Filip Zawada "Zbyt wiele zim minęło, żeby była wiosna" - Recenzja

 


Z rodziną dobrze wygląda się jedynie na fotografii, a i to nie zawsze, mawiają niektórzy. Relacje często bywają trudne. Mam wrażenie, że niejednokrotnie szablonowe. Powielamy błędy, których można uniknąć lub pozwalamy terroryzować kolejne pokolenia. 

"Takie zachowanie złościło śmierć i dawała za wygraną - przynajmniej na chwilę, bo całkowite porażki nie są w jej stylu. Zamierzała się odegrać, ale wiedziała, że kolejnym razem musi się wykazać większym sprytem. W ten sposób Szczepan tresował kostuchę, chociaż nie wiem po co - przecież wiedział, że nie nadaje się na występy w cyrku, bo ludzie odwracają od niej oczy." - s. 219

Rodzinny konflikt - jeden z ciągle przewijających się przez literaturę tematów. Lustro, w którym widzimy nasze błędy, porażki, zgodę na rzeczywistość, która powinna wyglądać zgoła inaczej. A jednak uparcie brniemy w schematy znane z dzieciństwa, dajemy się pokonać. 

50 twarzy Szczepana

Można powiedzieć, że są tylko oni - Szczepan i jego wnuk. Odwieczni antagoniści. Reszta pozostaje tłem, które nakreśla całą sytuację. Powieść to ich ciągły pojedynek, w którym szanse od samego początku są mocno nierówne. Mały, nieznoszący i bojący się dziadka chłopiec oraz bezwzględny, okrutny i pozbawiony empatii staruszek. Wizyty składane pod przymusem, czerpanie radości z podporządkowywania sobie i terroryzowania wszystkich. Większe i mniejsze złośliwości, narastająca nienawiść, frustracja, poniżanie i przemoc psychiczna. Wszystko to pięknie opakowane rodzinną relacją, która kompletnie rozchodzi się w szwach i jest kontynuowana tylko z przyzwoitości. Bo nie wypada nie odwiedzać rodziny, bo może uda się odejść z poczuciem ulgi spod drzwi pustego mieszkania. Każdy krok jest jednak doskonale przemyślaną perfidną grą psychopaty. 

Szczepan jest jak Światowid, który wystawia do świata coraz to inne twarze. Domowy tyran, który ubliża najbliższym i gardzi nimi, jak to tylko możliwe. Czuły, fantastyczny kochanek, podbijający serca kolejnych kobiet. Nieposkromiony amant, któremu trudno się oprzeć. Mały cwaniaczek, dorabiający sobie różnymi biznesami i żerujący na hojności zapatrzonych w niego kobiet lub bojących się go znajomych. Uprzykrzający życie sąsiadom człowiek, który za nic ma to, że zakłóca domowy mir. W końcu zaś egoista, bufon i nikczemnik. Bohatera, a w zasadzie antybohatera poznajemy w ciągu całej akcji książki. Narrator-wnuczek od samego początku portretuje go bardzo negatywnie i patrząc z perspektywy opisywanych zdarzeń, reakcji matki i ojca na wszelkie odwiedziny, nie można się temu obrazowi dziwić. Po jakimś czasie jednak zastanawiam się, czy nie jest to wyolbrzymiony rys. Główny bohater bowiem nie do końca może być wiarygodny. To zamknięty w sobie, zahukany, antyspołeczny chłopak z zacięciem do samobiczowania się. I mimo rosnącej niechęci do Szczepana, zadawałam sobie pytanie, co tu jest prawdą. 

W krzywym zwierciadle

Gdybym miała krótko nakreślić fabułę nowej powieści Filipa Zawady napisałabym "karykaturalny dziennik nieudacznika" i w zasadzie tak można tę powieść traktować. Przepełniona czarnym humorem, ale znaczenie cięższym niż w fenomenalnym "Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek", okraszona przekleństwami, brutalnością i przemocą psychiczną jest opowieścią o wyuczonej bezradności. Odnoszę wrażenie, że krzywda, jaką dziadek zrobił bohaterowi i to jaki świat mu przedstawił, sprawiła że chroni się on za parawanem nieudacznictwa. Dystansuje się od społeczeństwa, zaczyna z perspektywy przegranego, wobec czego sam torpeduje swoje działania lub często w ogóle ich nie podejmuje. Nie czuje się dobrze w tym, co go otacza, a konieczność pracy, utrzymywania kontaktów społecznych traktuje jako wyraźny przymus. Trzeba przyznać, że nie ma szczęścia, ale porażki nie dopingują go do działania. Nie ma w nim chęci, by pokazać, że potrafi, da radę. Wszystko, co nie wychodzi jest raczej potwierdzeniem gorzkich słów, które sam wypowiada na swój temat i które słyszy od dziadka. 

