Maria Paszyńska "Cuda codzienności" - recenzja


Za oknem piękne słońce i żar lejący się z nieba, gdy sięgałam po tę powieść. Z dużym opóźnieniem, co nie zdarzało mi się w stosunku do powieści Marii Paszyńskiej. Jakoś jednak odkładałam tę książkę na lepszy czas. Na moment, w którym będę potrzebowała ukojenia. 

"Maciej czuł, że jest to jedna z tych chwil, gdy wszystko zdaje się możliwe. Czekało na niego to, co najpiękniejsze, a świat rozścielił tę białą płachtę specjalnie dla niego, niczym drogą tkaninę przed wielkim panem. Tylko dla niego. Poczuł się wolny i szczęśliwy jak nigdy przedtem, jakby zrzucił z ramion od nazbyt dawna pętające go więzy. Podniósł głowę. Na tle przygnanych nagle wiatrem szarych, ciężkich chmur wirowały białe płatki." - s. 127

W końcu nadszedł moment, gdy zabrałam się za lekturę. Ten właściwy czas, by pomyśleć o tym, co zawarte na stronach. By popatrzeć na wszystko z całkiem innej perspektywy. 

Zimowa opowieść

W pewnej wiejskiej chacie w Wigilię przychodzi na świat niezwykły chłopczyk. Malec wyjęty z proroczego snu matki obdarzony jest ogromną urodą, a jego wielkie niebieskie oczy lśnią niczym ocean. W dniu swoich urodzin traci on jednak obydwoje rodziców. Błogosławieństwo czy kara? Rozgoryczona rodzina oddaje go na wychowanie do kowala, który z żoną bezskutecznie stara się o potomstwo. Mijają lata, nikt już zdaje się nie pamiętać o prawdziwym pochodzeniu chłopaka. On zaś rośnie i swoim powabem podbija kolejne niewieście serca. Nieczuły na zaloty kryje w sercu pewną tajemnicę, której nikt nie zna. 

Kolejna Wigilia. To właśnie wówczas młynarzowi i jego córce przydarza się wypadek. Przemoczeni i zziębnięci zostawiają wóz i wyruszają pieszo do najbliższego domostwa. Schronienie i zaproszenie na wieczerzę znajdują u kowala. Pełen ciepła wieczór niesie ze sobą coś jeszcze. Połączenie dusz, o którym wiedzą tylko młodzi. Nie padają żadne słowa, a jednak każde z nich wie, co czuje drugie. 

Lata później Maciej wyrusza do Warszawy, o której skrycie marzy. Jest pewien, że sprzyjający mu los zaprowadzi go właśnie do stolicy, że wśród rodzących się na jego oczach cudów architektonicznych i rozwijającej się techniki jest jego miejsce na ziemi. Po powrocie zgodnie z milczącą obietnicą złożoną przed laty poślubia dziewczynę, która zawładnęła jego sercem. Ich wspólne proste życie komplikuje się, gdy do młyna wprowadzają się synowie macochy Staszki. Czy nadszedł czas, na spełnienie marzeń? Czy wielkie miasto może być odpowiednim miejscem dla niezwykłego, acz prostego chłopaka ze wsi? 

Zwyczajne cuda

Czas mija, a czytelnik śledzi kolejne lata życia Ciszaków. Problemy z zajściem Staszki w ciążę, wyzwania, jakie stawia im życie, w końcu zaś radości i smutki rodzicielskie. Świat zmienia się, dzieci dorastają, historia odciska swoje piętno na życiu najzwyklejszych ludzi, egzystujących z dala od wielkiej polityki. Zmieniają się panujący, rozpoczynają się i kończą konflikty zbrojne, upadają i rodzą się doktryny, świat nie stoi w miejscu. Tylko troski pozostają te same, jakby nic sobie nie robiły z postępu, rozwoju, innego oblicza rzeczywistości. 

W tym wszystkim obserwujemy małą stróżówkę, w której śmiech miesza się z wybuchami nieposkromionego charakteru panien Ciszakówien, łzy kojone są miłością bliskich, a strach blednie wobec nadziei. Nie zmienia się jedynie zafascynowanie Macieja swoim życiem i miejscem, w którym przyszło mu je wieść. Zdarzają się zgrzyty, gdy ze zranionej duszy wyrywa się tęsknota za bezpowrotnie utraconą przeszłością i prostym, spokojnym życiem. Niezmiennie trwa jednak to nierealne wręcz porozumienie i zafascynowanie sobą małżonków. 

Dzieci rosną, nadchodzi kolejna wojna. Miłość pcha jednego z bohaterów do szaleńczych decyzji, których nijak nie da się wybyć młodemu pokoleniu z głowy. Strach zakrada się w serca rodziców i przeplata z wiarą w opiekę Opatrzności, czuwającej nad rodziną. Powroty jednak nie zawsze bywają takie, jakie byśmy chcieli. A jednak z prostotą serca i ufnością bohaterowie przyjmują kolejne wydarzenia. Zafascynowani patrzą na rosnące córki, tak różniące się od siebie, jakby niespokrewnione. Co rusz odkrywają bogactwo dnia codziennego i życia, które nigdy nie jest szare.

