Kiran Millwood Hargrave "Wyspa na końcu świata" - Recenzja


 

 "Ludzie, którzy wpadli na pomysł stworzenia na wyspie Culion kolonii trędowatych, nie byli podli - ale popełnili błąd, widząc w mieszkańcach wyspy w pierwszej kolejności trędowatych, a dopiero potem ludzi. Kiedy sprowadza się drugiego człowieka do jednej cechy (...) i nie patrzy się szerzej, to bardzo łatwo zapomnieć, że to wciąż człowiek." - s. 282

Oszałamiająca kolorami i zapachem wyspa otoczona lazurową wodą. Bujna roślinność, spokój, tylko nieliczne przypływające łodzie zakłócają sielankową atmosferę miejsca. Połączona nicią sympatii społeczność wiedzie proste życie. Wszystko byłoby jak w bajce, gdyby nie jeden bolesny szczegół.

To jak patrzymy na świat i to, co nas otacza w dużej mierze zależy od wychowania, ale także tego, jak wielkie mamy serce. Rzecz, która jednych napawa obrzydzeniem i wywołuje fale przerażenia dla innych może nie mieć znaczenia. Pod tym, co odstręcza niektórzy znajdują człowieka takim, jakim jest. Amihan wychowuje się na pięknej wyspie, która w żadnym wypadku nie jest miejscem wycieczek spragnionych wspaniałości natury turystów. Ludzie przybywają tu z rzadka i to pod przymusem. Co sprawia, że Culion tak zniechęca? Ciężkie warunki życia, brak urodzajnej ziemi, oddalenie od stałego lądu? Otóż nie. Jedynym powodem, dla którego wyspa jest niegościnna są ludzie cierpiący na tę samą chorobę co matka głównej bohaterki, mianowicie na trąd.

Strach przed chorobą może prowadzić do wielu rzeczy. Izolowania, zepchnięcia na margines społeczny, utrudniania innym egzystencji. Może również skończyć się bolesnym rozdzieleniem rodzin, odseparowaniem dzieci od rodziców i stworzeniem swoistego getta dla tych, którzy dotknięci są daną przypadłością. Co dzieje się w sercach ludzi, którzy przestrzegając zaleceń lekarzy dotąd wiedli spokojne życie i cieszyli się posiadaniem rodziny? Jak przetrwać, gdy zabiera się komuś całą radość życia, jego jedyne światło pośród pochmurnej codzienności? Ami zostaje skierowana do sierocińca, w którym ma spędzić najbliższe lata z dala od zainfekowanej matki, przyjaciół, domu, wszystkiego co znała. O tym, jak wąskie mogą być ludzkie serca przekona się podczas swojego pobytu na pobliskiej wyspie. Przyjdzie jej stawić czoła niezrozumieniu, odtrąceniu oraz bezduszności zarówno pana Zamory odpowiedzialnego za podział mieszkańców wyspy Culion jak i mieszkańców domu dziecka. 

Odnalezienie prawdziwych przyjaciół wcale nie jest łatwe, szczególnie gdy jest się nieco innym. Ta prawda doskonale sprawdza się w książce Kiran Milwood Hargrave. Mimo wszystkich przeciwności losu milczący Kidlat, Mari ze zdeformowaną ręką i naznaczona piętnem trędowatej Amihan zostają przyjaciółmi. Jak to jednak bywa los wystawi ich relację na wiele prób. Autorka w piękny sposób pokazuje jak nieprzemyślane słowa ranią, odruchowe zachowania zadają ból, a próba naprawienia więzi nie należy do najłatwiejszych. W bohaterce ścierają się życzliwość i egoizm. Dążenie do celu z oddaniem przyjaciołom. Pisarka nie pokazuje cukierkowej relacji, ale żywe, prawdziwe reakcje, które doskonale znamy z własnego życia. Nie ma tu jednowymiarowych, tylko czarnych lub białych postaci. Każde działanie podyktowane jest instynktem, dążeniem do konkretnego celu lub ustaloną strategią. To, co jest złe, wypływa z różnych czynników, podobnie jak czynione przez bohaterów dobro. 

Samo podejście pana Zamory oraz Mari i Ami do motyli daje wiele do myślenia. Piękne istoty można poznawać na wiele sposobów. Chronić ich życie, podpatrywać, być przyjacielem lub stać się bezlitosnym drapieżcą, który obiekt swoich badań traktuje przedmiotowo. To czym kierujemy się w życiu zależy jedynie od nas. Pisarka pokazuje na kartach książki siłę przyjaźni, która pokonuje wszelkie trudności. Zwraca uwagę na stosunek do osób, które są od nas inne, podkreślając że strach lub brak zrozumienia, nie powinny wywoływać gwałtownych, nieprzemyślanych reakcji. To właśnie zła wola, zamknięcie się na argumenty innych zapędza winowajcę oraz jego ofiary do klatki. Staje się przyczynkiem do działań niosących ból, egoistycznych i odczłowieczających. 


"Wyspa na końcu świata" jest co prawda powieścią młodzieżową, ale powinni po nią sięgnąć również dorośli czytelnicy. Napisana prostym, ale bardzo obrazowym językiem historia opowiada o tym, jak powinniśmy podchodzić do bliźnich. To wielka lekcja przekazująca, że nie można dzielić ludzi nawet pod płaszczem najlepszych pobudek, a co dopiero ze względu na odrazę jaką budzą w niektórych ich ułomności. Autorka pokazuje w niej podejście do piękna, poznawania świata, które może wypływać z szacunku i zachwytu światem, ale również z poczucia wyższości,  bycia panem i władcą życia. Dobro i piękno kontrastuje tu mocno z przerażeniem, odrazą i brzydotą. Co ważne, mówiąc o szpetocie, mam na myśli wewnętrzny stan, w którym brak czułości, zrozumienia i odrobiny empatii. 

Każda książka, która uczy dzieci, młodzież i nas dorosłych choćby odrobiny wrażliwości jest na wagę złota. Potrzebujemy historii, które pozwalają nam pamiętać o tym, że ktoś, kto stoi naprzeciw nas jest bliźnim i nie mamy prawa go krzywdzić. Patrzenie poza to, co nasuwa się od razu to wielka sztuka, której należy się stale uczyć w ciągu życia. Bardzo łatwo zapomnieć się i postawić siebie na pierwszym miejscu. Przyjmować jedynie to, co dla nas wygodne i usuwać z otoczenia brzydotę, cierpienie, trudności czy coś, co nam się nie podoba. Lubimy patrzeć na piękne wnętrza i pogodne zdjęcia na Instagramie. Trudno nam jednak spoglądać na fotografie głodnych dzieci z Afryki czy ludzi mieszkających w slumsach. A jednak tego uczy ta książka. Dostrzegania piękna tam, gdzie wydaje się go nie być. Czynienia dobra tam, gdzie zabrakło go z wielu powodów. Wyspa Culion uczy wyrozumiałości, troski, czułości, życzliwości i szacunku. Kierowania się tym, co dobre w nas, nawet gdy się boimy. I z tego względu polecam ją każdemu, byśmy nauczyli się do Amihan i jej rodziny dobra, które nosimy w sobie. 

Kiran Milwood Hargrave, Wyspa na końcu świata, tłum. Maria Jaszczurowska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2020.

Komentarze