Złap się za Słowo - dzień siedemdziesiąty dziewiąty - osiemdziesiąty piąty
"Wiosna, cieplejszy wieje wiatr" :). W sumie wieczory jeszcze chłodne, choć za dnia jest ciepło i aż chce się wybrać na baaardzo długi spacer :). Święta Wielkanocne coraz bliżej. A u mnie dzieje się tyle, że głowa mała. Po pierwsze dwa blogi, które od jakiegoś czasu czytam, czyli Bóg w wielkim mieście i Hipster katoliczka. Po drugie książki i audiobooki o. Adama Szustaka, które mnie totalnie urzekły.
Jezus wieczorem nakazał uczniom przeprawienie się na drugą stronę jeziora. Pozostawia tłum, a niektóre łodzie płyną za nim.
Mistrz nie pozostaje długo w jednym miejscu. Naucza i wyrusza do kolejnych ludzi, by i oni mogli poznać dobroć Ojca. Chrystus niezmordowanie szuka zaginionych owiec. Nie ustaje w drodze, wypełniając swoją misję. Przychodzi do ludzi, pomaga im, wyrusza do następnych. Jest coś niezwykle pięknego w wędrowaniu Jezusa, tej potrzebie głoszenia Ewangelii, spotykania następnych osób. Taka tęsknota za człowiekiem, pragnienie dzielenia się dobrą nowiną, szerzenie jej na świecie.
Mam ostatnio dużo styczności z religijnymi tekstami pod postacią książek, audiobooków, kazań czy vlogów. Nadrabiam chyba zaległości z czasu, gdy jakoś trochę zaniedbałam się w tej materii. Co mnie uderza? Podejście. Przede wszystkim spokój tych przekazów. Mówienie o rzeczach trudnych, czasami bardzo wymagających prostym językiem i z perspektywy, dasz radę! Moja ostatnia duchowa lektura czyli "Garnek strachu" powaliła mnie po prostu na kolana. Spotkałam się z treściami, których wcześniej w ogóle nie słyszałam. Bo kto mówi zaakceptuj strach? Nie, teraz uczy się człowieka z nim walczyć, nie akceptować, ale bić go! Nikt nigdy nie powiedział mi, pozbądź się wszelkich oczekiwań innych ludzi, szukaj tego, co jest Twoją właściwością, co stanowi o Tobie. Nie próbuj naśladować nawet najlepszych, po prostu bądź sobą. Zawsze było, nie daj sobą kierować, ale zważ, że ktoś może mieć racje i doradzać ci dobrze. Inspiruj się, naśladuj a potem wypracowuj swój styl. A tu odwrotnie. Szukaj siebie, dopiero wtedy będziesz mogła być pewna, że to co robisz jest tym, co powinnaś wykonywać. Nie czerp z innych, dowiedz się najpierw kim jesteś, wtedy możesz się inspirować. Szukaj siebie w Bogu, wówczas znajdziesz wszystko. Szukam...
Zrywa się wicher, rozpoczyna burza. Wzburzone fale są coraz bardziej niebezpieczne, woda zaczyna wlewać się do łodzi, a Chrystus śpi.
Tak sobie myślę, jak ogromnie musiał być zmęczony Pan, że nie obudził go ani wicher, ani zimno, grzmoty, ani nawet wlewająca się do łodzi woda. Czasem śpimy tak, że mówimy, że nawet wybuch by nas nie obudził, ale wlewająca się woda? Nauczanie ludzi to nie była wcale lekka praca. Na pewno pojawiały się pytania, było tak wielu chorych i cierpiących, których Jezus uzdrawiał, czasem trzeba było nakarmić przybyszów. Długie godziny spędzone z ludźmi. Nic dziwnego, że nawet burza nie była w stanie zbudzić Nauczyciela. Nawet woda, choć może wydawać się to dziwne. Robi się niebezpiecznie, a Pan śpi.
