Podsumowanie czytelnicze 2020 roku - największe rozczarowania
Katarzyna Augustyniak-Rak "O miłości bez litości"
Zwyczajna obyczajówka o pewnej lekarce, która była kiedyś związana z obiecującym himalaistą. Pewnego dnia w jej progach pojawia się dziennikarz, który chce dotrzeć do dawnej miłości Honoraty. I tu zaczyna się jazda, bo powód dla którego go szuka, jest ciekawy, ale kompletnie nierealny. Poza tym jak to w tym typie literatury bywa pojawiają się komiczne sytuacje, dawne miłości, rozstania, powroty, niewyjaśnione zdarzenia, niezdecydowanie. Słabszy styl i średnia fabuła nie są jednak powodem, dla którego ta książka mnie rozczarowała. Nie jest nawet nią to, że obiecywała mi wiele i nie dotrzymała obietnicy. Najbardziej razi zakończenie, niby otwarte, niby zamknięte, którego rozwinięcia się chyba nie doczekamy, bo z tego, co widzę powieść nie została zbyt ciepło przyjęta. Lekka lektura, jeśli nie oczekujecie zbyt wiele nawet od obyczajówki i lubicie średni humor i takie zakończenia.
Margareth Atwood "Testamenty"
Czekałam na tę powieść ogromnie. Jakie było moje zaskoczenie, gdy okazała się po prostu niewypałem Muszę oddać autorce sprawiedliwość za wprowadzenie historii ciotki Lidii, która mi się podobała i była mocnym punktem powieści oraz wątek perłowych dziewcząt. Główna akcja jednak kompletnie się dla mnie rozłazi. Jeśli możecie uwierzyć w ukryte antagonizmy jednej z kluczowych bohaterek, jestem to w stanie przyjąć i rozumiem nawet pewne pobudki, które sprawiły, że postępowała tak a nie inaczej. Jednak rozwiązanie akcji dzięki działaniu dziewczyny, która kompletnie się do tego nie nadaje i nie potrafi grać, która wpadłaby w ręce najgorzej zorganizowanego wywiadu w zapadłej wiosce, a nie w państwie znanym ze swojej siatki szpiegowskiej i totalitarnych metod, to po prostu czysty absurd. Po lekturze "Testamentów" miałam ochotę krzyczeć i zadawałam sobie pytanie, czy Margareth Atwood wykręciła czytelnikom kosmiczny numer czy tak mało ich ceni. A może pogubiła się w dopracowanym świecie, który stworzyła? Jak dla mnie "Testamenty" pozostają jedną z najgorszych kontynuacji, jakie kiedykolwiek przeczytałam, swoistą literacką wydmuszką. Pomimo kilku zalet, moim zdaniem to kiepska powieść niegodna nazwiska autorki.
Sigrid Nunez "Pełnia miłości"
O tej powieści będę niedługo pisać na blogu. Piękna okładka i poprzednia powieść były obietnicą kolejnej dobrej historii. Jednak tak się nie stało. Mam wrażenie, że chcąc napisać o wielu sprawach, zbyt wielu jak na mój gust, w zasadzie pisarka napisała o niczym. Lubię dygresje, ale tu zasłaniały one temat główny, który nie był dość jasny. Nie wiem, czemu miało służyć przedstawienie historii dwóch przyjaciółek, ani co tak naprawdę jest tytułową pełnią miłości. Lepiej byłoby ograniczyć ją o kilka wątków i stworzyć z nich dwie odrębne, ale dopracowane, a nie jedynie zarysowane powieści.
Ali Smith "Jesień"
Tu również liczyłam na spektakularną prozę i literackie objawienie. Wiele osób skupiało się na temacie Brexitu, ale nie to się dla mnie liczyło. Miałam nadzieję na piękny język, dużo inspirujących przemyśleń, a okazało się, że poza niezwykłą przyjaźnią, udaną ironią i wstawkami o Pauline Boty, "Jesień" jest po prostu poprawną prozą, która nie powoduje żadnego drgania. Ta książka miała naprawdę duży potencjał, który rozmył się gdzieś po drodze, bo ciężko czasami powiedzieć o czym jest powieść jednej z najbardziej znanych obecnie brytyjskich autorek. Choć nie było to druzgocące rozczarowanie, poczułam się lekko zwiedziona. Po prostu przeczytałam i zapomniałam. Czekam na "Zimę" z nadzieją, że będzie lepiej.
