Blog literacko-recenzencki, w którym Spacer wśród słów to moja przygoda z literaturą. Znajdziecie tu recenzje powieści, literatury popularnonaukowej, poezji, książek religijnych oraz dziecięcych, felietony oraz teksty okołoliterackie w ciekawym stylu.
Są historie, które napawają nie tyle lękiem, co świętym oburzeniem. Takie, które wzniecają gniew i burzą krew w żyłach. Chce się przy nich krzyczeć i rzucać wszystkim w zasięgu ręki. Bo pewnych rzeczy się nie robi, bo ciężko uwierzyć w wyrachowanie, obłudę i bezwzględność niektórych osób. Tych, których ciężko nazwać ludźmi.
"Myślałam o tym jak urządzony jest świat. O tym, że tak wielu jest na nim ludzi, którzy żyją tylko dla władzy i poczucia wyższości. I że my, dziewczyny, kobiety, jesteśmy jak ptaszki w klatce. Wystarczy nas nakarmić i pozwolić nam stroszyć piórka. Nie mamy innych potrzeb, nie mamy umiejętności i predyspozycji, by żyć na wolności. Dlatego trzeba pamiętać, by po każdym karmieniu dobrze zamknąć klatkę." - s. 204
Malownicze pola, zielone wody rzeki Bóbr, piękny bogaty pałac a w nim małżeństwo oczekujące dziecka. Zaradny mąż, który zbił majątek i dobrze zainwestował pieniądze, teraz może cieszyć się spokojnym życiem, choć nigdy nie stroni od pracy. Jego piękna żona marzy o dziecku, którego tupot małych stópek będzie niósł się po korytarzach rezydencji. W końcu się udaje, ale to nie bajka i nie przeczytacie o wesołym dzieciństwie i cudownej młodości. Mała Dorothea zostaje jedynie z ojcem, a potem już tylko z guwernantką, jej niedoszłą macochą. I niby wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że bajecznie bogata dziewczyna wcale nie ma dostępu do pieniędzy, a niektórzy chcą zagarnąć jej spadek i możliwość decydowania o sobie.
Opowieść o głupiutkich kobietach
Początek XX wieku, kobiety nadal są w większości tylko ozdobami salonów. Prawie nikt nie liczy się z ich zdaniem, nie pozwala na głośne wyrażanie poglądów. Traktuje się je z pobłażliwością, zamyka w stereotypach histeryczek, lwic salonowych, rozpieszczonych pannic, gospodyń. Same nic nie znaczą, wartości przydaje im dopiero mężczyzna u boku. Nikt nie mówi o tym głośno. Niesmak budzą te, które próbują zmienić sytuację. Krótkie włosy, spodnie, niezależność finansowa, myślowa i obyczajowa to przecież absurdy, kaprysy rozpuszczonych dzieci, które stały się odrobinę starsze. Ich poczynania wywołują niesmak, oburzenie czy gniew. Odżegnuje się je od czci i wiary, wmawia szaleństwo czy potępia publicznie.
W Kleppelsdorfie młodziutka Dörte wychowuje się pod czujnym i czułym okiem panny Zahn. Uczy ona dziewczynę, że ma prawo i obowiązek posiadać własne zdanie, kształtować swoje myśli i poglądy. Wychowuje ją na nowoczesną i światłą osobę, która będzie potrafiła samodzielnie zarządzać swoim majątkiem i stanowić o sobie. Nie pozwala na rozrzutność i lekkomyślność. Za to gwarantuje swobodny wybór lektur i wiele wolności. Coś, czego większość dziewcząt w jej wieku nigdy nie zazna.
Całkiem inny model wychowania znają jej kuzynki. Ursel i Irma doświadczają twardej ręki bezwzględnej babki, która karci je dosadnie za każde uchybienie, niewłaściwe zachowanie czy sam fakt istnienia. Okrutne poglądy Agnes sprowadzają się do tego, że kobieta nie ma kompletnie żadnych praw, za to same obowiązki. Nie należy się jej odpoczynek, a całość istnienia ma sprowadzać się do zaspokajania zachcianek męża - pana i władcy. Jeśli coś się dzieje, winna jest zawsze kobieta, bez względu na wszystko. To właśnie te antywartości w połączeniu z okrucieństwem i bezdusznością starszej kobiety sprawiają, że bardziej niż wychowanie praktykuje ona tresurę.
