Maria Paszyńska "Stalowe niebo" - Recenzja

 


"To właśnie te drobiazgi czynią wspomnienia realniejszymi. Smutkiem napawa jedynie to, że tak dobrze pamiętamy rzeczy bez znaczenia, te zaś, które kiedyś uznalibyśmy za najważniejsze, coś pozbawia intensywności. W przestrzeni pamięci rysy najdroższych twarzy tracą ostrość, blaknie kolor oczu osoby, której przysięgaliśmy wieczną miłość, a co za tym idzie - i niegasnącą pamięć; cichną głosy; zapachy niegdyś wzbudzające silne emocje dziś niosą tylko impuls, jakby ślad wspomnienia czegoś, czego nie powinniśmy przecież byli zapomnieć." - s. 10

Nie ma nic lepszego niż uczucie, gdy książka tak mocno wchodzi w wyobraźnię, że wyrywa cię z rzeczywistości i przenosi do innych światów, które stają się realne. Dobrze snuta opowieść to gawęda, od której nie chcę się oderwać. Porywa do świata, którego nie znasz, a który jawi się jako upragniona przystań bardziej uporządkowana, logiczniejsza i łatwiejsza do zrozumienia lub miejsce, jakiego nie chciałoby się odwiedzić. Szczęśliwa czy nie żadna z historii nie jest pozbawiona trudności, bólu, ważnych decyzji. 

Mam w głowie pustkę. Uczucia, które tak dobrze znam przy lekturze pochowały się po zakamarkach dusz i ani drgną. To nie jest moje zwykłe odczucie czytelnicze. Zazwyczaj przepełniają mnie emocje. Przypominam oddaną pracy, skupioną i wyzbytą poruszeń Anastazję przebywającą na sali operacyjnej. Po raz pierwszy, być może przez sytuację, w której się znajdujemy, patrzę na lekturę zupełnie chłodnym okiem. A może dojrzałam jako czytelnik? W końcu umiem napisać tekst bez ochów i achów, które nie są mi potrzebne, bym wiedziała, że to dobra książka. W końcu "Lalkę" przeżywałam bez nich. Świat z kart drugiego tomu "Wiatru ze wschodu" nie przypada mi do gustu. Jest szary, często pozbawiony radości, skomplikowany, podszyty lękiem, trudami, czyhającym niebezpieczeństwem i wielką ostrożnością. Nie tylko ściany mają tu uszy. Wszystko spowija chmura, która nie da bohaterom szansy i otuli ich mrokiem. Świat po rewolucji bolszewickiej pozbawiony logiki, stworzono dla bezrefleksyjnie oddanych karierowiczów bez skrupułów. Wszechobecne donosicielstwo, kierowanie na wymagające kwalifikacji posady niepiśmiennych, ślepe oddanie partii, wewnętrzna autocenzura to realia, w których przychodzi spędzać codzienność. 

Ideały, które miały dać szansę ciemiężonemu ludowi, stanąć w obronie najsłabszych okazują się mrzonkami. Przykrywką do tego, by rządzić innymi już nie tylko w Rosji, ale na całym świecie. Tu nie chodzi o dobro człowieka, ale nieposkromioną niczym rządzę władzy, która jak apetyt rośnie w miarę jedzenia. Stworzenie świata niewolników zapatrzonych w wodza i powtarzających za nim puste frazesy bez cienia zastanowienia. Człowiek-maszyna, wyznawca komunizmu to obywatel państwa Lenina i Trockiego. Nawet szept może sprowadzić nieszczęście pod zasnutym stalowymi chmurami niebem. Światłe i nowoczesne państwo istnieje na papierze. W ludziach nadal drzemią uprzedzenia, kobiety wciąż uznawane są za niezdolne do wykonywania pewnych prac, w duszach prostych karierowiczów drgają lęki i zabobony. Zacofanie dotyczy nie tylko mentalności, ale i gospodarki. Przecież lepiej inwestować w propagandę niż rozwój kraju. Zmienia się ucisk, który z dnia na dzień zaciska na obywatelach swoją obręcz, cicho, małymi kroczkami, wypracowując w ludziach mechanizmy, które zniewolą ich wewnętrznie i zewnętrznie. Rosja to miejsce, w którym nie można czuć się bezpiecznie, gdzie trzeba mieć oczy dookoła głowy. Wypowiadać nic nieznaczące słowa i iść z duchem czasu, gdyż każda nierozważnie wypowiedziana myśl, każde zbędne słowo to oskarżenie, dowód nieprawomyślności, szansa do wybicia się kosztem bliźniego. 


Uprzedzenia do kobiety pracującej na stanowisku lekarza mimo światłej ideologii to codzienność. Anastazja zmaga się z pogardą i niechęcią kolegów z pracy, którzy kobietę widzą jedynie w kuchni i przy prostych pracach. Odsuwana od operacji, zmuszana do wykonywania najgorszych czynności dziewczyna nie poddaje się jednak. Motywacją jest nie tylko chęć zagłuszenia bólu po stracie ukochanego, ale brak etyki kolegów i dbałości o życie i zdrowie podopiecznych. Śmierć pacjentki i wyśmiewanie się z technologii, które mogą uratować życie, napędzają ją do działania. Anastazja jawi się na kartach jako emancypantka i feministka. Pragnie działać, kształtować swoją najbliższą rzeczywistość. Rozczarowana rewolucją bolszewicką, odarta ze złudzeń, robi wszystko, by pomagać chorym. Swoją postawą forsuje mur uprzedzeń, które działają na szkodę pacjentów. Wszystko jednak dzieje się za sprawą Kirsanowa i jej twardego charakteru. Pozycja bohaterki, choć niska opiera się na autorytecie doktora, daje jej pewien margines wolności. 

