Marta Knopik "Rok zaćmienia" - Recenzja

 


Chyba każdy w swoim życiu doświadczył jakiegoś impulsu, który pchnął go do działania. Czegoś nie do końca zrozumiałego, co zaważyło na przyszłości. Odmieniło nas, pozwoliło stać się zupełnie innym człowiekiem, lub zapoczątkowało pasmo zmian. 

"Kominy ciągnęły się, jak daleko sięgał wzrokiem. Unoszący się z nich dym wyglądał jak liście gigantycznych paproci łagodnie kołyszących się na wietrze. Idący przed nim tragarze przypominali mrówki niosące zapasy. 

Uniósł wzrok wyżej i oniemiał. Ponad paprociami guzowate wstęgi dymu splatały się w kształt olbrzymiego drzewa, którego rozłożysta korona ginęła w siności nieba. Była jak koronkowy czarny parasol rozpięty nad miastem. Drzewo wydawało się potężne i kruche zarazem, stabilne, a jednak w ruchu, w ciągłym stawaniu się." - s. 64-65

To miała być szybka i prosta misja. Z rodzaju tych, do których wysyła się niższych pracowników. Tych mniej ważnych, bo po co zawracać głowę najlepszym. Zresztą pokonanie połowy świata tylko po to, by znaleźć krewnego klienta, który ma podpisać dokumenty spadkowe nie wymaga wielu umiejętności. Wyruszasz, odszukujesz człowieka, przedstawiasz sprawę i wracasz z wykonanym zleceniem. Co może pójść nie tak? 

W drodze do Czarnego Miasta

John od zawsze czuł się inny. Nie tylko ze względu na wątłą budowę ciała, niski wzrost i odstający od rodziny charakter. Straszący go od najmłodszych lat bracia, zawsze nabijający się kosztem benjaminka, bycie maminsynkiem, potem stopniowe wycofywanie się z życia społecznego, wszystko to sytuowało go gdzieś na obrzeżach przedsiębiorczej i poważanej rodziny. Charakterna rodzicielka, która niezwykłymi wypiekami potrafiła narobić niezłego szumu, surowy, zdyscyplinowany i odnoszący sukcesy ojciec, idealnie skrojeni do przejęcia rodzinnej kancelarii bracia i on - całkowicie niedopasowany, pochodzący jakby z zupełnie innej bajki. 

Nikogo zatem nie dziwi, że to właśnie John zostaje wytypowany do tego, by załatwić formalności z Tadeuszem Bednarskim. Udaje się do Polski i nawet nie podejrzewa, co go czeka. Śląsk wita go ponurą, zadymioną atmosferą i wyludnieniem. A to dopiero początek. Na jego miejscu większość by zrezygnowała i po prostu powiedziała, że nie odnalazła spadkobiercy. On jednak z niewytłumaczalnych względów, mimo rodzącego się w nim oporu, lęku i zmęczenia, kompletnie nie rozumiejąc, dlaczego brnie w tę sprawę. Udaje się do tajemniczego Czarnego Miasta, w którym ma znajdować się poszukiwany mężczyzna. 

Ruiny zapadających się domów, wszechogarniające poczucie zagrożenia, przemykające cienie. Wszystko budzi grozę, ale jakaś niewytłumaczalna siła przyciąga bohatera, pcha go do przodu. Wizja ogromnego drzewa jest dopiero początkiem przygody. Czarne Miasto zdumiewa prawnika. Wijące się pod ziemią korytarze, biblioteka, sklepy, kawiarnie, stragany z magicznymi przedmiotami. Wygląda na to, że życie przeniosło się pod powierzchnię i trwa w najlepsze. Wiele tu niewytłumaczalnych zjawisk, dziwnych stowarzyszeń, niepokojów. Legend i mitów mieszających się z prawdą. Wymysłów i realnych zdarzeń. Mężczyzna nawet nie spodziewa się, co znajdzie w tym podziemnym skarbcu wszelakich rożności. 

Odkrywanie siebie

John Fox odbywa nie tylko podróż po Czarnym Mieście, które przypomina trochę labirynt naszej psychiki, ale i wewnętrzną wędrówkę w poszukiwaniu siebie. Wydarzenia, którym stawia czoła, spotkane postaci, uczą go czegoś nowego. Dzięki Lolkowie przekonuje się, że nie wszystko robi się dla pieniędzy. Wystarczy sama pasja, która daje radość i pozwala tworzyć piękno. Szczęście można bowiem budować na wiele sposobów. Odwaga nie wiąże się tylko z wielkością, strach bowiem towarzyszy każdemu i od nas tylko zależy, czy mu się poddamy, czy nie. Bohaterowie powieści pozwalają mu pokonać lęki, uczą niepoddawania się, innego spojrzenia na świat. 