Męska zmowa
Rzeczywistość po wojnie wygląda strasznie. W Niemczech panuje bieda. Dorothea zmaga się z kłopotami finansowymi. Coraz większe ograniczenia, jakich doświadcza dziewczyna nie wynikają z utraty majątku, a z działania zarządcy, który coraz jawniej okazuje niechęć wobec dziedziczki i jej opiekunki. Nie pomaga zaciskanie pasa. Kobiety muszą żebrać o każdą markę, tłumaczyć wydatki, choć nie na wiele się to zdaje. To jednak zaledwie początek koszmaru, jaki stanie się udziałem bohaterki.
Świat należy do mężczyzn i widać to od pierwszych stron powieści. Nie tylko w kwestii wychowania Ursel i Irmy, ich przekonań czy tyrad wygłaszanych przez babkę. Sam fakt traktowania przez seniorkę nowego zięcia wiele mówi. To jak zręcznie manipuluje on wszystkimi, na jak wiele może sobie pozwolić, doskonale pokazuje jak funkcjonował ówczesny świat. Kobiety ulegają mu, choć czytając zastanawiałam się, dlaczego. Owszem jest sprytnym manipulatorem, sprawnym lawirantem, doskonałym pozorantem i ma wszystko przemyślane. Nie mogę jednak zrozumieć, z jakiego powodu tyle kobiet zabiega o jego względy, daje się uwieść, pozwala wodzić się za nos, a gdy odkrywa prawdziwe oblicze Petera, nie jest w stanie się uwolnić, uciec. Grupen jawi się jako ktoś niezwyciężony, komu nie można nie ufać. Potrafi zaczarować każdego, a jego wpływ nie przemija.
Najbardziej dotkliwe w "Nikt ci nie uwierzy" jest nie to, że mężczyźni wierzą jedynie przedstawicielom swojej płci i potrafią przez to zniszczyć życie innym lub dotkliwie je uprzykrzyć. Boli to, że kobiet kompletnie się nie słucha, że nie są one traktowane poważnie. Mogą narzekać, udowadniać, że potrafią zarządzać i świetnie sobie radzić, ale to na nic. Przecież to tylko głuptaski, które muszą być pod nieustanną kuratelą. Należy im się jedynie namiastka wolności, tyle by nie narzekały. Od decydowania są mężczyźni. Krew burzy mi to, że są takie kobiety jak babka bohaterek, która uważa, że płeć piękna nie pracuje, nie przemęcza się, nie ma kompletnie żadnych praw, a tylko same obowiązki. Niewiasty powinny całować ziemię, po której stąpają mężczyźni i dać po sobie chodzić jak po dywanie, bo przecież to łaska, że ktoś się nimi zainteresował. Agnes ma tak okropne zdanie i taką dozę nienawiści do własnej płci, że o krzywdę oskarża ofiary. To tyran, wynaturzona osoba pragnąca rzeczywistości, w której ciemięży się kobiety, karze je za wszystko i pozbawia wszelkich praw. Idealnie odnalazłaby się w świecie wykreowanym przez Margareth Atwood, gdzie bezkarnie mogłaby się znęcać nad innymi. Nie potrafię zrozumieć, co człowiek musi mieć w głowie, żeby się tak zachowywać i myśleć, po prostu nie wiem... Największą grozą przejmuje mnie jednak fakt, że ona nienawidzi wszystkie kobiety, nawet córkę i wnuczki.
