Maria Paszyńska "Owoc granatu. Kraina snów" - Recenzja





"Była pozbawionym substancji powiewem, człowiekiem wiatru, bez własnej woli, miotanym, szarpanym, unoszonym ku górze i zrzucanym z wielkiej wysokości, nie po to, by raz doznać krzywdy, lecz by wciąż cierpieć." - s. 295-296

Gdy chodziłam jeszcze do szkoły marzyłam, by zostać pisarką. To pragnienie było o tyle specyficzne, że nie chodziło o to, bym była rozpoznawana, zarabiała na książkach grube miliony. Miałam jeden cel, dawać ludziom to, czego ja doświadczałam podczas lektury. Przelewać emocje, poruszać, skłaniać do refleksji, pisać o tym, co mogło stać się odpowiedzią na pojawiające się w ich sercach pytania. Taki był dla mnie zawsze cel literatury. I z biegiem lat nic nie uległo zmianie.

Koszmar Syberii minął. Dziewczęta znalazły się w Iranie, gdzie są bezpieczne. Trzeba zacząć budować przyszłość. Z dala od głodu, niepewności jutra, strachu. Przeszłość jednak czai się tuż za rogiem, nie odchodzi. Daje o sobie znać w snach, wyrzutach sumienia, pretensjach. Stefania żyje jak w bajce. Jej historia potoczyła się w tak niespodziewany sposób, że aż nie można w to uwierzyć. Bogactwo, blichtr, miłość. Wydaje się, że los wynagrodził jej każde cierpienie po wielokroć. Sielanka to jednak tylko pozory. To co z oddali wygląda jak piękny sen, z bliska już takie nie jest. Pojawiają się pęknięcia, drobne ryski, niemal niezauważalne odpryski, które świadczą o prawdziwym obrazie niepojętego szczęścia. Elżbieta tkwi zawieszona między życiem a śmiercią, choć bliżej jej do otchłani ciemności, z której nie może się wyrwać. Koszmary i cierpienie zdają się być jej nieodłącznymi towarzyszami nawet w słonecznym, przepełnionym aromatycznymi przyprawami, pięknymi kwiatami państwie. Niepomna na wspaniałości jakie ją otaczają nadal mentalnie znajduje się w lodowatym piekle, z którego fizycznie się wyrwała. Życie jednak toczy się dalej, a wokół są dobrzy ludzie, którzy pragną jej szczęścia. Czas płynie a losy dwóch kobiet coraz bardziej się gmatwają. Dobre chwile zdają się ulotne. Życie rzuca im kolejne kłody pod nogi i każe dokonywać trudnych wyborów, które zaważą na ich przyszłości. 

Czy wyglądające identycznie kobiety mogą różnić się bardziej niż siostry Łukowskie? Wydaje mi się, że nie. Kolejna powieść Marii Paszyńskiej jeszcze bardziej podkreśla inność bliźniaczek. Czytelnik zaczyna lekturę od spotkania ze Stefanią, głęboko przekonaną, że wszechświat odkupuje swoje winy, pozwalając jej doświadczyć związku, którego jest godna. Butność młodej kobiety, jej krótkowzroczność, pycha, przekonanie o własnej wyższości i niedojrzałość emocjonalna działały mi na nerwy jeszcze bardziej niż w tomie pierwszym. Mam wrażenie, że autorka zrobiła w zasadzie wszystko, by czytelnik czuł niechęć do tej postaci. Na próżno szukam choćby jednej cechy, która pozwoliłaby mi spojrzeć na nią nieco przychylniejszym okiem. Relacja z siostrą, poglądy bohaterki i każde jej działanie oraz znana z pierwszego tomu bezwolność, tylko utwierdzają mnie w moich przekonaniach. Rośnie za to moja sympatia do Elżbiety, która zmaga się ze swoimi demonami. Trzeba przyznać, że choć tego nie dostrzega ma wiele szczęścia. Z trudem przychodzi jej docenianie sytuacji, w której się znalazła, gdyż niezmiennie żyje w syberyjskim piekle. Każdy kolejny dzień zamiast goić rany zdaje się przemijać bez echa. Elżbieta powoli wraca do życia, ale nie jest już tą samą osobą, co kiedyś. Z pozostałości, której nie wydarła jej nieludzka ziemia i oprawcy stara się budować swoją tożsamość.