Życie mężczyzny przeplata się z historią o jego dziadku, człowieku który najlepiej go rozumie, choć jest przeciwieństwem Johna. A jednak senior rodu ma w tej historii do odegrania ważną rolę, mimo że jest postacią drugoplanową. Prawnik będzie musiał wykazać się hartem ducha, nieustępliwością. Pokonać swoje wewnętrzne demony, wyjść ze skorupy, w której tkwił od lat. Paradoksalnie pomoże mu w tym właśnie podróż pod ziemię i pewna tajemnicza maść. 



"Rok Zaćmienia" - moja opinia

Z niecierpliwością czekałam na kolejną książkę Marty Knopik. Gdy dowiedziałam się, że będzie opowiadać o wydarzeniach sprzed pierwszego tomu, moja ciekawość tylko wzrosła. Pragnęłam zanurzyć się w bajkowym świecie pisarki. Znów poczuć klimat Czarnego Miasta, przekonać się, jak powstało. Częściowo się tego dowiedziałam, ale pozostał pewien niedosyt. Być może kolejne zagadki rozwieją następne książki, a może po prostu tak miało być. W świecie stworzonym przez pisarkę magia, tajemnica, niedopowiedzenia odgrywają istotną rolę. Są nieodłącznym elementem fabuły. Tak jest i w "Roku Zaćmienia". To wielowątkowa historia o dojrzewaniu, wychodzeniu ze swojej skorupy, stawianiu czoła przeciwnościom losu oraz poznawaniu swojej wartości i korzeni. 

Jeszcze bardziej nasycona magią powieść historia opowiada o zmaganiu się z trudną codziennością. Budowaniu życia od nowa, jak czynią to mieszkańcy Czarnego Miasta czy główny bohater. Jednocześnie jest w niej dużo więcej psychologii niż w pierwszym tomie. Na przykładzie Johna Foxa, jego kompleksów, niedostatków, ucieczek autorka pokazuje prawdę o człowieku, tym jak wpływa na niego otoczenie i ludzie dookoła. To nie rodzina a całkiem obcy ludzie wyciągają z bohatera najlepsze cechy, pokazują mu całkiem inne spojrzenie na świat. Bliskie filozofii, którą wyznaje jego dziadek. Mimo wszystko John sam musi pokonać swoje lęki. Zmierzyć się z tym, co trapiło go od dzieciństwa. Zrzucić przyzwyczajenia, role, w które został wrzucony jak niewygodne, choć robione na zamówienie buty. Symboliczna scena to początek przemiany bohatera. Transformacja, która się dokonuje pozostawia czytelnika z wieloma pytaniami i chęcią poznania dalszych losów mężczyzny. 

"A może zawsze dostajemy to, czego najbardziej się obawiamy, co od dzieciństwa zamiatamy pod dywan, upychamy do ciemnych szaf, do pawlaczy i schowków, co chowamy w zatęchłych piwnicach, do których nikt nigdy nie zagląda?" - s. 340

Marta Knopik puszcza oko do czytelnika pod postacią bohaterów z poprzedniego tomu. Jest pewna wędrowniczka przechadzająca się korytarzami, pojawia się Genowefa Gwóźdź. Dowiadujemy się nieco o tajemniczym wojsku, które czeka na odpowiedni moment, by się obudzić. Historia obfituje w różne magiczno-legendarne smaczki. Pokazuje życie w tunelach. Ma swój niepowtarzalny klimat i sympatycznych bohaterów. Wywołująca uśmiech na twarzy mama Lolka, tęskniąca za swoim mężem Kazia, imponujący talentem Lolek, burgundowe wdowy i tajemnicza bibliotekarka Czarnego Miasta to zapadające w pamięć postaci. Każde zdanie jest tu przemyślane, na poły poetyckie, na poły prozaiczne. Styl Marty Knopki jest nie do podrobienia. Przez tekst płynie się lekko, z narastającą ciekawością. Jest nieco sennie, poetycko, ale i mocno psychologicznie. Nie brak humoru czy intrygujących fragmentów dotyczących Czarnego Miasta. Jestem ciekawa, czym jeszcze zaskoczy mnie Marta Knopik. "Rok Zaćmienia" ukazał nową stronę pisarki, a przecież to dopiero druga książka. Fascynujące historie, świetny język, piękny styl z domieszką magii, żywe, pełnokrwiste postaci, humor, mam wrażenie, że to dopiero początek przygody z doskonale zapowiadającą się twórczością, której będę się bacznie przyglądać. 

Marta Knopik, Rok Zaćmienia, wyd. Lira, Warszawa 2021.

Komentarze