Stig Dagerman "Poparzone dziecko" - Recenzja


 "Nie ma nic piękniejszego niż te pierwsze minuty sam na sam z kimś, kto mógłby cię pokochać i kogo mogłoby się pokochać. Nie ma nic tak cichego, jak te minuty, nic tak wypełnionego cudownym oczekiwaniem. To dla tych kilku minut człowiek kocha, nie dla tych wielu, które przyjdą później. Już nigdy, oboje o tym wiedzą, nie zdarzy im się nic tak pięknego. Być może będą szczęśliwsi, może bardziej rozpaleni i nieskończenie zadowoleni z własnego ciała i tego drugiego. Ale już nigdy nie będzie tak pięknie." - s. 205

Śmierć zawsze jest niespodziewana, nawet, gdy wiemy, że jest w pobliżu. Nie da się przygotować na jej przyjście. Zabierając kogoś bliskiego pozostawia pustkę, żal, smutek, ból. Często bardzo trudno uporać się z tymi uczuciami. Miotamy się szarpani kolejnymi emocjami. Płaczemy lub wyrzucamy sobie, że nie potrafimy uronić ani jednej łzy. Jedni potrzebują więcej czasu, by poradzić sobie z sytuacją, inni mniej. Każdy przeżywa stratę na swój sposób. 
Bengt pozostaje gdzieś w zawieszeniu. O śmierci matki przypomina mu świeca na stole podczas stypy, puste miejsce w domu, brak krzątania się w kuchni, pozostawione rzeczy. Jest osamotniony, choć wydaje się nie do końca zdawać z tego sprawy. Kotłują się w nim najróżniejsze emocje. Narasta gniew spowodowany romansem ojca. Brakuje mu motywacji do działania, kontynuowania studiów, zwykłego życia. Jego codzienność staje się coraz bardziej hermetyczna. Zamyka się w sobie emocjonalnie, odgradza fizycznie od świata. Chwilowe ukojenie daje mu recepta matki, pisanie listów do samego siebie. Całym umysłem zdaje się władać jedna myśl - zemsta na ojcu za krzywdę wyrządzoną matce. Coraz bardziej pali ona jego duszę, niepokoi umysł, dusi. Jak poradzić sobie ze wszystkim, co się dzieje, gdy rodzic zdaje się, zapomniał o swojej zmarłej żonie i skupia się na związku z kochanką. W chłopaku rośnie nienawiść, ale jak to z nią bywa, ma podłoże, którego bohater zdaje się nie zauważać. Napięcie rośnie a kochanka ojca zaczyna go fascynować. Świat staje na głowie a Bengtowi coraz trudniej żyć.

"Poduszki są dobre dla samotnych ludzi. Z jednej poduszki można zrobić dwa miękkie kolana. Można z niej też zrobić miękkie ramię tulące się do jego ciała. Nikt nie ma tak miękkiego ramienia jak poduszka. Ani tak ciepłego, bo może je ogrzać tak bardzo, jak tylko chce." - s. 101

Emocje można odczuwać w przeróżny sposób. Przecież nie brakuje osób, dla których są one znacznie silniejsze niż dla innych. Wymykają się zwykłemu odczuwaniu, potęgują, ogarniają całego człowieka. Bengt zdecydowanie należy do osób o wysokiej wrażliwości, jednak jeśli dodać do tego nieumiejętność radzenia sobie z przeżywaniem towarzyszących mu odczuć, narastający gniew i nieco rozkapryszenia mamy idealny obraz, który wyłania się z książki. Bohater z jednej strony potrafi reagować jak małe, rozgniewane dziecko, innym razem zachowuje się krnąbrnie i złośliwie w stosunku do swojej narzeczonej, w końcu zaś popada w stany zobojętnienia. Rozbija świat na miliardy mikroskopijnych kawałków i ogląda je od każdej strony. Najczęściej budzi u mnie irytację niedojrzałością, brakiem zdecydowania i obwinianiem świata za swój stan. Zdarza mu się być okrutnym, nie może zabrać się do niczego, często sam zaskakuje siebie reakcjami, ale wymaga od innych ich akceptacji. Szczególnie żal mi Berit, która trochę przypomina jego matkę i jest traktowana bardzo podmiotowo. 

W opisie ich związku brak czułości. Jest masa lęku, zimna i wszystko zdaje się potwierdzać, że dziewczyna tylko męczy się z bohaterem, często traktującym ją jak popychadło. Jej obraz jest wypłowiały, nijaki. Jak sam Bengt zauważa, czasami nawet nie zwraca się uwagi, że jest w pokoju, jakby była niewidzialna. Może z tego powodu tak często pada ona ofiarą jego gniewu czy złośliwości. W opozycji do niej autor przedstawia Gun, kochankę ojca. Dojrzałą, śmiałą, ciepłą i wesołą kobietę, która doskonale wie, czego chce i czerpie z życia. Jej kreacja wytrąca Bengta z równowagi. Wymyka się z jego małego świata, a jednocześnie podskórnie fascynuje, gdyż jest egzotyczna, całkiem inna od tego, co zna. 


To chyba jedna z najtrudniejszych książek, które przyszło mi recenzować. Jest tak niejednoznaczna, że czuję się jak bohater sonetu Mikołaja Sępa-Szarzyńskiego "wątła, niebaczna, rozdwojona w sobie". Stig Dagerman nie wywołał żadnej rewolucji w moim literackim świecie, a jednak pozostawił ślad oryginalności. Jego proza jest rozedrgana, nerwowa, przepełniona sprzecznymi emocjami. Przytłacza, męczy, wytrąca z równowagi. Przypomina nieco wulkan, który musi w końcu wybuchnąć i robi to w bardzo swoisty sposób. Nie odgadłam jak potoczą się losy Bengta, gdyż nie byłam w stanie wejść choć trochę w jego skórę. Irytował mnie i odrzucał, a jednocześnie intrygował specyficznym opisem rzeczywistości i postrzegania świata. I to właśnie jest dla mnie najciekawsze w fabule. Spojrzenie, którego jeszcze nie spotkałam. Opisywanie pozornie nieistotnych rzeczy, przesycanie reakcji swoistym "nadmiarem", chaotyczne odbieranie świata. 

"Poparzone dziecko" przypomina trochę lukrecję. Jest w nim słodycz i gorycz. To takie dziwne połączenie tego, co przyciąga i odrzuca. Powieść budzi sprzeczne emocje. Z niechęci do bohatera popadam w niezrozumienie i żal. To rzecz o żałobie, buncie, miłości, zemście, erotyce, inności. Autor doskonale gra na uczuciach czytelnika, ale to samo robi ze stylem i językiem. Czasami jest poetyko, filozoficznie, innym razem prozaicznie, brutalnie, nudnawo. Nie ma tu nic statycznego. I choć nie będzie to książka, o której nie zapomnę i która zostanie ze mną na lata, to na pewno zaskoczyła mnie warstwą emocjonalno-językową. Trzeba jednak cierpliwości lub zaciekawienia, żeby dotrzeć do końca. Wcale nie jest łatwo wytrwać, bo Bengt potwornie męczy. Warto jednak to zrobić, gdyż to co irytowało, daje w pewnym momencie pole zupełnie innej jakości. 

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Poznańskiemu. 



Stig Dagerman, Poparzone dziecko, przeł. Justyna Czechowska, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2020. 

Komentarze