Czasem tak jest, że mówię, mówię i nic się nie dzieje. Bóg sobie śpi pewnie. Dzisiaj słuchałam spotkania z Szymonem Hołownią na RTCK i strasznie spodobało mi się to, co powiedział. Po pierwsze, że dostajemy odpowiedzi od Pana, ale nie umiemy ich przyjąć. Chcemy nieraz swoich, a te właściwe leżą sobie obok. Po drugie, uważamy, że musimy na wszystko zasłużyć, być w stałej dyspozycji. Biegać od rana do wieczora, być zawsze miłym, wspaniałym doskonałym. Daj się Panu Bogu wykazać. Nie bądź Zosią Samosią i zaakceptuj, że to normalne mieć gorszy dzień, powiedzieć, że nie mam wiary i robię, co mogę, ale bez Boga rady po prostu nie dam.
Przerażeni uczniowie pytają Jezusa, czy nie obchodzi go to, że są blisko śmierci. Nauczyciel wstaje i ucisza wicher i jezioro.
Apostołowie drżą ze strachu. Mężczyźni, z których kilku było rybakami i przeżyło wiele burzy, którzy znali to jezioro, po ludzku są przerażeni. Czy powinno to mnie dziwić? Chyba nie, przecież bez względu na staż pływania żywioł to żywioł i jeśli doświadczeni ludzie zlękli się, musiał być naprawdę nieobliczalny. Nie znam człowieka, który nie doświadczyłby lęku, trudności i samotności. Są momenty, gdy po ludzku nie da się nic zrobić. Dzieje się coś, na co nie mam wpływu, coś co może mnie przerastać. Wtedy chyba takim ludzkim odruchem są wątpliwości, czy Bóg jest przy mnie, dlaczego milczy? Jestem nieraz jak apostołowie. Pojawia się strach i wtedy wołam "czy nic Cię to nie obchodzi, że ginę?". Rozglądam się nerwowo w poszukiwaniu pomocy, czegoś, co zapewni mi bezpieczeństwo, ukoi nerwy. Czasami to modlitwa, ale są sytuacje, gdy mimo szczerych chęci nie potrafię się uspokoić a lęk nie ustępuje. Staram się wierzyć, ale to trudne.
Nie zawsze da się odczuć obecność Boga. Są momenty, gdy jest ona niemal namacalna. W duszy pojawia się spokój, życie targa mną a ja jakby nigdy nic, mam wewnętrzne przekonanie, że będzie dobrze, że przetrwam. Innym razem sama powtarzam to sobie, zaklinając rzeczywistość. Uderzają mnie słowa, które wypowiedział ks. Jan Kaczkowski: "Bóg nie jest paskudnym dziadem siedzącym na chmurze, który nas nie lubi, więc rozdaje cierpienia i rozmaite przeciwności. On nas kocha w chwili naszego powodzenia, ale szczególnie blisko jest w momencie nieszczęścia. Nie opuszcza swoich dzieci. Fakt - czasem trudno zrozumieć tę bliskość." Zastanawiają mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, dlaczego często słyszy się, że trzeba sobie zasłużyć na miłość Boga i Jego łaskę. Po drugie czy bliskość, którą rozumiem to bliskość w rozumieniu Boga?
Może zatem po kolei. Nie, nie zasłużę sobie nigdy na miłość Boga, choćbym nie wiem co i ile razy zrobiła. Mogę postawić swój świat do góry nogami, rozdać wszystko co mam, nawet siebie a i tak nigdy nie będę mogła powiedzieć, że sobie zasłużyłam na cokolwiek. Czemu? Bo zarówno miłość jak i łaska Boga są za darmo. One wypływają z tego, Kim On jest. To nie sprzedawca, któremu trzeba zaoferować jakąś walutę, ale Stwórca, który mnie ukształtował jak nikogo innego i choć to dla mnie czasem ogromnie trudne do przyjęcia, kocha mnie i błogosławi z samego faktu, że jestem jego dzieckiem. Jest w Biblii takie zdanie "Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami" (Iz 55, 8). A co jeśli tak naprawdę ten czas, który jest dla mnie smutny, pusty, pozbawiony obecności Boga, suchy jest właśnie tym, w którym On jest najbliżej tylko ja nie potrafię tego odczuć? Gdy przypominam sobie o wołaniu apostołów, lubię myśleć, że Bóg mógł im powiedzieć, "ależ obchodzi mnie, dużo bardziej niż moglibyście przypuszczać".