"Właściwy model małżeństwa istniał od wieków i sprawdzał się doskonale, mężczyzna w pracy, kobieta w domu, każdy miał swoje obowiązki i każdy znał swoje miejsce już od maleńkości. Mężczyzna jako ten, który ma obowiązek wyżywić rodzinę, może też sobie pozwolić na odpoczynek i przyjemności, kobieta nie, bo wciąż odpoczywa, jest przecież w domu z dziećmi, jej nerwy nie są w żaden sposób na nic narażone, a zatem domaganie się rozrywek czy - babcia powiedziała to z obrzydzeniem - "zaspokajania swoich potrzeb" jest czymś nienaturalnym i odrażającym." - s. 104
O bohaterach słów kilka
W zasadzie poza podziałem na płci, bohaterów można opisać jako postępowych i tych, którzy tkwią w mrokach przeszłości. Czytelnik poznaje ich z dwóch przeplatających się wzajemnie relacji, których narratorkami są Ursel i Dorothea. To one naprzemiennie opowiadają historię swojego życia, tego jaki koszmar przeżyły. Ursel jest skryta i ogromnie pragnie być kochana i akceptowana. Gdy akcja wchodzi w decydujący rozdział nie jest już dzieckiem, ale jeszcze absolutnie nie można ją nazwać dorosłą. To nastolatka, która za wcześnie musiała dojrzeć. Którą skrzywdzono, podporządkowano, oszukiwano. Straciła bezpowrotnie radość życia i marzenia, nim tak naprawdę weszła w najpiękniejsze lata. Oczywiście bohaterka buntuje się przeciwko musztrującej ją i bezdusznej babce, ale czyni to tylko w sobie. Na zewnątrz jest uległa, zastraszona, zrezygnowana.
Jej przeciwieństwem jest Dörte. Pewna siebie, oczytana, wychowywana na świadomą i umiejącą sobie poradzić kobietę. Jest ciekawa świata, ale potrafi też przedłożyć serce nad rozum. Inteligentna, uważna, nie uchodzi jednak spod wpływu wuja, którego się lęka. Gertruda - matka Ursel i Irmy zostaje zarysowana oszczędnie, jako kobieta w średnim wieku, która chciała szczęśliwie żyć przy boku męża. Z biegiem akcji gaśnie i staje się tylko biernym obserwatorem wydarzeń. Irma jawi się najbardziej tajemniczo. Tylko czasami wypowiada jakieś kwestie, głównie zostaje gdzieś na boku. Poruszyła mnie natomiast postać panny Berthy, guwernantki i opiekunki dziedziczki Kleppelsdorfu. Jestem pod wrażeniem jej światłego podejścia, siły i oddania Dorothei. Zaradności, uporu w walce oraz niepoddawania się mimo wszystko.
W końcu dwa najczarniejsze charaktery powieści. Obrzydliwy, bezduszny, obłudny, zły do szpiku kości i potworny Peter Grupen. Na opisanie tak okropnego i zdegenerowanego typa nie ma po prostu słów. To ktoś, kto nie powinien żyć w społeczeństwie. Na nieszczęście to równocześnie osoba, która umie budować wizerunek wspaniałego weterana I wojny światowej, nieskazitelnego mężczyzny. Potrafi rozkochiwać kobiety, tworzyć pozory a słabszymi po prostu dowodzi dzięki manipulacji, strachowi czy wpojonym posłuszeństwie. Mężczyzna nie cofnie się przed niczym, by tylko zaspokoić swoje zachcianki. Zdaje się nie mieć żadnych granic, których nie mógłby przekroczyć. Ostatnią postacią równie perfidną co Grupen jest Agnes, jego teściowa. Ślepo oddana mężowi córki i wspierająca go całkowicie. To prawdziwy antyportret kobiety. Jej poglądy opierają się na bezgranicznej pogardzie i złu. I tu rodzi się we mnie pytanie, czy jest ona gorsza od Grupena czy nie?
Powieść Magdaleny Knedler jest wstrząsająca. Wywołuje gniew, oburzenie, sprawia, że w żyłach burzy się krew, dłonie zaciskają w pięści a czytelnik pała wszystkim co najgorsze do Grupena i Agnes. Książka przeraża tym, do czego zdolny jest człowiek. Pokazuje jak niewiele mogły zrobić kobiety. Jak zależne były od mężczyzn, którzy byli lepsi, mądrzejsi, bardziej zaradni i predysponowani do rządzenia. Przeraża bezwzględność społeczna, ale też to, że same kobiety mogły zgadzać się na piekło innych, szczególnie dzieci. Pisarka niezwykle obrazowo i przejmująco przedstawiła jedną z najstraszniejszych historii XX wieku, tym bardziej przerażającą, że przydarzyła się naprawdę. Zastanawiam się czy można było uniknąć tej tragedii. Czy przerwanie milczenia, które narzucały normy społeczne, bo przecież brudy pierze się we własnym domu i nie wtrąca w sprawy innych, mogłoby coś zmienić. Czy zafascynowani i oczarowani Grupenem ludzie, daliby wiarę młodym dziewczynom i przejrzeli na oczy. Powieść Magdy Knedler to opowieść o przemocy i nienawiści. Nierównościach, które stwarzają jednym piekło, innych zaś czynią bezkarnymi.
