Edyta Świętek "Sekrety kobiecych dusz" - recenzja
O twórczości Edyty Świętek bardzo dużo słyszałam od czytelniczek. Często padały słowa, że powieści są wzruszające, bardzo dobrze się je czyta, są życiowe, mądre. W końcu postanowiłam sama sprawdzić, ile z tych opinii faktycznie zgodzi się z moim gustem literackim i skorzystałam z propozycji Wydawnictwa Mando, które zaproponowało mi egzemplarz recenzencki "Sekretów kobiecych dusz".
" - Ten cały blichtr i łabędzi puch to ułuda. Oni cię przeżują i przemielą na ozorach nieposkromionych. W twarz będą prawić komplementy, zabiegać o twą sympatię, bo pozycja Jana i jego rodziców będzie tego wymagała. Ale gdy odwrócisz się tyłem, nawet najniewinniej wyglądająca panienka i najżyczliwszy dżentelmen może popróbować, by ugodzić cię sztyletem oszczerstw. Dla dam ze swą świeżością i urodą będziesz konkurencją. Zwłaszcza że zdobyłaś miłość kawalera, który uchodził za świetną partię. Dla panów zaś będziesz kwiatkiem, który niejeden zapragnie zerwać, wetknąć w swą butonierkę, a gdy jego płatki przywiędną, odrzucić precz." - s. 62
Na pewno przydał mi się oddech przy lżejszej lekturze po książkach, które ostatnio czytałam i tu najnowsza powieść Edyty Świętek sprawdziła się bardzo dobrze. Klimatyczna lektura, w zasadzie wariacja na temat kopciuszka, tak mogłabym ją określić, ale mądra, ciepła, choć niepozbawiona wad.
Co kryje kobieca dusza
Aurelia nie pasuje do łemkowskiej chyży, w której się wychowała. Piękna, delikatna, inteligentna, swoim wyglądem bardzo odstaje od reszty rodziny. Na tyle, by sąsiedzi gadali, że pewnie matka miała romans z letnikiem. Jej mąż jednak uparcie trwa przy żonie i usilnie powtarza, że kobieta była mu wierna, a dziewczyna jest jedną z bliźniaczek, które powiła Paraska. Wykształcona dzięki staraniom rodziny bohaterka pracuje w pijalni wód w Krynicy. Dba o dobrą reputację, taktownie uchyla się od zalotów letników i kuracjuszy, wiedząc, że chodzi im tylko o jedno.
Do jej drzwi puka jednak szczęście i zakochuje się w niej syn właściciela tartaku. Mimo utrudnionej drogi zdobywa on serce dziewczyny i wprowadza ją na salony. W momencie, w którym czytelnik poznaje Aurelię nosi ona żałobę po przedwcześnie i tragicznie zmarłym mężu i nie jest pewna swojej przyszłości. Towarzyszy jej ból po stracie ukochanego, żal spowodowany bezdzietnością i troska o to, co stanie się z nią dalej.
Największym marzeniem Matyldy jest posiadanie dziecka. Mimo szczerych chęci i usilnych starań z mężem kobieta nadal pozostaje bezdzietna i robi się coraz bardziej znerwicowana i zamknięta w sobie. Na wniosek lekarza udaje się na kurację do Krynicy, gdzie dzięki zmianie klimatu, leczniczym właściwościom wód, licznym zabiegom i odpowiedniej diecie, ma w końcu ukoić swoje nerwy i zadbać o zdrowie. Po początkowym okresie nudy jej ustabilizowaną codzienność rozjaśnia znajomość z młodą wdową. Tak zaczyna się przyjaźń, która doprowadzi do wielkich zmian.
Największą bolączką Emilii jest ciągły brak gotówki. Jej niezbyt zaradny życiowo mąż ciągle pracuje za grosze w tartaku wuja, a szanse na hojny zapis w testamencie ciotki znacznie zmalały od momentu, gdy w życiu krewnych pojawiła się Aurelia. Kobieta pragnąc lepszego życia nie tylko dla swoich pociech, ale i siebie oraz męża nie cofnie się przed niczym. Nienawiść do chłopki, która podstępem wdarła się na salony i wkupiła w bogatą rodzinę rozpala ją na tyle, by przedsięwziąć stanowcze kroki i zadbać o swoją przyszłość.
