Złap się za Słowo - dzień sześćdziesiąty piąty - siedemdziesiąty pierwszy




W marcu jak w garncu. Z pięknej ciepłej wiosennej pogody robi się szaro-buro-popielato ;) i chyba pogoda sama ze sobą nie może dojść do ładu, zupełnie jak człowiek czasami ;). Ale wchodzimy w drugi tydzień Wielkiego Postu. Za mną już rekolekcje. A jak u Was?


dzień sześćdziesiąty piąty



Jedno z zasianych ziaren pada na drogę i zostaje wydziobane przez ptaki. 

W głowie pojawia mi się obraz kruków tylko czyhających, by rzucić się i porwać ziarno. Taka sytuacja, w której nie ma nawet maleńkiej szansy na wzrost. Przykre, prawda? Czy jednak tak się nie zdarza w życiu? Nie tylko, gdy ktoś nie daje mi szansy np. na to, bym się wykazała, udowodniła ile potrafię. Również w sytuacji duchowej. Czasami jestem w kościele bardziej ciałem niż duchem. Przez głowę przelatuje mi masa myśli, martwię się, lękam. Nagle okazuje się, że już po czytaniach, a nieraz nawet jest tak, że wychodzę i nie potrafię powiedzieć, właściwie o czym była mowa. Uderza mnie, że Eucharystia już się skończyła, a mnie w zasadzie na niej nie było, bo co to za uczestnictwo, gdy tylko stoję i odpowiadam jak automat. Wtedy jestem jak to ziarno, taka wydziobana przez życie. 

Kiedyś słyszałam, że wchodząc do Kościoła należy zostawić przed drzwiami wszystkie problemy. Powierzyć je Bogu, ale nie roztrząsać, gdy czas na spotkanie z Panem i modlitwę. Kiedy chodziłam do gimnazjum moja katechetka odpytywała nas z niedzielnej Ewangelii. Wiem, że różnie się o tym mówiło. Nie odbierałam tego źle, pozwalało mi się to skupić na Mszy. Dziś widzę, że chodziło też, byśmy zaangażowali się, nie tylko umieli powtórzyć treść, czy sięgnęli do Biblii by przypomnieć sobie tekst, ale to słowo miało w nas pracować. Przemieniać nasze życie, zatrzymać na chwilę, byśmy się zastanowili, co Bóg mówi. To także element nawrócenia skupienie się na Ewangelii, wpatrzenie w Jezusa, który jak pisze bp Grzegorz Ryś, kocha nas nawet, gdy jesteśmy nieprzyjaciółmi. Wyciąga przebite i zakrwawione dłonie na których jest wypisane moje imię. Mocny obraz, który niech zostanie dzisiaj z nami do przemyślenia.


dzień sześćdziesiąty szósty



Kolejne ziarno pada na skały. Jest tam nieco ziemi, więc wzrasta, ale szybko usycha spalone przez słońce. 

Mało ziemi, by zapuścić korzenie. To sprawia, że malutka roślinka umiera. Tak dzieje się w życiu czasami z planami, marzeniami, postanowieniem poprawy, rozwojem. Słomiany zapał to zjawisko, które znam dość dobrze. Pamiętam jak wiele razy próbowałam walczyć z pewnymi rzeczami. Największym błędem było odpuszczanie po pierwszym potknięciu. Tak oto zaczynałam po pewnym czasie od nowa i w kółko to samo. Zamiast powstać, otrzepać się i iść dalej. Wyciągnąć wnioski i zasuwać do przodu ;). Tak jest też w życiu duchowym. Niby mi zależy, staram się, ale tej ziemi jest mało. Czasem mam tendencję do kombinowania. Jak chcę zrzucić trochę wagi to zamiast, więcej się ruszać i nie wcinać słodyczy, to zaczynam od tego, że raz w tygodniu coś mogę. Ok, pomysł głupi nie jest. Ale jak się zaczyna, "a to zjem drugi, bo mam zły dzień i chcę się pocieszyć, a w następnym nie, żeby wyrównać", rzadko kiedy coś z tego wychodzi. W życiu duchowym też tak jest. Brakuje mocnych korzeni - codzienności ze Słowem, dlatego też rozpoczęłam ponad trzy miesiące temu ten cykl i nadal przy nim trwam. Są dni, w których poświęcam rozważaniom więcej czasu, w innym mniej, pewnie za mało. Stale jestem gdzieś na pograniczu takiego słabo-mocnego korzenia. Taka trzcina, którą targa wiatr, ale Pan nie złamie trzciny zgniecionej, co więcej myślę, że ją ochroni. 