Ostrzegam, że choć przykuwająca i świetnie skonstruowana fabuła "Nikt ci nie uwierzy" jest niezwykle ciężka. Wywołuje dysonans między doskonałym językiem, sposobem budowania napięcia, opowiadania historii a koszmarnym tematem. Jednocześnie oczarowuje i odrzuca. Wyciągnie z was najmroczniejsze uczucia, ale i współczucie wobec bohaterek. Zostawi z masą pytań i przekonaniem, że nic takiego nie może się już wydarzyć. A przecież, choć to bolesne, podobne rzeczy się dzieją. Są miejsca, w których kobiety nie mają żadnych praw. Gdzie można z nimi zrobić wszystko. Ta powieść budzi, pozwala docenić to, co się ma i równocześnie wywołuje gniew. Zakończenie, w którym głos zyskuje jedna z bohaterek, jest bardzo mocne i niesie ogromnie ważne przesłanie. Chylę czoła przed autorką, bo od bardzo dawna żadna książka nie wywołała we mnie tak silnych, skrajnych i obezwładniających emocji. Zapewniam Was, że o "Nikt ci nie uwierzy" na pewno nie zapomnicie i długo będą towarzyszyć Wam uczucia, które opanowują czytelnika.
Magdalena Knedler, Nikt ci nie uwierzy, wyd. Mando, Kraków 2021.
Świetna recenzja. Na książkę już choruję, koniecznie muszę przeczytać. Chociaż wiem, że w strasznym stanie mnie zostawi i czytanie jej nie będzie przyjemnością, a emocjonalną torturą. Ale uważam, że warto czytać takie książki. O skrajnościach, o sytuacjach tak złych, że wydają nam się nierealne dla współczesnej kobiety - po to, żeby pamiętać i nie pozwolić na żadne ustępstwa, choćby najmniejsze, które odbiorą nam cząstkę wolności.
Dziękuję za miłe słowa. Tak, zgadzam się, że to książka, która nas rani, boli, wywołuje gniew, oburzenie, ale jest niezwykle ważna. Mówi o tym, co nigdy nie powinno mieć miejsca nie tylko dawniej, ale i teraz. W końcu tak łatwo stracić to co normalne, że trzeba stale przypominać o tym, co nie może wrócić. Myślę, że do jej lektury warto mieć trochę lepszy czas, więcej odporności psychicznej, wtedy lepiej się to znosi.
Blog literacko-recenzencki, w którym spaceruję po literaturze. Znajdziecie tu recenzje powieści, literatury popularnonaukowej, poezji, książek religijnych i dziecięcych, felietony oraz teksty okołoliterackie w ciekawym stylu.
Świetna recenzja. Na książkę już choruję, koniecznie muszę przeczytać. Chociaż wiem, że w strasznym stanie mnie zostawi i czytanie jej nie będzie przyjemnością, a emocjonalną torturą. Ale uważam, że warto czytać takie książki. O skrajnościach, o sytuacjach tak złych, że wydają nam się nierealne dla współczesnej kobiety - po to, żeby pamiętać i nie pozwolić na żadne ustępstwa, choćby najmniejsze, które odbiorą nam cząstkę wolności.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Tak, zgadzam się, że to książka, która nas rani, boli, wywołuje gniew, oburzenie, ale jest niezwykle ważna. Mówi o tym, co nigdy nie powinno mieć miejsca nie tylko dawniej, ale i teraz. W końcu tak łatwo stracić to co normalne, że trzeba stale przypominać o tym, co nie może wrócić. Myślę, że do jej lektury warto mieć trochę lepszy czas, więcej odporności psychicznej, wtedy lepiej się to znosi.
Usuń