Podsumowanie maja 2023
Maj był dla mnie przede wszystkim miesiącem odpoczynku i urlopu. Wyjazd do Włoch, potem do rodzinnego domu sprawił, że nie czytałam za dużo, ale trafiłam na dobre historie. A zatem krótko o tym, co przeczytałam w miesiącu zakochanych.
- Maj rozpoczęłam od lektury powieści Anny Chaber "Miejmy do tego dystans". Choć byłam nieco zaskoczona i nie do końca wczułam się w tę książkę, to doceniam wszystkie jej mocne strony i chętnie przeczytam kontynuację. O powieści pisałam TUTAJ.
- Następnie zaczytałam się w japońskim debiucie Satoshi'ego Yagisawy. "Moje dni w antykwariacie Morisaki" urzekły mnie niespieszną akcją, brakiem wielosłowia, precyzją, dostrzeganiem małych rzeczy i samą historią. Są książki, rodząca się do nich miłość, życiowe decyzje i trudności. To jedna z najlepszych książek tego miesiąca.
- Kolejny tytuł czytałam trochę do pracy, trochę z ciekawości. "Niewidzialne biblioteki" mocno mnie rozczarowały. Miało być niesamowicie, a było mocno przygnębiająco i czasem nawet wrogo. Na kartach odnajdziecie bowiem biblioteki, w których można zwariować, takie gdzie czyta się jedynie jedną książkę, te ze streszczonymi książkami. Tytuły, w których tekst poboczny jest tak rozbudowany, że gubi się główny, takie gdzie zapomina się o przeszłości i wiele innych. Żadna nie jest jednak miejscem, w którym chciałabym się znaleźć. Książka nie wyróżnia się ani treścią ani językiem i nie rozumiem jej fenomenu.
- Nowa powieść Marii Paszyńskiej była dla mnie mocnym otrzeźwieniem. "Jeśli jutra nie będzie" to historia opowiadająca o losach kilkorga młodych ludzi w getcie. To głęboka lektura, która pozwala zrozumieć, jakie mamy szczęście i jak mało doceniamy naszą codzienność pełną pięknych chwil. Pokazuje wielką siłę kobiet, które potrafiły wziąć na swoje barki ciężar opieki nad całą rodziną, choć same często płaciły za to wysoką cenę. Pięknie napisana ważna lektura, szarpie istotne struny duszy i zmusza do refleksji nad tym, jak przeżywamy życie.
- Po trudnych tematach przyszedł czas na iście wakacyjną powieść. "Każde kolejne lato" Carley Fortune to nostalgiczna historia o pierwszej miłości i niezwykłym porozumieniu. Klimatyczna, lekka, ale niepozbawiona ciężkich chwil. To jedna z książek, która stawia pytanie, czy prawdziwa miłość może wszystko wybaczyć. Więcej o powieści znajdziecie TUTAJ.
- "Latawce" Agnieszki Lis były dla mnie niezwykle niejednoznaczną literaturą. Z jednej strony budziły sprzeciw wobec rodziców bohatera, którzy zrzucali na siebie winę za problemy syna (lub go usprawiedliwiali), z drugiej nie pozwalały do końca zrozumieć bohatera. Powieść jest wyrywkowa i rozumiem ten zamysł. Domyślałam się również skąd zachowanie Grzegorza. To nie jest lektura dla wszystkich i na pewno nie jest lekka. Zgrzyta, denerwuje, wywołuje bunt, pokazuje, że czasem najbardziej niedojrzałymi są właśnie rodzice. To obraz niedojrzałego rodzicielstwa, ale takiego które prowadzi do tragedii. Do przeczytania i głębokiego przemyślenia.
- Kiedyś bardzo lubiłam prozę Erica-Emmanuela Schmita. Wydaje mi się, że nawet ktoś polecał mi "Feliksa i niewidzialne źródło". Tytuł okazał się jednak całkowitym niewypałem. Wiem, jaki jest sens historii, szczególnie w perspektywie "Opowieści o niewidzialnym". Jakoś doceniam ciekawych gości lokalu i pewną wyjątkową kobietę, ale to historia kompletnie nie dla mnie. Wydała mi się płytka, przekombinowana, przegadana i nudna.
- Z kolei "Nasze zagubione serca" Celest Ng okazały się kawałem dobrej i mądrej literatury. Świat po krachu, w którym odpowiedzialność za kryzys zrzucono na Chińczyków, a śmiało można powiedzieć Azjatów w ogóle. W Stanach działa PAKT czyli system, który nakazuje zgłaszanie wszelkich uchybień względem patriotyzmu i zapobieganie szerzeniu szkodliwej ideologii. W tym wszystkim pewien tęskniący za matką chłopiec, który nie rozumie ostrożności swojego ojca. Dodajmy do tego osobliwe happeningi i podziemną działalność bibliotekarzy, a także siłę poezji. Ogromny plus za wyjątkowo plastyczny opis kryzysu. Musicie przeczytać!
- Książka dla najmłodszych czyli "Księżycowy posąg" Holly Webb okazała się mądrą historią o radzeniu sobie z żałobą i nowym początku. Bohaterka i jej mama przeprowadzają się do zamku, w którym jest muzeum. To tu próbują poukładać sobie życie i zapomnieć o smutku. Dziewczynka jednak nudzi się w wypełnionych turystami salach i ogrodach do czasu, aż przekonuje się, że zamek Penhallow jest magiczny.
- Nim udałam się na urlop sięgnęłam po "Kroniki Assyżu" Romana Brandstaettera, by jego obraz miasta Poverella towarzyszył mi podczas naszych wędrówek. Mijają lata, a ja odkąd odkryłam tego twórcę niezmiennie (mimo wszystkich moich literackich sympatii) uważam, że nikt nie potrafi pisać jak on. Głębia tekstów Brandstaettera, jego wrażliwość stale dotykają mojego serca. Piękne pióro i mnogość refleksji, do tego genialna zdolność do opisywania miejsc. Jeśli nigdy nie czytaliście nic Romana Brandstaettera, koniecznie sięgnijcie po coś (a jest w czym wybierać - poezje, dramaty, proza), to wyjątkowy pisarz.
A co Wam udało się przeczytać w maju?
Bardzo dobry wynik jak na miesiąc, w którym było mniej czasu na czytanie. Nie czytałam żadnej z powyższych książek. Ale przypomniałaś mi o innej książce Erica Emmanuela Schmitta, o "Zazdrośnicach", którą od jakiegoś czasu mam zamiar powtórnie przeczytać. Może nadrobię też kilka innych tytułów autora.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Swego czasu bardzo lubiłam twórczość Schmitta. Teraz widziałam mnóstwo mankamentów. Zastanawiam się, czy chodzi tylko o ten jeden tytuł, czy kompletnie wyrosłam z tego autora. Może kiedyś sprawdzę i sięgnę po jakiś inny tytuł, który będzie taką literacką próbą, choć "Trucicielkę" oceniam dziś raczej średnio.
Usuń