Haruki Murakami "Pierwsza osoba liczby pojedynczej"
To moje pierwsze spotkanie z tym japońskim autorem, ale nie pierwsze z literaturą Kraju Kwitnącej Wiśni. Pisząc o tym zbiorze opowiadań czuję lekki dysonans. Z jednej strony podoba mi się język Murakamiego i wyławianie najmniejszych, ulotnych, często dziwnych chwil i budowanie wokół tego, co na pewno przegapilibyśmy fabuły. Z drugiej zabrakło mi czegoś więcej w tych tekstach. Pomysł był, umiejętności są, ale opowiadania pozostały w jakiś sposób puste. Wywołują zaciekawienie, ale nie potrafią go utrzymać, nużą, stają się prozaiczne w niechlubnym tego słowa znaczeniu. Na pewno sięgnę po powieści Murakamiego, gdyż zainteresował mnie, ale to była jednak słaba książka.
Eduard Louis "Koniec z Eddym"
O tym, co napisać o tej książce myślałam kilka miesięcy. Czekałam aż opadną emocje. Od razu uprzedzę fakty, nim ktoś odżegna mnie od czci i wiary. Nie mam problemu z bohaterami ani osobami homoseksualnymi. Czytam teraz "Wierzyliśmy jak nikt" i naprawdę porusza mnie ta książka. Nie mam zamiaru również urazić nikogo. Po prostu nie rozumiem fenomenu tego autora. Po pierwsze, jeśli chłopiec u progu lub w nastoletnim wieku mówi o seksie, który ma boleć, to bez względu na preferencje seksualne, jest to dla mnie niepokojące. Po drugie pisze to już z perspektywy Eduarda, czyli dorosłego człowieka, a jednak jawi się jako niepogodzone z przeszłością i antagonizujące wszystko dziecko. Rozumiem ból, odrzucenie, ogromny głód miłości. Jednak warto zwrócić uwagę, że rodzice bohatera-narratora nie byli wykształceni. Nie mieli żadnych predyspozycji do wychowania dziecka ze specjalnymi potrzebami, a mam wrażenie, że taki właśnie był Eddy - nadwrażliwy. Wychowywali go tak jak potrafili - twardą ręką, bez czułości. Sam zauważa, że nie mieli aspiracji, poddali się, tkwiąc w biedzie, zapleśniałym domu, dole, w który wpędziła ich bieda, brak motywacji i szans na lepsze życie. Nie przeczę, że jest tu dużo odrzucenia i okrucieństwa wobec inności. Nie twierdzę, że to byli dobrzy rodzice, ale nie znalazłam tu cienia zrozumienia. Gdy na jaw wychodzi, co bohater robił, wydawało mi się, że jego ojciec, przedstawiony niemal jako potwór, zgotuje mu prawdziwe piekło na ziemi. Tymczasem było zupełnie inaczej i to już daje do myślenia. Nie leżało mi również aroganckie podkreślanie przez bohatera swojej wyższości z racji czytania książek i pragnienia kształcenia się. Wszystko w opozycji do ciemnych, oglądających telewizję, pozbawionych kultury i uczuć członków rodziny. Przyznam, że bohater wywołał we mnie jedynie irytację. Suchy opis sytuacji nie wzbudzał emocji, nie pozwalał zżyć się z bohaterem. Właściwie książka to dla mnie jedna wielka księga skarg i zażaleń, która nie porusza ani fabułą ani jedynie poprawnym językiem. Tak, bohater nie miał łatwo, współczuję mu odrzucenia, braku akceptacji ze strony bliskich i goryczy biednego dzieciństwa pośród przemocy, ale niestety nie potrafił przekuć swojej historii w poruszającą i skłaniającą do przemyśleń literaturę czy w powieść, w której pokazałby dojrzałe oblicze. Moim zdaniem ani poważny temat, ani styl, język, czy fabuła nie ratują tej książki. Inny autor być może zrobiłby z tej historii opowieść, która każe się zastanowić nad wieloma kwestiami.
Ja mam inne zdanie na temat "Pierwszej osoby liczby mnogiej". Przez te opowiadania autor mówi nam jaki jest - uchyla rąbka tajemnicy związanej z jego życiem i może nie pisze o jakichś niesamowicie ważnych momentach ze swojego życia, ale te opowiadania nieco mówią o tym jak myśli i jakim jest człowiekiem. No, ale to tylko moje zdanie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Tak, absolutnie tego nie neguję. Problem z tym, że to tylko trochę takie rzucone okruszki, które pozostają gdzieś rozrzucone. Autor wpuszcza do swojego świata, ale ciągle nie znajduję odpowiedzi w jakim celu. Czy chodzi o to, byśmy dostrzegli jego wyjątkowość? A może zaczęli zauważać fragmenty życia, które normalnie by nam umknęły, bo są za małe? To nie są złe teksty, ale tak ogólnikowe i zawieszone gdzieś w próżni, że nie znajduję, odpowiedzi na pytania, które wywołują.
Usuń