Spacerowe rozkminy #16




Zbliża się ten czas, który lubię najbardziej. Gdy poranki są orzeźwiająco chłodne, ale słoneczne. Gdy na spacer można założyć cienką sukienkę i długi sweter. Kiedy świat przybiera tak cudowne kolory, że nie mogę oderwać od niego wzroku. Znów będę pakować do torby wodę z cytryną, książkę i wyruszę na poznawanie warszawskich parków. Będę długo spacerować, robić tuziny zdjęć, a potem czytać i nie będę się nigdzie spieszyć. Już nie mogę doczekać się tych niespiesznych jesiennych sobót, kiedy odetchnę, zatrzymam się i będę kontemplować piękno przyrody oraz literaturę, tę smutną, poważną, idealną na wrześniowe i październikowe wieczory.



Potrzebuję oddechu. Tego jesiennego zwolnienia obrotów. Lekkiej nostalgii, którą smakuje się niczym dobre lody. Nie mogę doczekać się dłuższych wieczorów, przy kawie i lekturze oraz długich popołudniowych i weekendowych wędrówek. Po lekturze wakacyjnego numeru "Znaku" mam ogromną ochotę na mikrowyprawy. Poznawanie bliższego i dalszego otoczenia. Przewietrzenia głowy, bo wiele się ostatnio zmieniło i u mnie i we mnie. I chcę się tym spokojnie i długo cieszyć i zastanawiać się nad wszystkim.



Wraz z łagodniejszym słońcem przychodzi refleksja, że nadal zbyt łatwo jest formułować sądy. Wszystko wygląda prosto w teorii, ale życie bardzo często weryfikuje nasze poglądy. Jeśli nie przerobiliśmy na własnej skórze pewnych sytuacji nie jest trudno o ostracyzm. Czasami wydaje się, że wiemy coś najlepiej, a potem dzień za dniem weryfikuje, że wcale nie jesteśmy tacy nieomylni, jak się wydawało. Życie uczy pokory i to jest piękne. Zaskakuje czasami bardzo pozytywnie, innym razem mniej, ale warto być otwartym i nie zamykać się w stereotypach, o których ostatnio dużo mówi się w mediach społecznościowych.



Czytam niespiesznie różną literaturę. Czeską, polską, amerykańską, angielską. Ciągnie mnie coraz bardziej do lektur, które nie są na pierwszych miejscach list bestsellerów, które wnikną w moje wnętrze i będą je kształtować. Po których będę musiała zastanawiać się, co dalej, jakie zdanie powinnam mieć na dany temat. Ostatnie tchnienia lata, sprawiają, że mam ochotę sięgnąć po coś z filozofii. Zmierzyć się z trudniejszymi tekstami. Wieczorami zatapiam się w pięknie przyrody. Odrywam od lektury i kontempluję niebo. Powoli przesuwające się po nim chmury, majestatycznie rozciągające się barwy. Kolory delikatnie przechodzące z jednego w drugi. Czuję się spokojna. Nie muszę się spieszyć. Jest inaczej niż w ciągu dnia, gdy ciągle jakieś zajęcia, czytana w komunikacji miejskiej lektura, niezmienny wyścig z nieubłaganie biegnącymi minutami. Stres i wszechobecna bieganina.



Warszawa ma swój rytm. Często chaotyczny, pospieszny i bardzo szybki. Nie pasuję do niego, choć często zdarza mi się nawet nieświadomie wejść w ten niekończący się wyścig. Ale wieczory są inne. Nieco bajkowe, gdy wtulona w bliską osobę, mogę czasami zapomnieć o całym świecie i poczuć się na miejscu, szczęśliwą. Nie zawsze tak jest, dlatego tym bardziej cenię sobie te szczególne momenty. Czas, gdy mogę usiąść przy kawie, porozmawiać, uśmiechnąć się, pobyć ze świadomością, że mam godzinę, czasami trochę więcej, by po prostu cieszyć się życiem. Bo nie chodzi o to, by było idealnie. Nigdy nie będzie. Najważniejsze to chyba nawet w czasie największej zawieruchy życiowej mieć swój bezpieczny port. Nie stracić z oczu tego, co najważniejsze, co pozwoli przetrwać w każdych trudnościach.



