Andrzej Strumiłło "Powidoki" - Recenzja




Pędzimy. Stale do przodu, byle szybciej. Trochę jak turyści z anegdoty, którzy zabytki oglądają dopiero po powrocie, na zdjęciach robionych w zastraszającej liczbie. Coś gna nas w rejony nowego, nieznanego. Jakaś zaskakująca, zachłanna siła domaga się nowych wrażeń, eksploracji tych fragmentów rzeczywistości, do których jeszcze nie dotarliśmy. Czasami musimy udowodnić na co nas stać, ile jeszcze możemy zrobić, innym razem wymaga tego od nas świat. Nienasycenie i niespełnienie..., czyż nie są to słowa, które nieodmiennie charakteryzują młodych? Jakże inni stajemy się z biegiem lat. Czas i życie uczą nas, co tak naprawdę ma znaczenie i sens. Przewartościowują myślenie, pozwalają stopniowo zwalniać, by w końcu się zatrzymać. Pochylić głowę, zamknąć oczy, posłuchać. Zrozumieć.



Zanurzam się w świat słów. Smakuję je powoli. Wyruszam na wędrówkę, która przypomina podróż przez życie podmiotu lirycznego. Zagłębiam się w to co było, krok po kroku. Przemieszczam się w czasie i we wspomnieniach. Poznaję człowieka, który roztrząsa wszystko z perspektywy nieuchronnie zbliżającej się śmierci oraz upływającego czasu. Między "kołyską, łożem i trumną" mieści się naprawdę wiele - jak pisze poeta "pomiędzy nimi/ Związki nieznane" (Jaśmin pachnie, s. 159). Te puste miejsca wypełniają się podróżami, które odbywa podmiot liryczny, doświadczeniami, życiem. Zaglądam zatem na step, pośród którego "ja" liryczne pije nago kawę. Na stepie życie jest proste, wypełnione pracą, spokojne, wyrwane z pędu - tak inne, że goście zanurzali się w jego bieg. I zastanawiam się, czy robili to ze zdumieniem, ciekawością, niezrozumieniem czy niedowierzaniem, że tak można.

"Pozostał ślad po jurcie
Okrągły jak świat
Ogień wyznaczał jej środek

Ścieżka od wschodu prowadziła przez próg
Droga mężczyzny po lewej
Droga kobiety po prawej
Pamiętam jej dziki śmiech
W miejscu dawnych bogów
Trawę wygniotły walizki
Tu na wołojku siadał gość
Wpatrzony w strumień cudzego życia"
(Kiedy wracałem, s. 43)

Następna wędrówka prowadzi do targanego konfliktami Wietnamu. Jest to jednak podróż zgoła inna. Znad szklanki herbaty, bezpiecznego miejsca. Podróż mentalna ("Myślą błądziłem ..."), dzięki której podmiot liryczny staje się "świadkiem bezwolnym/ Śmierci dzielnych i niewinnych" ("Wietnam - siedemnasty równoleżnik, s. 116). Jest on jak wielu ludzi pochylonych nad gazetami, zgromadzonych przed telewizorami, piszących o tym, co znają z przekazu. Zdystansowany, oddalony, zanurzony w wydarzenia połowicznie. Kolejna wyprawa odbywa się do klasztoru w Junanie. Tym razem to duchowa wędrówka, pozwalająca zrozumieć istotę samej podróży. 

"Jeżeli drogi prowadzą do środka
Można środek nazwać celem
Jeżeli drogi prowadzą od środka
Można środek nazwać źródłem"
(Cel i źródło s. 109)

Cel i źródło. Poszukujemy siebie samych, sensu, celu. Jeżeli zaś odnaleźliśmy sens, spokój wewnętrzny, wówczas stajemy się źródłem - już nie musimy szukać, ale możemy nasz spokój dzielić z innymi. Czy w nieustannej życiowej wędrówce wychodzimy, by dotrzeć do celu, który osiągnięty okazuje się źródłem. Kieruje dalej, poszerza perspektywę, prowadzi na kolejną wyprawę. Można zapytać, czy jesteśmy wiecznymi pielgrzymami? Niezmiennie głodnymi sensu, niestrudzonymi w poznawaniu więcej i więcej. Zatrzymującymi się w drodze jedynie na chwilę. Stale dążącymi do kolejnego celu? Poszukującymi odpowiedzi na pytania dotyczące zarówno świata, jak i wyższego bytu. Twórczość malarza krąży wokół duchowości - religii katolickiej, buddyzmu. Niezmiennie porusza wątki życia wiecznego, Boga, Biblii. Skłania do refleksji, czy naszymi przystankami jest zdobywanie wiedzy i rzeczy?

