Mark Sullivan "Pod szkarłatnym niebem" - Recenzja
"Może to było wino, a może za długo myślałem o jego historii, ale w tamtej chwili Pino wydał mi się niczym portal do dawnego świata, gdzie duchy wojny i odwagi, demony nienawiści i bestialstwa oraz arie wiary i miłości nadal grały w dobrej i porządnej duszy, która ocalała, aby opowiedzieć tę historię. Siedząc tam z Pinem, wspominając jego życie, czułem dreszcze i znów pomyślałem, jaki przywilej mnie spotkał, że przekazano mi tę opowieść." - s. 555
Z książkami, które pisane są na podstawie prawdziwych historii jest nieco trudniej. Staje się wobec nich z pokorą. Inaczej podchodzi się do tego, co opowiadają. Człowiek wie, że to nie wyobraźnia autora, ale fakty z życia konkretnego człowieka. Czasami może podkolorowane, innych razem przeplecione z odrobiną fikcji, ale główna oś zawsze pozostaje realna.
Druga wojna światowa. Włochy targane są nie tylko przez panoszących się wszędzie nazistów, nawet wewnątrz kraju nie jest spokojnie. Społeczeństwo podzielone jest na partyzantów, faszystów, kolaborantów oraz tych, którzy po prostu starają się przeżyć. To czas młodości Pina Lelli, chłopaka, który nie akceptuje i nie rozumie mechanizmów nienawiści oraz praw rządzących wojną. Pragnie kochać, śmiać się, słuchać muzyki, żyć i dobrze się bawić, szczególnie, że pewna kobieta imieniem Anna zdobywa jego serce. Nie jest lekkoduchem, chce po prostu pięknego i pełnego przeżywania swojej młodości. Po nalotach na Mediolan trafia do Casa Alpina, szkoły prowadzonej przez zakonnika, w której ojciec Re przygotował dla niego specjalne zadanie. To właśnie w Alpach Pino zmierzy się z pierwszymi poważnymi, dorosłymi decyzjami, uzewnętrzni siłę swojego charakteru, ukaże, jaką jest osobą Stanie na wyżynach człowieczeństwa, udowadniając, że nawet podczas zawieruchy wojennej, gdy wszystko wydaje się ciemne, zawsze jest jakieś światełko nadziei. Po wypełnionym wysiłkiem, odważnymi czynami oraz emocjami pobycie w górach chłopak wraca do Mediolanu, gdzie zostaje zmuszony przez rodziców do wstąpienia do organizacji OT. Zasilenie szeregu nazistowskiej armii to cios dla chłopaka, który całym sobą jest przeciw wszystkiemu, co robią Niemcy. Pewnym zbiegiem okoliczności bohater zostaje nie szeregowym żołnierzem, ale prywatnym kierowcą generała Hansa Leyersa, jednego z najbliższych współpracowników Adolfa Hitlera, osoby odpowiedzialnej za broń i funkcjonowanie niemieckiej armii we Włoszech. Spotyka ponownie Annę, która przestaje być tylko marzeniem. Pino zaczyna odgrywać podwójną rolę, kierowcy i szpiega aliantów, żyjąc przy tym miłością do wspaniałej kobiety i marząc, by wojna dobiegła końca.
Mark Sullivan trafił na historię Pina Lelli przypadkiem. Stało się to w jednym z najtrudniejszych momentów jego życia. Problemy osobiste, finansowe, brak pomysłu, co dalej i chęci do czegokolwiek. Właśnie w tym czasie do autora trafiła opowieść o włoskim chłopaku, który robił niesamowite rzeczy podczas II wojny światowej. Pisarz przekuł tę historię w powieść, która wciąga, porusza, daje do myślenia. Nie do końca mogę pisać o Pinie jako o bohaterze literackim, bo przecież jest człowiekiem z krwi i kości. Urzekła mnie jego historia oraz fakt, że przez tyle lat pozostawała ona owiana milczeniem. Opowieść o człowieku, który przepełniony radością i miłością starał się czynić dobrze w najtrudniejszym momencie dziejowym, nawet za cenę własnego życia, nie mogła zostać zapomniana. Nie mogło przepaść świadectwo Pina, który nie pojmował nienawiści i zła, jakie go otaczało. Pragnął pozostać sobą, mimo, że dotykały go różne życiowe doświadczenia. Spokojny, wyważony, całkiem inny od porywczego i pochopnie wyciągającego wnioski brata Mimma, zyskał moją ogromną sympatię. Zachwyciła mnie również postać ojca Re, który wykazywał się daleko idącą roztropnością oraz głębokim wglądem w przeżycia swoich podopiecznych. Zaintrygował nawet generał Leyers, który pozostał jedną wielką tajemnicą. Choć od lektury upłynęło trochę czasu, nadal zastanawiam się, jaki był ten człowiek. Czy dusił w sobie wszelkie odruchy człowieczeństwa, ubezpieczał się na przyszłość, czy po prostu poddał się machinie nienawiści, starając się czynić jak najmniej zła swoimi rękami.