Felicyta cierpi po śmierci jedynego dziecka, ale strachem napawa ją również możliwa wyprowadzka synowej. Za bardzo pokochała tę dziewczynę, by pozwolić jej odejść. Choć robi wszystko, by nie zacieśniać i tak mocnych więzi, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie przeżyłaby samotności bez Aurelii. Postanawia zatem działać.
O panach słów kilka
Mężczyźni to odrębny temat w powieści. W zasadzie można ich podzielić na dwie grupy. Ci bardziej oświeceni nie boją się przyznać, że Sufrażystki mają rację, a kobieta całkiem śmiało może prowadzić swój interes, czy rozmawiać o polityce (i tu zdziwienie, bo Łemkowie mocno mnie zaskoczyli przychylnym nastawieniem do poglądów politycznych pań). Z drugiej strony mamy tych, którzy pozwalają na nieco więcej swobody swoim małżonkom, ale tylko w zaciszu domu, bo przecież wśród ludzi nie uchodzi głośne wypowiadanie swojego zdania. Przecież można wywołać skandal, zresztą niewieście ciężko opanować emocje, nie myśli logicznie, więc jeszcze coś zepsuje...
I jakkolwiek nie raził mnie podział na tych tkwiących w skostniałych strukturach i całkiem nowoczesnych (często mimo sędziwego wieku), to jednak niemiłosiernie denerwował mnie mąż Matyldy. Niby taki światły, a jednak narzekający na histerię i smutek żony. Pozwalający na swobodę, ale do czasu. Bo przecież świat musi być na jego warunkach, a ognisko domowe ma być takie, jak mu się podoba, podobnie zachowanie żony. Wiecie to taka nowoczesność, ale na miarę własnych potrzeb. Trochę wolności, by kobieta nie narzekała, ale bez przekraczania granic, które już działają mężowi na nerwy. Zresztą sami zobaczcie:
"Adamczyk bywał zmęczony tą sytuacją i coraz częściej łapał się na tym, że żona, poza którą jeszcze do niedawna świata nie widział, zaczyna wzbudzać w nim irytację. Miał szczerze dość spazmów, waporów i melancholii. Chciał szczęśliwej rodziny. Poczucia, że wraca z pracy do domu, w którym jest mu komfortowo pod każdym względem. Tęsknił za dawną Matyldą: ciekawą świata i radosną trzpiotką, pakującą się czasami w jakieś niedorzeczne historie, odważnie wygłaszającą swe myśli i momentami wręcz nieprzyzwoicie nowoczesną. Nie przeszkadzały mu nawet feministyczne zapędy połowicy, co więcej, sam dostrzegał sens w działaniach podejmowanych przez sufrażystki." - s. 11
Aż chciałoby się powiedzieć, no ludzki pan. Akceptuje emancypantki, nawet się z nimi nieco zgadza, ale nie daj Boże, by jego żona włączyła się do dyskusji i wypowiedziała głośno swoje zdanie, jak dzieje się to w Krynicy, to już po prostu nie uchodzi. Zamiast pocieszyć ją, starać się zrozumieć, irytuje się, bo żona nie chodzi jak w zegarku i nie umila mu powrotów do domu. Nie przeczę, że jest w nim dobro, ale wydaje mi się obłudny, co też mocno podkreśla fakt, że nakazuje siostrze pilnować żony, by nie wywołała swoim zachowaniem skandalu. Czytając miałam ochotę potrząsnąć Sewerynem za protekcjonalne męskie myślenie i podwójne standardy zachowań.