Maria Paszyńska kreśli tym razem historię o odbudowywaniu świata i samego siebie. Opowiada o ludziach, którzy ulegają historii, oddają się w ręce innych, ale też sami muszą dokonywać wyborów. "Owoc granatu. Kraina snów" to powieść o miłości. Tej prostej, niedojrzałej, niemal dziecięcej jak z bajki, gdy książę przybywa na białym rumaku i zmienia świat Kopciuszka, ale również tej najtrudniejszej, w której trzeba zadawać sobie pytania, co tak naprawdę jest istotą uczucia do drugiego człowieka. Pisarka na przestrzeni ponad 300 stron stawia niezwykle ważne pytania o wybór człowieka, z którym idzie się przez życie, sedno miłości, którą łatwo pomylić z płomiennym zafascynowaniem, oddanie, szczęście, codzienne budowanie swojego świata. Pyta o to, czy człowiek, który utracił część siebie, który poświęcił się dla drugiego niszcząc tym samym swoją nieskazitelność, prostoduszność, dziecięcą czystość, jest w stanie podnieść się i stworzyć swój azyl, odnaleźć szczęście lub choćby namiastkę spokoju. Nie ma łatwych odpowiedzi ani szybkich powrotów, taki wniosek wybrzmiewa w powieści. Każdy jest kowalem własnego losu, musi ryzykować, wybierać, rezygnować, żyć. Mimo bólu, cierpienia, demonów przeszłości i owianej lękiem czy smutkiem przyszłości. 

Pisarka kreśli portrety ludzi targanych namiętnościami, wyrzuconych na brzeg morza historii, cudem uratowanych od śmierci, którzy stają przed dylematem, co teraz. Są jak liście, które podmuch wiatru rzuca to tu, to tam. Jak jednak pisał Roman Brandstaetter "Jedno wiem:/ Wielka jest mądrość / Liścia spadającego", gdyż on poddaje się sile wiatru, pozwala się nieść, ten wiatr wykorzystuje, by łagodnie opaść na ziemię. Również bohaterowie powieści uczą się dostosowywać do świata i odnajdywać w nim okruchy dobra. Zbierać je pieczołowicie, by stworzyć choćby namiastkę szczęściach, choć ma ono przeróżne oblicza. Maria Paszyńska podkreśla wagę milczącej obserwacji. Tej cichej, życiowej mądrości, która zdumiewa, gdy wychodzi na światło dzienne. Nie zawsze jest piękna, to wartość często okupiona bólem, ale niezmiernie ważna. Skrywana za sekretami nauka, jawi się jako życiowa rada, drogowskaz, który pozwala podjąć decyzję. "Kraina snów" obfituje w dobrych ludzi. Począwszy od tych prostych, którzy w trudnym dziejowym momencie przyjmują do siebie polskich tułaczy, po tych nadających słowom miłość, dobroć, bezinteresowność, mądrość, relacja, wolność ich najgłębsze, pierwotne znaczenie, o którym zdajemy się dzisiaj zapominać. 



Pochylam się nad tą lekturą i pochłaniam ją. Kończę o 3.30 rano. Nie zarywam nocy dla książek, nie czuję się dobrze, gdy nie mam wystarczającej ilości snu. Tym razem kończę poruszona. Po raz kolejny odnajduję przystań w powieści opowiedzianej przez Marię Paszyńską. Jestem zafascynowana pięknem opowieści, polszczyzną, której rzadko kiedy używają dziś pisarze, zamiłowaniem do historii. Kontrastowaniem bohaterek, które przecież z wyglądu niczym się nie różnią a mentalnie pozostają swoimi przeciwieństwami. Urzeka mnie wschodni klimat, kolory, zapachy, domowa atmosfera z innego świata, jego ciepło, dobroć i spokojna mądrość. Cieszą nawiązania do pierwszego tomu i słów szamanki. Pod względem językowym, stylistycznym, fabularnym wszystko jak zawsze jest dopięte na ostatni guzik. Tym razem jednak Maria Paszyńska porusza we mnie coś głębszego. Nie ma chyba niczego mocniejszego w doświadczeniu czytelniczym, niż uświadomienie sobie, że powieść zdaje się rozmową z dobrym przyjacielem. Tym dialogiem, w którym odnajduje się nurtujące własne serce pytania, swoje przemyślenia, tropy dotyczące tego, czego się poszukuje. Płaszczyzną, która dociera do istoty pojęć, problemów i podsuwa treści, z których budujemy własne wartości. Która sprawia, że czujesz, że ktoś rozumie, myśli podobnie, ale nie narzuca niczego. Bo w "Krainie snów" nie ma gotowych odpowiedzi. Jest wolność, która pozwala wybrać to, co najważniejsze, mimo wątpliwości i to jest ogromną siłą tej książki. Czymś, co sprawia, że nie można jej ominąć. 

Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Publicat. 

Maria Paszyńska, Owoc granatu. Kraina snów, wyd. Publicat, Poznań 2018. 




Komentarze