Spacerowe rozkminy #7

Uwaga! Jeśli chcesz oglądać "Black Mirror" ten post może Ci coś zaspojlerować!!!



Odwykłam od spontanicznych zakupów. Wejścia do sklepu i wybrania czegoś tak po prostu, bo mam ochotę, bo coś mi się spodobało. A jednak ostatnio sprawiłam sobie notatnik w kolorze fuksji i "Wielki ogarniacz życia" Pani Bukowej. Lubię ładne zeszyty albo takie, które można kreatywnie wykorzystać a Pani Bukowa dała mi trochę śmiechu, którego potrzebowałam. Poza tym lubię także ironię, choć nie wszyscy o tym wiedzą ;).

Za oknem śnieg, dzieci eksploatują górkę do granic możliwości, bo białego puchu nie przybywa a są ferie, więc trzeba korzystać, póki można. Po okolicy grasuje bałwanowy dewastator, który chyba śniegową fokę pozbawił łebka. Nieładnie swoją drogą. Dzień miał być wyjątkowo wypoczynkowy, jak cały zresztą weekend, a skończyło się na sprzątaniu (bo trzeba i lubię) i sprawdzaniu pewnego tekstu. Czasami powiedzenie "Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swoich planach" wydaje mi się aż nadto prawdziwe ;). 

Od dwóch tygodni zmagałam się z serialem "Black mirror", na który natrafiłam przez przypadek. Ktoś pisał o nim pod filmikiem Joli Szymańskiej. Sprawdziłam co i jak i odpaliłam. I wiecie co? Z jednej strony wciągnęło mnie jak nie wiem co, z drugiej wywołało niemały dyskomfort. Pochłaniam wszelkiej maści antyutopie i tym podobne dzieła, ale ta wizja jest bardzo realistyczna. Świat idzie do przodu, wszystko się technologizuje. Zaciera się granica między tym, co można robić samemu, a tym do czego niezbędne są maszyny. Już "Tekst" Głuchowskiego nasunął mi sporo myśli o tym, jak stajemy się niewolnikami telefonów czy komputerów. Jak rządzą nami portale społecznościowe. Teraz zaś "Black mirror" postawiło kropkę nad "i". 



Świat, który rządzony jest przez aplikacje i systemy to wcale nie wymysł twórców, to tylko sugestia o tym, co jak może wyglądać przyszłość. Owszem to przerysowana wizja, w której związki dobierane są przez program, świadomość można przeszczepiać, a ludzie przestają się liczyć. Człowiek staje się sumą gwiazdek przyznawanych przez innych, szuka sposobu, by zabłysnąć, pokazać się, bo przecież chce mieć świetlaną przyszłość. Własne, prawdziwe myśli i uczucia chowa za maską z idealnie przyklejonym uśmiechem, uładzonymi zdaniami, wiecznie dobrym humorem, który jest sztuczny podobnie jak cały świat. Poprawność i nienaturalność to pożądane cechy a pragnienie wpasowania się w system jest kluczem do szczęścia. Wszystko skupia się na tym, by napisać ciekawy komentarz, wrzucić super zdjęcie, przyciągnąć obserwatorów i unikać ludzi poniżej swojego rankingu. Grać w wymyśloną przez kogoś grę, być marionetką, pozwalać pozbawiać się uczuć, odruchów, samodzielnego myślenia. Nowy, wspaniały świat, w którym prawda nie ma żadnego znaczenia a codzienność podszyta jest strachem o to, by nie spaść niżej. Prawdziwa arkadia, w której trzeba być stworzoną na potrzeby innych postacią, każdym, tylko nie sobą. Złota klatka, w której nie ma wolnych wyborów, nie ma wolności. 

To nasuwa mi w ten wieczór myśli o tym, jak bardzo przejmujemy się innymi. Chęć bycia akceptowanym to normalna potrzeba. Człowiek nie powinien być sam, jednak coś coraz częściej się wymyka, dryfuje w niedobrą stronę. Zamiast mówić do ludzi, wysyłamy w eter posty, zamiast usiąść i rozkoszować się słońcem, śniegiem, pięknym dniem, kawą, ciastkiem wolimy wrzucić zdjęcie. Nie zrozumcie mnie źle. Uwielbiam fotografie, przeglądam Instagrama i dobrze mi się obserwuje piękne ujęcia codzienności, ciepłej, przytulnej, dobrej. Chodzi jednak o to, że coraz bardziej zaczynamy żyć online. Czy marudzę zatem? Być może, ale naprawdę mocno wstrząsnęła mną wizja zaproponowana w serialu. Owszem wpisuje się w cały facebookowo-instagramowy świat, ba lubię go. Ale potrafię się wyłączyć, nie pisać absolutnie o wszystkim. Czasami jest on dla mnie platformą, w której lubię mówić o istotnych rzeczach, niekoniecznie tylko o książkach, bo życie powinno być piękne, powinno być "przystanią zachwytu", tego codziennego. Bo czy jest coś lepszego niż odnajdywać urok i dobro w drobiazgach? Szarym, niekoniecznie zawsze dobrym dniu? Trudnych chwil nie brakuje. Dobrze wtedy usiąść z kawą, zagłębić się w lekturze, filmie, posłuchać muzyki. Odetchnąć i powiedzieć, chcę być najlepszym sobą, dawać z siebie wszystko, ale z głową. Nie myśleć, co inni powiedzą, jak zareagują. 



Niby jesteśmy tacy do przodu, ale wielu brakuje siły i odwagi, by być innym. Robić rzeczy po swojemu. Wiele poradników od dłuższego czasu krzyczy o tym, że porażka może być szansą, niebanalne podejście jest w porządku, wychodzenie przed szereg też nie jest niczym złym. Ale ile jest osób, które faktycznie robią to, czego pragną? Jasne, że nie jest łatwo. Próby, porażki, zniechęcenie to codzienność. Czasami trzeba uzbierać fundusze, by zacząć, jeśli hobby wymaga sporych nakładów finansowych. Ale warto i co najważniejsze trzeba to robić dla siebie, nie gwiazdek, lajków, udostępnienień. Mam znajomych, którzy robią świetne rzeczy, piszą po swojemu, mimo że nie mogą równać się zasięgami z vlogami. Co ich wyróżnia to cudowny styl, mądre przemyślenia, wartościowe tematy, piękna prezentacja treści i ma to wielką wartość. Inna osoba robi rzeczy, o których istnieniu miałam mgliste pojęcie. Dzięki temu rozwija się, poznaje nowych ludzi i miejsca. Kolejna odwiedza zakamarki, do jakich większość by nie zaglądnęła. Odkrywa piękno, tam gdzie pozornie wydaje się go nie być, utrwala coś, co mi kojarzy się z zatrzymanym czasem. Balansuje na granicy teraźniejszości i przeszłości. Lubię ich obserwować, fascynują mnie ich pasje i oni sami. Są po prostu sobą. 

Jeśli jesteś w tym punkcie, to gratuluję przebrnięcia przez te wszystkie zdania i powiem jeszcze raz jedno. Bądź sobą, spełniaj marzenia i nie myśl o żadnych gwiazdkach i lajkach. Świat jest na tyle zwariowany, że pomieści wszystkich, a naprawdę nie warto stawać się niewolnikiem czegokolwiek. 

Komentarze