Łatwo się poddać, ale tak nie można. Są w życiu małe nieszczęścia, ale zdarzają się naprawdę potężne ciosy. Wiara nie uchroni mnie przed nimi. Nie jest jakąś magiczną tarczą, ale sprawi, że nie załamię się, a nawet gdyby, przejdę przez to. Wkurzam się o te stwierdzenia, że chrześcijanin nie może mieć depresji. Może. To choroba jak każda inna. Wolno płakać, być wkurzonym, wolno się potykać, upadać, ale trzeba powstać. Z Bożą pomocą i czasami lekarza, jeśli jest potrzebny. To, że coś boli, nie udaje się, idzie jak po grudzie, nie znaczy, że Pana nie ma przy mnie, że sobie gdzieś poszedł, czy mnie karze. To trudne zaakceptować takie rzeczy, ale wierzę, że w życiu w końcu musi wyjść słońce, trzeba tylko iść dalej na jego poszukiwanie, bo co jeśli ono jest, a ja tkwię w cieniu?

Na koniec słowa ks. Kaczkowskiego: "Chciałbym wam powiedzieć jeszcze jedno: walczcie o siebie, nie dajcie się wdeptać kryzysom beznadziejności, chwilowej ciemności, walczcie o czyste sumienie i nigdy nie myślcie, że Bóg jest przeciwko wam."



dzień sześćdziesiąty siódmy



Ziarno rosnące wśród cierni nie wydaje owocu. Jest zbyt słabe, by wyrosnąć wśród silniejszych od siebie. 

Często myślę o tym, że można coś słyszeć, ale nie słuchać. Przysłowie jak grochem o ścianę idealnie pasuje do takiej sytuacji. Coś do mnie dociera, ale nic sobie z tego nie robię, nie zwracam na to uwagi, nie przejmuje się. Może być także inaczej. Chcę się przejąć, ale są rzeczy głośniejsze, bardziej rzucające się w oczy, takie, które nie chcą mi dać spokoju. Jestem trochę jak to ziarno. Biorę sobie coś do serca, jednak gdy przychodzi jakaś sytuacja może nawet nie kryzysowa, tylko ciężka i już mam zajętą uwagę. Zmiana tematu? Czasami pewnie tak. 

Podchodzenie do życia z dystansem to wielka sztuka. Dla mnie ogromnie trudna do opanowania, bo za bardzo roztrząsam wiele rzeczy i za mocno się nimi przejmuję, a wierzcie mi to czasami kosztuje mnie tyle nerwów i czyni strasznie zmęczoną. Staram się uczyć zachowywania proporcji, ale jak człowiek jest zmęczony, chce po prostu odpocząć. Wtedy fajnie znaleźć sobie zastępczy temat. Bądźmy szczerzy, ciężko dzisiaj opanować wszystko, co się dzieje. Nie chodzi mi o doskonałość. Tkwią mi w głowie słowa "Niech wasza mowa będzie tak, tak, nie, nie." Czy da się to zrealizować na 100%? W życiu idzie się na pewne ustępstwa, godzi z niektórymi rzeczami, nie da się zmienić całego świata, można siebie. A jednak staje wobec niektórych rzeczy i pytam, czy ja coś robię źle, rozumuję niewłaściwie, czy po prostu jest tak, że nie wszędzie mogę to zrealizować? Daje się zagłuszać i nie wiem, jak się z tych cierni wyplątać. To nie tylko kwestia rozproszeń, ale przede wszystkim decyzji, tych małych, niemal niezauważalnych, codziennych dylematów, które jakoś mocno wrzucają mnie między ciernie.


dzień sześćdziesiąty ósmy



Pozostałe ziarno pada na urodzajną ziemię, dzięki czemu wzrasta i daje plon - trzydziestokrotny, sześćdziesięciokrotny i stokrotny.