"Cuda codzienności" - moja opinia

Maria Paszyńska już w wielu książkach zwracała uwagę czytelnika na uważność. Dostrzeganie najmniejszych chwil, tych pięknych i kolorowych mgnień, gdy życie okazuje się w całej swojej krasie. W kolejnym cyklu czyni z tego jednak motyw przewodni powieści. To właśnie drobne sytuacje, najmniejsze gesty, małe wydarzenia, słowem cuda codzienności są właśnie tym, co należy najbardziej doceniać - esencją życia. Wielka historia wkracza w życie bohaterów, oddziałuje na nie, ale nadal jest podmuchem wobec magicznej codzienności. 

To właśnie umiejętność odnajdywanie najdrobniejszych skarbów, cieszenia się z chwil i tego, co się ma jest największym bogactwem bohaterów. Ich codzienność nie jest wolna od trosk, a jednak tli się w nich wdzięczność za wszystko, co zostało im dane i prostota. Choć Maciej ma wielkie marzenie, które nijak nie pasuje do prostego chłopaka ze wsi, nosi też w sobie tajemnicę. Tę niezachwianą wiarę i spokój, które sprawiają, że wie, gdzie znajduje się jego miejsce na ziemi. Swoją siłę odnajduje również w miłości do żony i ich niezwykłym wręcz porozumieniu. Z takiej miłości mogą się zrodzić jedynie równie wyjątkowe dzieci. I tak jest. Bohaterowie cieszą się z nieprzeciętnego dobra, inteligencji, radości swoich dzieci, choć rzadko spotykana niesforność syna i córek sprawiają im trudność. A jednak potrafią z pokorą przyjąć to, co niesie zwykły dzień. 

Rodzina, jaką tworzy pisarka jest na wskroś prawdziwa. Nie brak w niej frasunków, czasami nieporozumień, cichych dni. A jednak wszyscy doskonale wiedzą, że tym, co mają najcenniejszego i o co należy dbać z największą pieczołowitością, są właśnie relacje. Te czyste, proste więzi, które ze zwykłych czterech ścian tworzą dom, do jakiego zawsze chce się wracać, bo na wzór biblijny miejsce może znaleźć tu nawet zbłąkany syn. Ciszakowie nie wyrzucają sobie błędów, ale leczą rany miłością. Doskonale wiedzą, że młodzi mają swoje drogi, a stawianie oporu jest daremne. Każdy, jak niegdyś oni, musi pójść za tym, co mu w duszy gra i ponieść konsekwencje swoich decyzji. A rodzina niczym opoka będzie trwać i czekać na nich z niezmienną troską i czułością. Ubogi dom Ciszaków jest jak oaza, port, do którego chciałoby się wpłynąć, by zaczerpnąć spokoju i mądrości, która ich przepełnia. 

Bohaterowie, którzy wyszli spod pióra autorki są prości, żywi, pełnokrwiści i bardzo zróżnicowani. Tworzą kolorową paletę osobowości, których los nie jest czytelnikowi obojętny. To ludzie, z którymi łatwo się utożsamiać. Przeplatanie historii z opisanymi szeroko wiejskimi tradycjami tworzy spójną i ciekawą całość. Czasami wręcz czułam się, jakbym znów czytała "Rok polski" Jana Urygi, z którego czerpałam wiedzę o obrzędach i tradycjach w różnych częściach naszego kraju. Bogactwo wiejskiej kultury, jej wielka religijność, ale i przesądność zostały tutaj bardzo dobrze oddane. Nad wszystkim tym jak zawsze góruje świetny język i styl autorki. Znów poczułam się zaopiekowana, jakby ktoś wieczorem czytał mi opowieści o dawno minionych czasach i rozpościerał przede mną świat, którego już nie ma. 

Co jeszcze urzekło mnie w tej książce, to skupienie się nie na samych wydarzeniach, co życiu które dzieje się pomiędzy nimi. Najważniejsze rzeczy mają miejsce bowiem w Wigilię i święta, a między nimi rozpięte jest życie, które pozwala odkrywać tytułowe "Cuda codzienności". To kontrastowanie niezwykłości, jakie niosą święta z niemal niedostrzegalnymi wydarzeniami jest wręcz genialne. Pozwala skupić się na refleksji, co tak naprawdę cenimy w życiu i co pomijamy, oczekując spektakularnych zdarzeń. A przecież nie fajerwerki, a proste, subtelne chwile są najcenniejsze. Uczą doceniać i cieszyć się życiem, zamiast narzekać na szarzyznę dnia. Choć początkowo miałam lekki problem, by wgryźć się w historię, bo to inna Maria Paszyńska niż dotychczas, to z kolejnymi stronami złapałam rytm i wrosłam w historię Ciszaków. Doceniłam te okruchy losu, za które codziennie należy być wdzięcznym, bo z nich składa się nasze szczęście. Doceniłam też tę eteryczną powieść, która dała mi do myślenia. W końcu zaś cieszę się franciszkańską wymową tej powieści. Tym dostrzeganiem codziennych cudów, zbieraniem okruchów szczęścia, łapaniem dobra, którego doświadczamy każdego dnia i zachwytem nad najmniejszymi rzeczami. 

Maria Paszyńska, Cuda codzienności, wyd. Książnica, Poznań 2021. 

Komentarze