O samych przedmiotach Andrzej Strumiłło pisze całkiem dużo. Jego przemyślenia nad tym, co wydaje się zwykłe, codzienne, często niezauważalne lub wręcz niewarte uwagi zaskakują. Bo któż zastanawia się nad igłą? Tu jednak urasta ona do rangi  tworu doskonałego. Małego, ginącego zgodnie z porzekadłem w stogu siana, a jednocześnie nieodzownego do szycia, haftowania, pracy lekarzy. Bliskiego, ze względu na właściwości, kolcom, kłom czy cierniom z korony Jezusa (Igła to twór doskonały, s. 77). Podobnie jak szabla (Szaszka, s. 29), będąca najpierw bronią, potem artefaktem historycznym, w końcu pamiątką rodzinną, zataczają one "koło wieczności". Stają się towarzyszkami ludzkiego losu, życia. Odsyłają do swoich twórców, przeznaczenia do którego zostały wykonane, skojarzeń pojawiających się mimowolnie. Posiadanie rzeczy nieodmienna część życia ludzkiego to także wyznacznik statusu majątkowego. Pojawiają się zatem symbole bogactwa - siekiera, modrzewiowy dom o kamiennym kominie, fotel ze skóry byka. Jak echo powraca refren "Dorobię się rzeczy solidnych" (Dorobię się rzeczy solidnych, s. 49) stanowiących oparcie, będących symbolem dostatku i bezpieczeństwa. Statusu społecznego, majątkowego, sukcesu, a może i luksusu.



W życiu przychodzi jednak taki moment, że trzeba coś zmienić. Zrewidować drogi, którymi się podążało. Podsumować osiągnięcia, nakreślić dalsze plany. Przemyśleć, co jest ważne w szerszej perspektywie. Wobec kurczących się sił, mimo pragnień, które rodzą się w sercu, nie można robić wszystkiego. Młodość nie jest wieczna. Czas upływa i wymusza pewne ustępstwa. Podmiot liryczny postanawia zatem przekroczyć pewną barierę. Średni wiek życia, początek tygodnia, rozpogodzenie po opadach stanowią symboliczną metę, a zarazem linię startową. Są cezurą, poza którą zaczyna się już całkiem inna rzeczywistość.

I postanowiłem rozpocząć życie od nowa
Od poniedziałku przełęczy tygodnia
Od czterdziestej przełęczy życia
Od poniedziałku po deszczu
(Dawaa, s. 41)

Początek wiąże się z czystym kontem. Zerwaniem z przeszłością, odcięciem się od tego, co było. Nie ma już podróży, jest za to spoglądanie na szczyty i doliny z odległości. Kierunek został obrany i to ku niemu dąży podmiot liryczny. Spieszy ku domowi - temu, co najbliższe jego sercu. Odchodzą zatem wyprawy, świadczące zarówno o solidarności ludzkiej, która potrafi zostawić dla wędrowców blaszankę (Na szlaku w tajdze, s. 19), ale i o zmieniających się warunkach, gdy oszczędności gromadzone przez lata okazują się nic nie wartymi papierkami (Carskie ruble, s. 53). 

Coraz częściej "ja" liryczne zaczyna zastanawiać się nad przemijaniem. To nazwałabym duchem całego tomu. Refleksje na temat upływającego czasu, zbliżającej się starości, a co za tym idzie śmierci, pojawiają się w wielu wierszach Andrzeja Strumiłły. Dokąd dążymy świadomi swojej kruchości, znikomości i słabości, zdaje się pytać poeta.

"Los nam wyznaczył geografię
I w swoim czasie nas umieścił
A my niewolni nieposłuszni
Tam podążamy gdzie jesteśmy"
(To do Itaki płynie łódź, s. 57) 


Rodzą się zatem pytania: czy uporczywie kręcimy się w kółko pragnąc znaleźć szczęście, czy też dopiero w podróży uświadamiamy sobie, że jest ono w nas, tam gdzie nasze serce, korzenie, bliscy. Pobrzmiewające tu również echa Księgi Koheleta, który pisał, że w życiu jest miejsce i czas na wszystko, każą zastanowić się nad inną kwestią. Niewola jest brakiem możliwości wyboru, odejścia z miejsca przebywania, ale to także wewnętrzne kajdany, jakie sobie nakładamy sami. Pragnienia dóbr materialnych, poświęcenie życia tylko jednej sprawie, stagnacja, brak odwagi. Możemy przemierzyć świat, by zrozumieć, że nasze miejsce jest tam, gdzie zaczynaliśmy wędrówkę, możemy również uparcie tkwić w jednym miejscu, nie odkrywając całe życie, gdzie tak naprawdę jest nasz domu. To droga czyni nas ludźmi, którymi jesteśmy. Kształtuje, pozwala zrozumieć, że "brzeg szczęścia" jest w Itace - tam gdzie najważniejsze (To do Itaki płynie łódź, s. 57). Istotne jednak, by nie niewolić się samemu, ani nie dać się pętać światu, gdyż nigdy siebie nie odnajdziemy. Jak zauważa podmiot liryczny człowiek jest sprzecznością. W złym świecie odznacza się dobrocią, niesie jasność w mroku, jest słaby w obliczu okrucieństwa, ale i potrafi hołdować ciemności w świetle, szerzyć zło wśród dobra, wykazywać się okrucieństwem wobec słabych (Wiersz z tytułem na końcu s. 65). Z często niejasnych przyczyn wyłamuje się ze schematów, szuka po omacku. 