Są ludzie, którzy potrafią żyć Słowem. To oni dają wspomniany plon. Nie tylko zachowują w sobie Ewangelię, ale wprowadzają ją w czyn. Nie jest to łatwe, zwłaszcza dzisiaj, gdy wszystko jest ujmowane na tysiąc sposobów a mowa "tak, tak, nie, nie" wydaje się być poza naszym zasięgiem. A jednak to realne, choć wymaga wielkiej odwagi, stalowych nerwów i nieugiętości. Zastanawia mnie zawsze, co robi człowiek, wydający stokrotny plon. Co takiego czyni, jak żyje, to naprawdę frapujące.

Czekam na przesyłkę od Wydawnictwa WAM i nowości, które w niej są. Piękna różowa książka "Bóg w wielkim mieście" niezmiernie mnie ciekawi. Odkrywanie Pana i życia Ewangelią w codzienności, w której odnosimy sukcesy, nieźle zarabiamy, jesteśmy rozpoznawalni, bo przecież Katarzyna Olubińska i jej rozmówcy to ludzie znani, jest niezwykle ciekawe. Czy będą obalać mity, że Bóg jest tylko dla ludzi słabych, nieznanych, szarych? To się okaże. Staram się wprowadzać Słowo w czyn, porządkować swoje życie, być żyzną glebą. Czasami mi to wychodzi, innym razem jest dość trudno. Nie poddaję się jednak. Szukam nowych rozwiązań, patrzę na sprawy pod różnym kątem, ale będąc całkiem szczerą, jestem każdym z tych ziaren po trochu. Pamiętam jak prowadziłam lekcję języka polskiego i omawiałam z uczniami tę przypowieść. Na zadanie domowe mieli napisać wypracowanie "Jakim ziarnem jestem w wielkiej szkole życia". Zastanawiałam się, co przedstawią w swoich pracach. Nie zdziwiłam, że część z nich była naprawdę świetna. Piękne okazało się to, że były one pisane z wielką otwartością i prawdą. Nie na odczepnego. Na pewno nie każdego porwał ten temat, ale chyba wszyscy zastanowili się, jacy naprawdę są, stanęli przed tym zadaniem w prawdzie i naprawdę darzę ich ogromnym szacunkiem za tę szczerość. A Wy, jakim jesteście ziarnem?


dzień sześćdziesiąty dziewiąty



"Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha!" (Mk 4,9)

Jezus zwraca uwagę na to, że bycie ziarnem, które przyniesie plon, wymaga aktywności. Będzie to możliwe tylko wówczas, gdy będę słuchać. Między czasownikami słyszeć a słuchać jest ogromna różnica. Można coś słyszeć, bardzo wiele rzeczy nawet, ale to nie znaczy, że się na tym skupiamy. Jak potocznie się mówi wpuszczamy coś jednym uchem, wypuszczamy drugim. Słuchając uczestniczę w czymś, chcę to zapamiętać, rozważyć. Chcąc zachowywać słowo, trzeba go nie tylko słuchać, czyli skupić się na nim, ale przemyśleć, wprowadzić w czyn, ująć od wielu stron. To takie aktywne uczestnictwo.

