z mitem poezji romantycznej, której hołduje szkoła. Ironicznie już na samym początku, w utworze otwierającym pisze o szkolnych bojach z poezją. Odstraszaniu od niej. Uświadamia tym samym, jak źle pojmujemy i jak fatalne doświadczenia mamy po edukacji szkolnej, jeśli mówimy o wierszach. Na kartach pojawia się Berlin, w którym poeta spędził sporo czasu, rozważania na temat pandemii, covida, ozdrowieńców, kwarantanny. Jest sporo utworów poświęconych uchodźcom. Przyroda również odgrywa tu ważną rolę. To spacer po najważniejszych tematach zarówno tych współczesnych, jak i klasycznych.

Wiersze Tomasza Różyckiego z pozoru nie wydają się trudne w odbiorze. Kryją one jednak kolejne warstwy znaczeń, metaforykę, które należy odkrywać oraz konteksty warte odnalezienia. Większość utworów ma klasyczną formę. Obfituje w senne obrazy, ironię, czasami groteskę. Lektura "Ręki pszczelarza" jest wyzwaniem. Wielowymiarowa, pełna odwołań, przewrotna, szczera. 





Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Znak. 

Tomasz Różycki, Ręka pszczelarza, wyd. Znak, Kraków 2022. 

Komentarze