"Sekrety kobiecych dusz" - moja opinia
"Sekrety kobiecych dusz" okazały się wciągającą lekturą. Niewątpliwą zaletą książki jest dobry styl autorki. Powieść jest klimatyczna i świetnie oddaje nastroje końcówki XIX wieku. Nastawienie do powstań i zaborców oraz rodzącą się świadomość tego, co ważne - kształcenia oraz umiejętności i zdolności a nie pochodzenia. Pisarka ukazuje niemal wszystkie warstwy społeczne - chłopstwo, mieszczaństwo oraz wyższą sferę. Odmalowuje intrygi salonowe, gdzie głównym celem jest złowienie odpowiedniego kandydata na męża czy zdyskredytowanie konkurentek, a wśród zamężnych pań ploteczki o wybrykach i niedostatkach towarzystwa. Dużą rolę zajmują tu także fasadowość, moda, pokazywanie się, nawet gdy brakuje funduszy, wszak odpowiedni poziom życia wymaga określonej prezencji. Jak na dłoni widać fałsz i płytkość tak zwanej socjety, z którą kontrastują kobiety zainteresowane emancypacją. Kształcące się, rozeznające w polityce i sztuce, myślące o czymś więcej niż tylko o nowych ubraniach i rozrywkach.
Jednym z bohaterów powieści jest Krynica. Autorka odwołuje się do jej historii. Na kartach pojawiają się prawdziwe postaci, co jest wyraźnie zaznaczone oraz sprawa podziału miejscowości między Polaków a Łemków. Trochę żałuję, że nie znalazłam szerszych opisów przyrody, ale bardzo spodobało mi się pokazanie Krynicy zarówno z perspektywy przyjezdnych jak i mieszkańców. Nie zabrakło tu również intrygi, przewijającej się przez książkę. W toku akcji pojawiły się pewne tajemnice, które zagęściły akcje. Spodobała mi się także kreacja bohaterki rozdartej między dwoma światami. Wychowanej w łemkowskiej chacie, a potem wrzuconej w świat krynickich i krakowskich salonów. Będącej właśnie gdzieś w nieokreślonym "pomiędzy", bo do żadnego z tych światów nie należała całkowicie.
Edyta Świętek przeniosła mnie do XIX wieku także za sprawą słownictwa (które zdarzyło mi się sprawdzać w słowniku kilka razy - miło poznać nowe wyrazy). Z jednej strony była to miła podróż w czasie, bo ówczesna Krynica budziła mój sentyment do dawnych czasów. Fabuła była wciągająca, ale lekka i spędziłam z powieścią kilka naprawdę relaksujących wieczorów. Polubiłam Aurelię, a nade wszystko jej teściów i rodziców. Nieco baśniowa opowieść z delikatną okładką wciągnęła mnie i zaciekawiła.
Z drugiej strony często wystawiała moją cierpliwość na próbę. Zachowanie mężczyzn mocno mnie frustrowało. Postać Matyldy, z którą się nie polubiłam i jej rodziny nieco mnie drażniła, podobnie jak Emilia i jej mąż. Wiem, że w XIX wieku powiększenie rodziny było głównym zadaniem niewiasty, ale wielokrotne akcentowanie chęci posiadania potomstwa lub żalu, że się go nie ma, opóźniało akcję i nie wnosiło do niej wiele. Nie rozumiem jednego, dlaczego praktycznie przez całą powieść padały określenia "dzieciątka", "maleństwa", "dzieciny", nawet jeśli wypowiadali je mężczyźni. Tak jakby nikt nie mógł użyć wyrażenia "dziecko" (jeśli się nie mylę pojawiło się ono dopiero pod sam koniec powieści).
Poza tymi mankamentami moją pierwszą przygodę z Edytą Świętek uznaję za całkiem udaną i chętnie poznam dalsze losy Aurelii (gdyż jest to dopiero I tom "Sagi Krynickiej"), a sądząc po tym, co autorka zaserwowała czytelnikowi w "Sekretach kobiecych dusz", zapowiada się całkiem ciekawie. Mogę całkiem śmiało przychylić się do opinii, że to warto zapoznać się z twórczością Edyty Świętek, choćby ze względu na język i styl, które dzisiaj w powieściach obyczajowych często kuleją. Należy zatem doceniać dobrych twórców.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Mando.
Edyta Świętek, Sekrety kobiecych dusz, t.1 Sagi Krynickiej, wyd. Mando, Kraków 2023.
Wpis powstał we współpracy reklamowej (barter) z Wydawnictwem Mando.
Komentarze
Prześlij komentarz