Szalone śledztwo - Sally Andrew "Przepisy na miłość i zbrodnię" - Recenzja
PRZEDPREMIEROWO
we współpracy z Wydawnictwem Otwarte
"Nie miałam rodziny. Moje obowiązki odeszły razem z moim mężem. Bóg był dla mnie kimś obcym. Miałam przyjaciół, Hattie i Jessie, a także gotowałam i jadłam dużo dobrego jedzenia. Ale co mogłam wiedzieć o miłości? Skąd mogłam wiedzieć, co tak naprawdę jest ważne?" – s. 204.
Stare przysłowie mówi „Przez żołądek do serca” i jest w tym dużo prawdy. Kochając lubimy robić coś dla drugiej osoby. Gesty, słowa, czyny są wyrazem naszych uczuć. To takie proste i czasami naprawdę niewiele trzeba, by pokazać drugiej osobie, że jest ważna.
Kucharzenie to niewątpliwie rozrywka, pasja i ulubiona czynność Marii van Harten. Kobieta od śmierci męża, który powiedzmy szczerze, nie był wcale dobry, mieszka sama i poza udoskonalaniem sztuki gotowania, prowadzi rubrykę kulinarną w miejscowej gazecie. Jak to jednak w życiu bywa, czasem trzeba się przebranżowić. Naciski z góry sprawiają, że dział bohaterki zostaje zastąpiony przez kącik z poradami na nadesłane przez czytelników listy. Jednak redaktor naczelna i przyjaciółka tannie Marie, Harriet Christie postanawia, że to po prostu zmiana rubryki i kobieta doskonale sobie poradzi. Ostatecznie wszystko da się naprawić za pomocą dobrego jedzenia J. Marie zaczyna zatem radzić zagubionym, łącząc odpowiedzi z odpowiednimi przepisami. Idzie jej całkiem nieźle i stosik korespondencyjny rośnie. Nagle ginie jedna z autorek listu. Martine, która miała dość nudną pracę, bijącego ją męża, zakochaną w niej przyjaciółkę i dawną miłość, umiera w niewyjaśnionych okolicznościach.
Poruszona tym wydarzeniem ekipa „Gazety Małego Karru”, postanawia dowiedzieć się prawdy. Pod przewodnictwem Jessie, młodej dziennikarki śledczej, Marie rozpoczyna dochodzenie obfitujące w niekończące się zawirowania i wpadanie w kłopoty, z których ratuje ją przystojny komisarz Henk Kannemeyer. Podejrzanych jest wielu, choćby nerwowy mąż Dirk czy przyjaciółka kobiety Anna, którzy toczą ze sobą nieustającą bitwę i przerzucają się winą. Wyczyny tej dwójki są naprawdę oryginalne. Do tego dochodzi dawna miłość Martine oraz rodzina. Dziennikarki mimo licznych apelów ze strony policji ciągle prowadzą swoje śledztwo i mieszają się w dość niebezpieczne sprawy. W międzyczasie zaś tannie Marie prowadzi swoją rubrykę, która ma się coraz lepiej i oczywiście gotuje. Gdy ginie kolejna osoba związana ze śmiercią pracownicy Spara, sytuacja zaognia się. Zarówno Jessie jak i jej przyjaciółka, które podczas tego zdarzenia ukryły się w spiżarni domu zamordowanej kobiety, nie są bezpieczne. Policja stara się robić co może, choć dochodzenie do prawdy, utrudnia pilnowanie upartych niewiast. Pogróżki zabójcy nasilają się. Czy Kannemeyerowi uda się złapać sprawcę? Jak zakończy się śledztwo ekipy „Gazety Małego Karru”? I czy w nieśmiałej Marie obudzi się miłość?
Po ostatniej, dość trudnej lekturze „Przepisy na miłość i zbrodnię” były jak miód na moje serce. Pozwoliły odpocząć, sprawiły, że uśmiechałam się od ucha do ucha i robiło mi się ciepło. Książka Sally Andrew była powiewem egzotyczności. Afryka zawitała w moim domu na kilka dni, rozsiadła się wygodnie i oczarowała mnie pięknymi krajobrazami, nieznaną roślinnością i fauną, zapachem i smakiem pysznego jedzenia. Do tego sympatyczni jak Hattie, Marie, Reghardt czy Henk lub żywiołowi niczym Dirk, Anna czy Jessie bohaterowie zdobyli moje serce. Zabawne perypetie, które momentami nasuwały mi na myśl pościgi z show Bennego Hilla, przyprawiały o uśmiech, a zataczające coraz szersze kręgi śledztwo skutecznie przykuło moją uwagę. Przepisy, którymi bohaterka sypała niczym z rękawa, zaostrzyły mój apetyt a przede wszystkim nabrałam trochę chęci na kucharzenie z myślą o kimś J. Autorka pomieściła w swojej powieści naprawdę wiele: miłość, nadzieję, śmierć, radość, smutek, niepewność, tęsknotę, wspomnienia, ludzi różnych profesji, czekających na koniec świata adwentystów dnia siódmego, niebezpieczeństwo szczelinowania, kradnące owoce pawiany, zły charakter i naprawdę masę dobrego jedzenia. Mieszanka wybuchowa, która świetnie zadziałała.
