Gniew Natury - Melissa Darwood "Luonto" - Recenzja
"To jest ostrzeżenie. Natura nie daje sobie z wami rady. Jesteście za ekspansywni, za chciwi i nienasyceni. Udajecie, że dostrzegacie problem, że robicie coś, by naprawić całe zło, które wyrządzacie. Ogłaszacie akcje typu dzień bez samochodu - prychnął. - Jeden dzień? Serio? Uspokajacie swoje sumienia działaniami, które nie są nawet ułamkiem jednego procenta tego, co powinniście zrobić, by życie na Ziemi przetrwało." - s. 29
Swego czasu o "Luonto" mówiło tak wiele osób, że nie sposób było nie wiedzieć o istnieniu tej książki. Co jednak charakterystyczne wszyscy bardzo oszczędnie opisywali fabułę i niezmiennie podkreślali, że w pewnym momencie było wielkie pufff! Nie wiem, czy twist fabularny to dobre określenie, bo emocje recenzentów był naprawdę duże. Zacznijmy jednak od początku.
Spragniona uwagi rodziców i uczuć nastolatka imieniem Chloris zostaje wyekspediowana do ciotki, która mieszka poza miastem, czyli patrząc na to oczami młodzieży, zesłana poza granice cywilizacji, bez dostępu do internetu i z ograniczonym zasięgiem komórkowym. Nagle jednak dochodzi do bardzo dziwnego zdarzenia, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że jesteśmy w Polsce. Pod nogami dziewczyny zaczyna trząść się ziemia, a następnie po prostu się rozstępuje. Kadr jak z katastroficznego filmu, w którym bohaterka kurczowo trzyma się ziemi, urywa się wraz z pojawieniem chłopaka, pragnącego jej pomóc. Akcja ratunkowa nie jest jednak łatwa ponieważ nastolatka jest uparta, przerażona i żeby tego było mało ma astmę. W końcu jednak młodzieniec odpuszcza i pozwala Chloris opaść w czeluście ziemi. Gdy siedemnastolatka myśli, że to koniec i za chwilę zderzy się z ziemią na zawsze żegnając z życiem, łapie ją olbrzymi ptak. To jednak dopiero początek dziwnych wydarzeń. Orzeł przeradza się bowiem z powrotem w chłopaka a następnie zabiera ją do swojego świata.
Luonto, ponieważ tak nazywa się zamieszkiwana przez homanile (pół ludzi pół zwierzęta) kraina to całkowite zaprzeczenie świata, który zna Chloris. Wszyscy żyją tu w idealnej harmonii ze zwierzętami i przyrodą. Nie ma nowoczesnych zdobyczy techniki, nie zabija się dla sportu, nie marnotrawi darów natury. Mieszkańcy ciężko pracują, wszystko wytarzają sami, nie są chciwi i wydają się szczęśliwi w pięknym i nieskażonym świecie. Każdy z nich odgórnie dobierany jest w parę z kimś ze swojego gatunku, tak by ten nie uległ wymarciu. To pierwsza skaza w tym idealnym miejscu. Mimo niemal sielankowej atmosfery i prostych oraz wyczerpujących zajęć, ogromnej bliskości z naturą, którą można poczuć całym sobą Chloris zauważa, że o sprawach najważniejszych decyduje zgromadzenie, które pozbawia członków wspólnoty prawa do miłości. Pojawiają się pierwsze pytania, jednak najważniejsze z nich brzmi, dlaczego się tu znalazła i jaką rolę przyjdzie jej odegrać. Jej wybawiciel Gratus utrzymuje bowiem, że sama Matka Natura kazała mu ją ocalić, mimo iż szykuje na Ziemi apokalipsę. Co może zrobić zbuntowana, myśląca jedynie o sobie, zagubiona i chora nastolatka? Czy Ziemi uda się ocaleć?