Pytanie o człowieka powtarza się wielokrotnie. Kim jesteśmy? Czym karmimy się w naszej drodze? Co wypełnia nasze serce? Czym wobec śmiertelności stają się cytaty z przeczytanych książek, wiadomości historyczne, doświadczenia cielesne, wypełniająca serce muzyka, słowa, ból, rozkosz, wyrzuty sumienia, "Imiona przyjaciół i wrogów/ Stare adresy i telefony/ Imiona konstelacji i gwiazd" (I co z tego, s. 115). Co robimy z wiedzą, która przenika nasze życie? Wszystko, co liczyło się w trakcie egzystencji, w obliczu śmierci zaczyna blednąć. Nawet sama pamięć zdaje się wymykać spod kontroli. Mieszają się wspomnienia, przeszłość staje się coraz bardziej odległa, niejasna. Pamiątki zebrane podczas podróży pozostają, ale z dnia na dzień trudniej przypisać je do określonych miejsc (Wątpliwość, s. 67). Stępiają się zmysły, fakty nachodzą na siebie. Coraz silniej wybrzmiewa niepewność. Umysł usiłuje poznać tajemnice, dotrzeć do jądra wszechświata, a jest tylko jak gwoździk tapicerski, który sięgnie najwyżej korzeni trawy (Mój biedny umysł, s. 24). Pojawiają się zmarszczki, ręce i nogi słabną, krok traci sprężystość, oddech staje się płytszy,  plecy przygarbione. To wszystko jest znakiem zbliżania się do kresu - to czas tryumfuje nad człowiekiem (Pługiem losu czoło zorane, s.104). Wiersze te nie są jednak wołaniem rozpaczy, a świadectwem tego, co się dzieje. Nieuchronnej starości, która czeka każdego. Oczekiwaniem na przyjście tajemniczego gościa (Oczekiwanie, s. 106). 

Pada w końcu fundamentalne pytanie: jaką postawę przyjąć wobec zbliżającej się śmierci? 

"Czy dać szanse śmierci
I czekać pokornie aż przyjdzie
Czy wierzgać jak źrebak
Dufny w siłę
Odpędzać śmierć trudem 
I żyć gwałtownie
Mając gotową mogiłę"
(Pytanie, s. 121)

Czy lepiej zachowywać się jak skazaniec ze sznurem splecionym z lęku prowadzony na szafot (wydano wyrok, s. 149), czy przyjąć stoicką postawę? Zrozumieć, że śmierć to codzienny towarzysz ludzkości, a każde odejście to mały koniec świata, dziejący się obok, niezauważenie, cicho. Zrozumieć, że piasek, którym bawimy się w dzieciństwie, po którym chodzimy brzegiem morza , przykryje ciało każdego z nas. A świat pozostanie niewzruszony. Nie zmieni się nawet widok za oknem. W obliczu śmierci podmiot liryczny znajdzie odpowiedzi na swoje pytania. Dowie się czy po przekroczeniu jej progu zapomni swoje życie, poczuje więcej (cztery pytania poranne, s. 92). Pozna jak Bóg dobro i zło. 

Poezja Andrzeja Strumiłły oscyluje wokół tematu przemijania, śmierci, starości. To próba uchwycenia kondycji ludzkiej zawieszonej między dobrem a złem, zmieniającą jedynie wrogów i broń wojną a podróżą do serca życia - odnalezieniem osobistego szczęścia, zrzuceniem z barków ciężaru grzechów. Pełna refleksyjnych utworów porusza głębią przemyśleń bardziej niż prostą formą. Odwołuje się do Biblii, mitologii, kultury wschodu, natury. Przepełniona spokojem, melancholią, swoistym stoicyzmem doprowadza czytelnika do wniosku, że w konfrontacji ze śmiercią, pozostają jedynie drgające obrazy, jak zaznacza we wstępie do tomiku Andrzej Franaszek. Delikatne, ledwo uchwytne migawki, których nie można być do końca pewnym, gdyż pamięć potrafi płatać z wiekiem figle. A jednak "Ćwierć barwy i półtony/ Formy płynne jak lawa" (Powidoki, s. 102) zdają się być tym, co zachowamy z bogactw świata. Wspomnieniami o tym, co zyskaliśmy w wędrówce od kołyski po trumnę. I będą to rzeczy najbliższe sercu, gdyż tylko one mają zdolność zapełnienia pustki, nadania sensu temu co nosi miano życia. "Powidoki" są książką, do której warto wracać, by przypomnieć sobie, co jest najważniejsze i co ma prawdziwą wartość. Jednocześnie można je ciągle odczytywać na nowo.





Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak

Andrzej Strumiłło, Powodoki. Wiesze i zapiski z lat 1947-2019, wyd. Znak, Kraków 2020. 

Komentarze