J.D. Vance "Elegia dla bidoków" - recenzja
Są środowiska, w których trudniej dorastać i wchodzić w dorosłe życie. Gdzie nie ma się wielu opcji, a zdarza się, że nie ma ich wcale. Niektóre miejsca ciągną w dół. Ciężko się z nich wyrwać do lepszej przyszłości. Nie jest to niemożliwe, ale udaje się naprawdę niewielu.
Mógł przegrać wszystko, ale tak się nie stało. Nie miał łatwego startu. W zasadzie wszystko, co mogło pójść nie tak, realizowało się w jego życiu w sposób negatywny. Chwile radości przeplatały się z trudną, smutną i pogrążoną w braku stabilności codziennością. Środowisko dodatkowo rzucało mu kłody pod nogi, a jednak na przekór wszystkiemu udało mu się. Wyrwał się z biedy, marazmu, beznadziei i przekonania, że nic na niego nie czeka i musi spędzić swoje życie na socjalu.
Rzecz o smutnym dzieciństwie
Miejsce, które dla jego dziadków pracujących jako robotnicy było szansą na awans społeczny, po latach i coraz większej redukcji etatów oraz zamykaniu większości fabryk, stało się swoistym fatum. Brak środków finansowych, nałóg matki, częste zmiany ojczymów, odtrącenie przez własnego ojca były dla autora kolejnymi ciosami spychającymi go coraz niżej. Wobec braku poczucia bezpieczeństwa i stabilności przestała liczyć się szkoła, obniżała się także pewność siebie chłopca. Dziwne zachowania uzależnionej od narkotyków matki oraz złe towarzystwo doprowadziły w końcu do przejęcia opieki przez babcię, która jak przyznaje sam narrator, była dużo surowsza niż całe marines razem wzięte.
To dzięki tej niezłomnej, choć doświadczonej przez życie kobiecie J.D. Vance zmienił się nie do poznania. Skończył szkołę, zaczął dokładać się do rodzinnego budżetu, pojął że jest chciany i może osiągnąć znacznie więcej niż mu się wydaje. Musiał jednak przejść długą usianą trudnościami drogę, na której jak nieodłączny anioł stała bluzgająca przekleństwami, szorstka, ale kochająca go piękną lecz twardą miłością Mamaw. To za jej sprawą przyłożył się do nauki, dał sobie radę w marynarce, potem był w stanie pracować i studiować jednocześnie a w końcu założyć szczęśliwą rodzinę i osiągnąć tak niemożliwy dla wielu awans społeczny.
Ballada o biednych robotnikach
Los dawnych rodzin robotniczych nie jest łatwy. Ludzie przemierzali nieraz wiele mil, by zacząć od nowa w przemysłowych częściach kraju. Miejsca pracy, które zapewniały fabryki dawały im dobry start w dorosłość a rodzinom szansę na lepszą przyszłość dla dzieci. Gdy jednak przemysł się zmienił i rozpoczęła redukcja etatów, wielu ludzi zostało na lodzie, nie mogąc już wyrwać się ze swojej pogarszającej się sytuacji. J.D. Vance opowiada o całych wielopokoleniowych rodzinach, które żyją w mniejszej lub większej biedzie. Zatopione w marazmie, korzystają z pomocy socjalnej i nie widzą potrzeby zmiany swojego losu. Młodzi nie traktują pracy poważnie, lawirują, są niepunktualni, nieobowiązkowi. Do tego bardzo roszczeniowi a za porażki i zwolnienia obwiniają pracodawców, którzy w końcu tracą cierpliwość i kończą z nimi współpracę. Brak szacunku do pracy, niechęć do podejmowania działań zarobkowych, nieciekawe sąsiedztwo, w którym przemoc, uzależnienie od alkoholu, narkotyków i gangi to norma tylko pogłębiają złą sytuację. Brak dobrego startu w szkole również nie daje im szansy. Bez autorytetów nie pojmują, że nauka jest środkiem do lepszego jutra.
Autor pisze również o polityce państwa, które nie ma pomysłu na pomoc mieszkańcom "pasa rdzy". Zwraca uwagę na działania socjalne, które często utrzymują ludzi w ich sytuacji oraz utartą opinię o wieśniakach czy biednych robotnikach - niewykształconych a przez to często pojmowanych jako gorszych obywateli mieszkających z dala od metropolii. Widzi wady systemu, ale i grzech jego rodaków, którzy wolą żyć na zasiłkach niż próbować zmienić swoją sytuację. Jego zdanie jest tym ważniejsze, że zna problemy społeczności pasa rdzy a praca w biurze senatorskim dała mu szansę na lepsze zrozumienie skali trudności w rozwiązaniu tej sprawy. Znalezienie złotego środka jest trudne, ale nie niemożliwe. Wymaga jednak wielkiego zrozumienia i głębokiego przeanalizowania sytuacji.