Najpierw pomyślałam sobie zwykła młodzieżówka. Ok, mamy całkiem zaniedbaną, łaknącą uczucia i uwagi nastolatkę, której rodzice pogrążyli się w pracy i którą traktują jak zbędny ciężar. Ta zatem stara się wszelkimi sposobami zwrócić ich uwagę. Pojawiają się przygodny seks, pozbawione sensu związki, alkohol, narkotyki, problemy ze szkołą i z prawem. To jednak tylko zaognia sytuację i nie zmienia położenia Chloris. Z drugiej strony jest Gratus, dwudziestolatek, który potrafi przemienić się w orła. Chłopak z przeszłością. Czuły, troskliwy, pełen gniewu wobec tego, co robią ludzie i buntu wobec wielu praw panujących w Luonto. Jak można się domyślić tę dwójkę połączy uczucie. Mamy zatem młodzieńczy romans osadzony w fantastycznym świecie i jest całkiem przyjemnie, choć jednak dobranie do tego polskiej rzeczywistości, gdzieś mi zgrzyta (ale może mamy ten kompleks, który każe nam wierzyć, że wszelkie nieszablonowe pomysły powinny być osadzone w realiach zagranicznych). Czemu piszę o nieszablonowości? Bo nagle faktycznie dzieje się wielki wybuch (nie w sensie dosłownym). Bohaterka zmaga się z decyzją o opuszczeniu lub pozostaniu w Luonto, do tego dochodzą problemy z ukochanym. Poznaje jego świat coraz lepiej. Zaczyna też rozumieć, jak dewastujący wpływ na naturę ma człowiek i za to wielki plus dla autorki. Problemy ekologiczne zawarte w młodzieżówce, uwrażliwiające na to, co robimy i jak sami siebie niszczymy, to naprawdę dobry pomysł, bo książkę czyta się dobrze, a te treści pozostają w czytelniku i domagają się rozważenia. Dochodzi jednak do pewnego zdarzenia, po którym człowiek zostaje z sieczką w głowie i jednym wielkim CO??? Nagle szablonowa fabuła urywa się. Przyzwyczajony do schematów czytelnik zbiera szczękę z podłogi, jego oczy stają się wielkie jak spodki, a przez głowę przelatuje milion myśli. Nie tego spodziewał się po rozwoju akcji.
Właśnie to zaskoczenie sprawia, że "Luonto" warto przeczytać. Bo ze znanej kliszy fabularnej nagle przeistacza się w całkiem zaskakującą książkę, może w pewnym sensie nawet w petardę. Wytrąca czytelnika z bezpiecznej pozycji, sieje zamęt, zdumiewa. O samym zakończeniu nie mogę nic napisać, ale mnie zaskoczyło. Nie sądziłam, że autorka tak zamknie tę historię. Bohaterowie są dość wyraziści, ale nie można o nich zbyt wiele powiedzieć. To młodzi ludzie z trudną przeszłością, problemami, pozbawieni miłości i czułości, zbuntowani. Osoby, które lgną do lepszego świata, choć wcześniej muszą wyładować całą swoją agresję. W głębi duszy zagubieni, samotni, spragnieni uwagi i uczucia. Nie poznajemy ich jednak zbyt dobrze. Autorka skupia się raczej na wydarzeniach i zarysowaniu tego, co doprowadziło ich do tego, kim są. Dzięki temu pozwala młodym czytelnikom samym formułować najważniejsze wnioski. I akurat w tym wypadku wydaje mi się to dobrym pomysłem. Nie można w końcu wszystkiego dopowiadać. Literatura młodzieżowa powinna też uczyć myślenia, nie tylko być rozrywką.
"Luonto" to ciekawa książka, która udowadnia, że nawet ze schematu można zrobić coś naprawdę porywającego. Wciągająca, niebanalna, z przesłaniem. Pomysłowo ukazująca ważne treści, pisana młodzieżowym językiem, kontrastująca ze sobą dwa całkiem różne światy. Melissa Darwood pozostawia czytelnika w osłupieniu, które mimo wszystko zmusza do wyciągnięcia wniosków z lektury. Do przeczytania w jesienny wieczór przy herbacie i ciepłym kocu. Udowadnia, że nie tylko zagranicznych autorów stać na oryginalne fabuły i zaskakujące zwroty akcji i całkiem zgrabne młodzieżówki.
Melissa Darwood, Luonto, wyd. Filia, Poznań 2017.
Być może kiedyś się skuszę.;)
OdpowiedzUsuńWarto :)
UsuńHmm,może kiedyś, póki co mam dosyć młodzieżówek :) ale opis brzmi spoko!
OdpowiedzUsuńBo książka jest naprawdę dobra :) a szczególnie, to co dzieje się po połowie :)
UsuńJuż od jakiegoś czasu chcę przeczytać tę książkę. Niestety nie natrafiłam na nią w księgarni.
OdpowiedzUsuńPolecam księgarnie internetowe, ceny są naprawdę dobre a do tego przesyłka to czasem koszt 4 zł.
Usuń