"Pod szkarłatnym niebem" jest wielowątkową książką. To oczywiście historia o życiu Pina Lelli, jego wojennych losach, ale także rzecz o tym jak II wojna światowa wyglądała we Włoszech. Opowiada o ratowaniu Żydów przed nazistami, działalności partyzantów i ludzi, którzy podawali się za nich, choć tak naprawdę dbali jedynie o własną skórę. Nie brak tu jednak marzeń i to tych najpiękniejszych, radosnych chwil, wzniosłych pragnień. Patos miesza się ze zwykłą codziennością, mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że wielkie czyny wydają się naturalne wśród wysokich szczytów, w opozycji do panoszącego się zła. Na kartach odnajdziemy opis słodkiej, młodzieńczej miłości, fascynacji kobietą, pierwszych doznań, ale także wielkiego cierpienia, strachu, rezygnacji, buntu. To istny kalejdoskop wrażeń i uczuć, które zmieniają się w trakcie akcji. Powieść ukazuje wielkie pole bitwy, nie tylko tej dosłownej, dziejącej się na froncie i włoskich ulicach, ale tej bardziej metaforycznej - walce dobra ze złem, bierności z aktywnością, miłości z nienawiścią. Świat Pina nie jest czarno-biały, chyba właśnie on najlepiej zdaje sobie sprawę z tego, że człowiekiem targają skrajne emocje, które nie zawsze potrafi zrozumieć. Niektóre trzeba zwalczyć, przeczekać, inne pielęgnować. Zwykłe życie przeplata się tu z bestialstwem nazistów, które i tak owiane jest tajemnicą. Informacje, dochodzące do bohaterów, silny wstrząs, jaki w Pinie wywołują pewne sytuacje, świadczy o tym, że Włosi nie wiedzieli jak okrutni byli naziści i co robili z ludźmi.
Książka Marka Sullivana wywarła na mnie bardzo mocne wrażenie. Rozsiadła się w moim życiu na kilka ładnych dni i pozwoliła przeżywać z bohaterem wszystkie etapy jego życiowej podróży. Może dzięki temu, że to prawdziwa historia łatwiej mi było cieszyć się razem z Pinem, denerwować, gdy robił kolejną niebezpieczną rzecz, doceniać jego wielkie i zasługujące na pochwałę człowieczeństwo i mądrość mimo tak młodego wieku, w końcu wspólnie przeżywać smutki i cierpienie. A może była to też kwestia stylu i języka autora, prostego, ale oddającego dosadnie wszelkie grające w duszy uczucia. Dość powiedzieć, że zdumiało mnie zakończenie. Po raz kolejny zderzyłam się z prawdą, że pewne rzeczy są wyjątkowe, nie da się ich powtórzyć, zastąpić. W życiu trzeba dbać o każdą chwilę. Doceniać, wykorzystywać, szanować to, co mamy. Szczęście jest bowiem kruche, ulotne, ale obecne, nawet w najciemniejszym czasie. "Pod szkarłatnym niebem" to powieść, którą warto spokojnie przeczytać, zatrzymać się z nią na dłuższy czas, przeżyć wszystkie emocje, docenić jej piękno i niezwykłość tej historii, która wydarzyła się przecież naprawdę. Zostać z pytaniami, do których trzeba w życiu powracać.
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Edipresse.
Mark Sullivan, Pod szkarłatnym niebem, tłum. Anna Klingofer-Szostakowska, wyd. Edipresse, WArszawa 2018.
Komentarze
Prześlij komentarz