"Elegia dla bidoków" - moja opinia
Sięgnęłam po książkę J.D. Vance'a po obejrzeniu ekranizacji jego dzieła. Poruszyła mnie historia zmagania się o lepsze jutro, odejmowania sobie od ust przez babcię bohatera, by zapewnić mu korzystniejsze warunki. Mamaw za wszelką cenę starała się wpoić mu, że może i powinien walczyć o studia, porządną pracę i szczęśliwą rodzinę. To właśnie jej postać wywarła na mnie największe wrażenie. Ta niezwykle silna kobieta zmagała się z przemocą domową, problemami z utrzymaniem domu, nałogiem córki i codziennymi troskami. Jej hart ducha, niewyparzony język, twarde, choć nie zawsze zrozumiałe dla mnie zasady nakreśliły w mojej głowie postać niezłomnej i gotowej na wszystko bohaterki, która nie cofnie się przed niczym, by pomóc swojej rodzinie. Z drugiej strony mamy głównego bohatera - J.D., nieśmiałego, nieco zakompleksionego chłopca, nieufnego i zmęczonego ciągłymi zmianami. Widzimy jak zmienia się jego sytuacja. Życie narratora-bohatera do pewnego momentu przypomina sinusoidę. Gdy jednak opiekę nad nim przejmuje babcia, wszystko się zmienia.
Historia, którą kreśli autor to opowieść o trudach życia w zapomnianych terenach Ameryki. Rzecz o kiepskim systemie edukacji, pozbawianiu dzieci szans na wyrwanie się z biedy. Wartościach przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Rodzina w tej krainie to świętość, co ma swoje zalety, ale i wady, gdy mowa o przemocy, kłopotach z prawem, używkami. Nie można pominąć milczeniem tego, że wiele dzieci nie ma takiego szczęścia jak Vance. Nieustannie podkreśla on ten fakt. Wiele razy wspomina, że gdyby nie twarda ręka babci i pomoc wielu ludzi, nie byłby w tym miejscu, w którym jest dzisiaj. To jeden z największych problemów, z jakimi borykają się młodzi w pasie rdzy. Jeśli ktoś nie wyciągnie do nich ręki, nie uwierzy w ich potencjał, nie pomoże zdobyć podstawowych umiejętności jak planowanie budżetu, dokonywanie zakupów, oszczędzanie, czego bohater uczył się w wojsku, nie wydostaną się oni z biedy.
To także swoista pochwała nauki. Tego jakie szanse daje wykształcenie i obowiązkowość. Autor nie czaruje, że to łatwa droga. Wręcz przeciwnie, podkreśla problemy które zdają się piętrzyć - wysokie czesne, niewystarczające stypendia, konieczność posiadania kilku prac. Znikoma ilość snu, funkcjonowanie na wysokich obrotach, niezwykle oszczędne gospodarowanie każdym groszem i praktyczny brak życia prywatnego - wszystko, by dać sobie szansę na dobrą dorosłość. Nic nie dzieje się tu ot tak. Każda rzecz okupiona jest ciężką pracą, szacunkiem wobec zarobionego dolara, świadomością wagi edukacji oraz zmaganiem się z niedociągnięciami charakteru lub brakiem obycia w wielkim świecie. Język "Elegii dla bidoków" jest prosty i przypominający czasami gawędę, czasami bardziej naukowe publikacje. Na pewno jednak jest przystępny. Co ciekawe na kartach pojawiają się regionalizmy, które autor wyjaśnia. J.D. Vance inspiruje, udowadnia, że można wyrwać się z trudnego położenia. Nie owija w bawełnę, pokazując, że trzeba wiele wysiłku i odrobiny szczęścia, by osiągnąć sukces. Jego książka pozwala inaczej spojrzeć na edukację, szczególnie w miejscach, gdzie kompletnie się jej nie docenia lub lekceważy.
Na koniec chciałabym napisać jeszcze o jednej ważnej rzeczy, której uczy książka. To trudna sztuka odpuszczania. Na przykładzie historii matki narratora widać, że nawet jeśli rodzina zapewnia wsparcie, pracuje ponad siły, by zapewnić uzależnionej osobie opiekę medyczną, nie można nic zrobić, jeśli chory nie uzna, że chce się leczyć. W pewnym momencie autor musiał zdać sobie sprawę z tego, że jego życie i przyszłość są ważniejsze od walki z nałogiem matki. To wcale nie był egoizm czy bezduszność, ale decyzja podjęta w oparciu o to, że można stracić wszystko lub zyskać choćby częściowo. Pomoc jest dobra, ale poświęcanie się, gdy ktoś nie potrafi z niej skorzystać do niczego nie prowadzi. Jeśli lubicie biograficzne książki czy trudne historie, które inspirują "Elegia dla bidoków" będzie dobrym wyborem. Wszystkim, których nie przekonuje ten typ literatury gorąco polecam świetny film pod tym samym tytułem z genialną rolą Glenn Close jako Mamaw, który możecie obejrzeć na Netflixie.
J.D. Vance, Elegia dla bidoków, przeł. Tomasz S. Gałązka, wyd. Marginesy, Warszawa 2018.
Komentarze
Prześlij komentarz