Są we mnie puste miejsca, jak w każdym. Pisała o tym Katarzyna Olubińska. Odnajduję je powoli. Czasami to one dają o sobie znać. Przyglądam się im uważnie. Nie przerażają mnie tak jak kiedyś. Zaczynam rozumieć, że wbrew wszystkim ludziom mającym idealne recepty na moje życie, próbującym sprzedać mi najlepsze treningi i inne warsztaty, to ja decyduję o tym, co najważniejsze i o kształcie mojej drogi. Wbrew temu, co mówi się coraz częściej, nie muszę w tempie ekspresowym uczyć się nowych rzeczy, każdy ma swój czas na rozwój. Wkładanie wszystkich w ten sam schemat to nic dobrego. Nie muszę umieć wszystkiego. Zawsze będą rzeczy, w których będę lepsza i te, w których będę gorsza. Nie czyni mnie to mniej wartościowych człowiekiem. Nie ma przymusu, bym nauczyła się robić coś w miesiąc i zamartwiała się, że potrzebuję dłużej ćwiczyć. Grunt to wiedzieć, że chcę się rozwijać, że pewne rzeczy krystalizują się wolniej, czasami bardzo długo. Nie ma pośpiechu, prawda? Świat zwariował, ale ja nie muszę. Chcę być sobą, bo jak słusznie ktoś zauważył, kopii innych nie trzeba.



Zatrzymuję się i zastanawiam nad tym, czego tak naprawdę pragnę. Jak mogę ulepszyć to, co już jest. I robię to po kawałku. Wieczorami, porankami, pomiędzy życiową bieganiną, której nie uniknę, ale której nie dam zawładnąć całego mojego życia. Przystaję, pewnie w charakterystyczny dla siebie sposób i tego chcę i Wam życzyć. Waszego tempa, Waszych planów i marzeń i spokoju w odkrywaniu własnych zalet i niedociągnięć. Patrzenia na siebie z wyrozumiałością i miłością. Bo od tego chyba trzeba zacząć, prawda? Budować na czymś dobrym. Nie uciekajcie od pustych miejsc czy własnych braków. One mówią o tym, kim jesteście, a nie o tym, czego się Wam nie udało dokonać. Nie przekreślają niczego. Może czasem warto popatrzeć na siebie przez pryzmat tego, co jest słabsze? Czy nie jest wówczas łatwiej dostrzec piękno i siłę, które też w nas drzemią?




Gdy kończę ten wpis jest Dzień blogów. Mija 5 lat odkąd zaczęłam spacerować z Wami tutaj. Raz pojawiam się częściej, innym razem nie ma mnie przez jakiś czas. Zdarzało mi się robić sobie z tego powodu wyrzuty, że nie wrzucam wpisów jak w zegarku. Że czasami potrzebuję po prostu odpocząć, jestem zapracowana, przeprowadzam się, zajmuję sprawami osobistymi, czy po prostu wyjeżdżam na urlop. Ale gdy tak myślę o tym, że im jestem starsza, tym więcej spraw jest do załatwienia, że czasami trzeba coś dokończyć, czy wraca się później, to jakoś irytacja i zdenerwowanie odchodzi. Jestem tu tak często jak mogę. Czasami czytam dużo a potem piszę kilka recenzji. Innym razem po lekturze nie czekam z tekstem. Najbardziej mnie jednak cieszy, że jestem tu prawdziwa. Niczego nie udaję. Że potrafię odpuścić, a innym razem zebrać wszystkie siły i mimo zmęczenia przelać na wirtualny papier słowa, które w sobie noszę. Dziś moje i nie tylko moje święto. Blogowanie, choć wygląda nieco inaczej niż 5 lat temu, daje mi radość, uczy wielu rzeczy i nie zamierzam z niego rezygnować. Może raz będę częściej, innym razem rzadziej, ale będę. Spacerowała spokojnie, niespiesznie, otwarta na kontakt z Wami i nowe literackie doznania. 



Komentarze