Natomiast Szczepan to pozer. Wewnętrznie nie różni się za bardzo od tych, którymi gardzi. Jedyną różnicą jest to, że potrafi przybrać maskę i schować pod nią wszystko, czego tak nienawidzi. Wychodzi z założenia, że wszystko mu wolno i nie ma obowiązku przejmować się kimkolwiek. To nie on ma dostosowywać się to świata, ale rzeczywistość do niego. Widać to w postępowaniu sąsiadów, którzy nie potrafią poradzić sobie z uciążliwym staruszkiem. Wszystko zdaje się tu wyolbrzymione i karykaturalne. Szczepan to w zasadzie Casanova, któremu nie można się oprzeć, choć trzeba zaznaczyć, że nie wszystko mu się udaje. Ponosi on porażki, ale jakby kompletnie ich nie zauważał. Jeśli coś robi to zawsze najlepiej, a gdy coś się nie sprawdzi, to zawsze wina innych. Zahukany wnuk to jego zupełne przeciwieństwo.

 

"Zbyt wiele zim minęło, żeby była wiosna" - moja opinia

Nowa powieść Filipa Zawady sprawiła mi problem. Chciałam znów znaleźć się w jego słodko-gorzkim, przepełnionym buntem i prawdą świecie. Skosztować rozpiętych gdzieś w przeszłości opowieści o inteligentnych bohaterach, którzy zadziwiają. Rozczarowałam się jednak. "Zbyt wiele zim minęło, żeby była wiosna" dało mi kipiącą złą energią historię o przegranej. Bo mam wrażenie, że w tej książce przegrywają wszyscy. Szczepan, którego świat odziera z muru i mirażu, który stworzył i jego wnuk - całkowicie nieprzystosowany do życia, który nadal pozostaje bezwolny. Nie cieszy upadek dziadka, który całe życie udawał niepokonanego i silniejszego niż był. Tyrana pomiatającego rodziną, wzbudzającego w czytelniku odrazę, złość i gniew. Z niedowierzaniem patrzy się na kolejne porażki narratora, który nigdy nie wierzy we własne siły. Początkowa sympatia uchodzi gdzieś z biegiem akcji, bo ciężko lubić kogoś, kto chowa się za bezradnością i niskim poczuciem własnej wartości. Nie do końca jestem go w stanie zrozumieć, bo nie podejmuje on żadnych kroków, by polepszyć swoją sytuację. Nie walczy z demonami w swojej głowie, nie szuka pomocy. Stale zadaję sobie pytanie o czym dokładnie jest ta książka - o toksycznych relacjach naznaczających na całe życie, chowaniu się za maskami czy dramacie pogrążonej w marazmie rodziny?

Książkę ratuje humor, który gęsto pojawia się na stronach. To ironiczne ujęcie oczarowało mnie już przy poprzedniej powieści. Język Zawady mimo pewnych brutalnych scen i wulgaryzmów jest naprawdę dobry. Powieść czyta się szybko, jednak trochę męczy bohaterami, negatywnym obrazem świata, gnuśnością narratora. Zdecydowanie nie chcę wracać do tej historii i jej bohaterów. Jeszcze siedzą mi w głowie, ale wiem, że niedługo zapomnę o tej historii. Z przykrością to piszę, ale nie poruszyła mnie ta opowieść i nie mogę jej polecić, chyba że nie przeszkadza Wam książka, w której znajdziecie jedynie pesymizm. 

Filip Zawada, Zbyt wiele zim minęło, żeby była wiosna, wyd. Znak, Kraków 2021.

Komentarze