Nie da się żyć wiarą i Ewangelią, jeśli nie ma się z nią kontaktu. Trzeba wracać do tekstów, odkrywać je na nowo (dlatego uwielbiam o. Szustaka), czytać, szukać nawet jednego słowa, od którego się wyjdzie, drążyć, modlić się. Wiara rodzi się ze słuchania, ale jak wiadomo bez czynów jest martwa. Lubię zastanawiać się, jak to wszystko ma się do rzeczywistości, jak można konkretne sytuacje przełożyć na codzienność. Odnaleźć życie na kartach Biblii. Ta podróż nie kończy się, bo stale pragnę się wsłuchiwać w Słowo.


dzień siedemdziesiąty



Apostołowie pytają o usłyszaną przypowieść. Jezus odpowiada, że oni bezpośrednio poznają tajemnicę Królestwa Bożego, dla pozostałych są przypowieści, by nie widzieli, nie słyszeli, nie rozumieli i nie nawrócili się.

Pierwsze, co pojawia się w głowie to pytanie, jak to? Jezus nie chce, by ktoś zrozumiał, nawrócił się? Przecież po to przyszedł na świat. On szuka zaginionych owiec, a tu nagle takie słowa? Trochę się to gryzie, prawda? W komentarzu znajduję wyjaśnienie. Nie chodzi o to, że przypowieści i zbawienie są dla wybranych. Trzeba po prostu wierzyć, co za tym idzie słuchać, przyjmować, przekładać Słowo na swoje postępowanie. Wówczas nie będzie problemu, tajemnic, niejasności.

Bóg mieszka w każdym człowieku. Czasem robię Mu strasznie mało miejsca. Ograniczam je do minimum, bo problemy, praca, zawirowania życiowe. Trochę czuję wtedy, że wszystko co słyszę trafia kulą w płot. Słucham, a nie potrafię wcielić tego w życie, jestem jak Ci ludzie, dla których przypowieści są zakryte. Dlaczego? Bo jest coś, co powinnam zmienić i tego mam szukać. Mam również się rozwijać. Jeśli nie rozumiem sensu tego, o czym mówi Jezus, to przecież jest tyle komentarzy, książek, że nie ma szans, bym nie dowiedziała się, o co chodzi i nie mogła sama tego przemyśleć. Są publikacje, jest internet, wiele źródeł z których można skorzystać, wystarczy chcieć, a to już krok do rozwinięcia wiary. Nie wolno tylko dać się stłamsić codzienności.


dzień siedemdziesiąty pierwszy



Chrystus pyta jak uczniowie zrozumieją inne przypowieści, skoro mają problem z jedną prostą o ziarnie.

Czy faktycznie tak trudno było pojąć słowa Nauczyciela? Przecież mówił prosto, do ludzi niewykształconych. A jednak apostołowie często nie rozumieli zarówno czynów jak i opowieści Jezusa. Miewali przebłyski jak św. Piotr, ale potem znów wydawali się daleko od prawdy i ogarnięcia wielkości tego, czego są uczestnikami. Nie byli do końca przygotowani na wydarzenia, które miały się rozegrać i słowa, które padały. Myśleli kategoriami czysto ludzkimi i to chyba ich bardzo blokowało. Przyjęta perspektywa i brak szukania innego kąta pod którym trzeba to wszystko rozpatrzeć. Wydaje mi się, że to sedno problemu z ich brakiem zrozumienia.

Mam ustalone zasady, którymi się kieruje, przekonania, kręgosłup moralny. Z błędów staram się wyciągać wnioski, korzystać z lekcji, które daje mi życie, nawet jeśli nie są one miłe. Jestem jednak człowiekiem i czasami jak apostołowie trzymam się jakiegoś punktu widzenia. Aż nagle uderza mnie coś, co niby znałam i widzę to w całkiem innym świetle. Czasem pewnie coś musi boleć, drążyć, sprawiać dyskomfort, niepokoić, by obedrzeć mnie ze złudzeń. Biblia jednak mówi jedno, z porażek można się podnieść. Ona daje nadzieję na szczęśliwe zakończenie, nawet w ostatniej chwili życia, jak było z łotrem na krzyżu.



Komentarze