"Twoje jedyne życie. Powinnaś wreszcie przestać oglądać się na wszystkich wokoło, przestać szukać wymówek i wyjść naprzeciw samemu życiu, wejść na scenę, zamiast ciągle próbować skryć się gdzieś w ostatnim rzędzie widowni." - s. 308

Miłość na kartach "Stalowego nieba" rozczaruje miłośników romansów. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że jest pragmatyczna, oparta o poczucie obowiązku i przyzwoitości. Daje namiastkę bezpieczeństwa. To jednak uczucie związane z przywiązaniem, sympatią i życzliwością. Związki Anastazji i Kazimierza są wypadkową wydarzeń. Oboje starają się ponownie odnaleźć w świecie i załagodzić rany, które zadał im los. Żadne z nich jednak, mimo iż trafiają na dobrych ludzi nie umie oddać im serca. Namiętność, żar, porywy serca zarezerwowane są tylko dla nich i nic zdaje się tego nie zmieniać. Nawet powiedzenie pozwól się kochać, uczucie przyjdzie z czasem, wydaje się nie mieć tu racji bytu. Zastanawia jednak kompletny brak zaufania do partnerów. Żadne z nich nie potrafi wyjawić prawdy o swojej przeszłości. I choć w przypadku Kazimierza jest to zrozumiałe, tak u Anastazji sprawia mi wiele kłopotu. Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego nie umie nikomu opowiedzieć o tym, co ją spotkało. Popatrzeć na sytuację chłodnym okiem, rozważyć scenariusze, które mogły przecież zaistnieć. Poprosić o pomoc. Jej postępowanie nie do końca jest dla mnie jasne. 

Patrząc z perspektywy kilkunastu dni od zakończenia lektury, mam wrażenie, że drugi tom cyklu "Wiatr ze wschodu" jest o zniewoleniu rozpatrywanym na wielu płaszczyznach. To rzecz o zamknięciu się w sobie, gdy człowiek traci wolę życia po stracie ukochanego i poddaje się depresji. Historia piętrzących się niedopowiedzeń i przemilczeń, które prowadzą do rozerwania miłości. Braku zaufania do ludzi, owocującego kolejnymi ranami serca. Obezwładniającej ideologii trzymającej w swoich szponach tysiące ludzi i pożerającej każdego przeciwnika. Strachu, który narzuca autocenzurę pozwalającą przetrwać w czasach, gdy każdy człowiek człowiekowi wilkiem. Nienawiści tak mocno rozpalonej w sercu, że domaga się ofiary i zniszczenia bliźniego. 

"Chciał znów być małym chłopcem żyjącym w świecie wyobraźni, do którego dostępu bronił wielki, wspaniały, silny ojciec. (...) Znaleźć się u siebie w domu, choć na parę chwil zrzucić ciężar dorosłości i znów być dzieckiem. Skryć się przed całym światem w szerokich ramionach ojca pachnącego wodą kolońską i kawą, wypłakać cały ból, zagubienie i tęsknotę, z którymi nie potrafił sobie poradzić." - s. 189

Jak pochodnie są zatem w tym mroku postaci Kirsanowa, Serhija czy Tatiany, które są bezinteresowne, szczere, proste i nieskażone jeszcze złem świata. Uderza po raz kolejny wielka różnica między głównymi bohaterami. Podczas, gdy Kazimierz zapada się w sobie, odcina od świata i mechanicznie wykonuje kolejne czynności, Anastazja jest coraz bardziej aktywna. Chowa swój strach, ból i nieufność za działaniem. Wydaje się, że ratując innych chce zrekompensować sobie fakt, że nie potrafi uratować samej siebie. Choć kompletnie różni, bohaterowie są pod paroma względami podobni. Oboje kochają całym sercem i nie zapominają o żarze, jaki towarzyszył ich związkowi. Przypominają również dzieci, które mam wrażenie będą dojrzewać na kartach kolejnego tomu. 

Gdy kończę pisać tę recenzję, uświadamiam sobie mocno, coś co zdawało mi się umykać podczas lektury. Jak wspominałam nie towarzyszyły jej liczne emocje, choć nie powiem, że ich nie było. Moje chłodne podejście do "Stalowego nieba" nie wynika z tego, że książka mi się nie podobała. To dobra fabularnie i językowo powieść, w której pierwszych skrzypiec nie grają wcale odczucia. Maria Paszyńska poszła o krok dalej, przedkładając rozważania nad emocjami. To właśnie tematy, które postawiła przed czytelnikiem, dylematy bohaterów znane przecież i nam, bo życiowe, wybiły się na pierwszy plan historii Anastazji i Kazimierza. Maria Paszyńska przeprowadziła mnie od kipiącego emocjami pierwszego tomu, przez wymagającą namysłu i refleksji kontynuację. Zastanawiam się zatem, czym zaskoczy mnie tom trzeci. Jakie wyzwanie tym razem postawi przede mną autorka? I rośnie we mnie oczekiwanie, bo dojrzewam czytelniczo z tą historią, a to mogę powiedzieć o niewielu powieściach. 



Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Książnica. 

Maria Paszyńska, Stalowe niebo, Wiatr ze wschodu t.2, wyd. Książnica, Poznań 2020. 

Komentarze