P
rzyznam, że sięgając po ten tytuł zastanawiałam się, jak to będzie. Typowo kobieca literatura, łącząca zarówno wątek miłosny jak i kryminalny mogła dać nieprzewidziany efekt. Spodziewałam się lekkiej lektury, która umili mi popołudnia i tak też było. Krótkie rozdziały i klarowny język sprawiają, że książkę czyta się naprawdę szybko. „Przepisy na miłość i zbrodnię” są pełną humoru i wciągającą lekturą, ale są też czymś więcej. To czasem zaskakująca, czasem bardzo życiowa powieść o poszukiwaniu sensu i radości życia. Podobało mi się wplecenie w tok akcji informacji o sytuacji kobiet w Afryce, tym jak są traktowane, ponieważ przemoc domowa to ważny problem. Dużym plusem jest sama forma, w jakiej zostało to ujęte. Problem nie został strywializowany, kazał przemyśleć sprawę, jednocześnie nie ujmując lekkiego tonu lekturze. Same refleksje bohaterki również wywoływały albo uśmiech albo też chwile zastanowienia, a wszystko to w ciepłym i momentami zabawnym tonie.
Książka Sally Andrew to klimatyczna i smakowita lektura, która zapewnia wiele pozytywnych emocji. Momentami jest delikatna, momentami życiowa. Na pewno wywołuje szeroki uśmiech, kusi afrykańskimi krajobrazami, bohaterami, których nie sposób nie lubić, porządną dawką smakowitych potraw, delikatną historią miłosną i zwariowaną zagadką kryminalną. Gdy o niej myślę, najlepszym określeniem wydaje mi się "słoneczna" - ciepła, pogodna, optymistyczna, po prostu idealna do poczytania na lato J.
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwarte.
rzyznam, że sięgając po ten tytuł zastanawiałam się, jak to będzie. Typowo kobieca literatura, łącząca zarówno wątek miłosny jak i kryminalny mogła dać nieprzewidziany efekt. Spodziewałam się lekkiej lektury, która umili mi popołudnia i tak też było. Krótkie rozdziały i klarowny język sprawiają, że książkę czyta się naprawdę szybko. „Przepisy na miłość i zbrodnię” są pełną humoru i wciągającą lekturą, ale są też czymś więcej. To czasem zaskakująca, czasem bardzo życiowa powieść o poszukiwaniu sensu i radości życia. Podobało mi się wplecenie w tok akcji informacji o sytuacji kobiet w Afryce, tym jak są traktowane, ponieważ przemoc domowa to ważny problem. Dużym plusem jest sama forma, w jakiej zostało to ujęte. Problem nie został strywializowany, kazał przemyśleć sprawę, jednocześnie nie ujmując lekkiego tonu lekturze. Same refleksje bohaterki również wywoływały albo uśmiech albo też chwile zastanowienia, a wszystko to w ciepłym i momentami zabawnym tonie.
Książka Sally Andrew to klimatyczna i smakowita lektura, która zapewnia wiele pozytywnych emocji. Momentami jest delikatna, momentami życiowa. Na pewno wywołuje szeroki uśmiech, kusi afrykańskimi krajobrazami, bohaterami, których nie sposób nie lubić, porządną dawką smakowitych potraw, delikatną historią miłosną i zwariowaną zagadką kryminalną. Gdy o niej myślę, najlepszym określeniem wydaje mi się "słoneczna" - ciepła, pogodna, optymistyczna, po prostu idealna do poczytania na lato J.
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwarte.
Sally Andrew, Przepisy na miłość i zbrodnię, tłum. Adrianna Sokołowska-Ostapko, wyd. Otwarte, Kraków 2016.
Przepyszny wpis ;) książka wydaje się ciekawa, a okładka jest genialna :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńhttp://reading-mylove.blogspot.com
Dziękuję za miłe słowa :). Książka jest bardzo "letnia" - zabawna, urocza, ciepła, ale też momentami poważniejsza. Naprawdę miło spędziłam przy niej czas. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa okładka.
OdpowiedzUsuńMnie też się podoba :)
Usuń