Chrystus pyta swoich uczniów, dlaczego się boją i nie mają wiary. Oni zaś zastanawiają się Kim jest, skoro jezioro i wiatr są mu posłuszne.
Dwa pytania, które się wymijają. Jezus zwraca uwagę na strach i małą wiarę apostołów. Takie zwykłe ludzie reakcje, pewną nieufność wobec Tego, Kto opiekuje się swoimi dziećmi. Oni tymczasem nie odpowiadają. Są zdumieni tym, co się stało, nagłym uciszeniem się żywiołu. Coś, co po ludzku nie mogło się zdarzyć właśnie rozegrało się na oczach prostych ludzi. Nie dziwi zatem szok i to, że zdają się oni nawet nie słyszeć pytania Mistrza.
Zatrzymuję się dłużej nad tym, co może mi umykać. Codziennie staram się wyławiać piękne chwile, łapać szczęście, wsłuchiwać się w to, co Bóg chce mi powiedzieć, wyciągać wnioski. Każda rzecz, która ma miejsce jest dana od Pana, jest jakimś komunikatem i warto poświęcić trochę czasu, by nie rozminąć się z pytaniami Jezusa jak uczniowie. Znaleźć czas wieczorem, porozmawiać z Bogiem i nauczyć się stopniowo odkrywać Go w zdarzeniach, ludziach. Co mówi do mnie Stwórca?
Apostołowie i Nauczyciel przybijają do brzegu. Gdy tylko wychodzą z łodzi pojawia się opętany.
Osobliwy obrazek. Dopiero minęło niebezpieczeństwo, uciszyła się burza a tu znów pojawia się sytuacja, wobec której uczniowie są bezradni. Bo co zrobić z człowiekiem, który jest opętany? Jak mu pomóc?
Zarówno uczniowie, których przerosła sytuacja na jeziorze, jak i opętany przywodzą mi na myśl momenty, gdy szamoczę się z własnym życiem. Niby staram się ufać, dawać jakoś radę, ale idzie jak po grudzie. Nie jestem sama - te słowa czasami po prostu brzmią. Nie czuję, nie dowierzam i jakoś tak bywa pusto i strasznie. Zastanawiam się nad jedną rzeczą. Bóg dał człowiekowi wolną wolę, nie zrobi absolutnie nic przeciw niemu. Co jednak z sytuacją, w której wołam i nie umiem tej pomocy przyjąć? Gdy po ludzku jestem przestraszona i czuje, że chciałabym interwencji, ale jestem zablokowana? Czasem modlitwa to zaproszenie wbrew temu, co jest w nas. Taka cicha prośba o przełamanie tego, czego sami objąć nie możemy, co przerasta nasze możliwości.
Opętany mieszkał w grobach, chodził po górach, krzyczał i tłukł się kamieniami. Nie pomagało ani wiązanie ani przykuwanie, bo wydostawał się z pęt i łańcuchów.
Przerażający widok kogoś, kto w zasadzie stracił życie żyjąc. Obraz nie tylko zniewolenia, ale wielkiego cierpienia. Podobno o poganach mówiło się, że mieszkają w grobach i opis ten może odnosić się również do nich. Myślę, że nieważne czy będziemy ten tekst interpretować przez pryzmat tego, że to poganin czy człowiek, który jest pod wpływem złego ducha, wyłania się z niego bowiem spostrzeżenie, jak zachowuje się ktoś oddalony od Boga. Nie chodzi o krzyki i robienie bezsensownych rzeczy, brak panowania nad sobą. Tu widać wielkie cierpienie, ból, zniszczone życie. Chodzenie bez łańcuchów a jednak całkowitą niewolę.
Mam swój pomysł na życie, to normalne, każdy powinien go mieć. Często jednak wiem lepiej. Brnę w sytuacje, które nie są dla mnie dobre, które ranią, wywołują złe skutki, bo mam przekonanie, że przecież znam się na wszystkim lepiej. Nieraz coś mi się podoba, ale niekoniecznie jest dla mnie, no ale jak? Ja nie zrobię? Dlaczego mam sobie czegoś odmawiać, skoro świat mówi mi, że przecież każdy tak robi, że to normalne, nowoczesne, modne. Tu przypomina mi się znane hasło, że jeśli ktoś powie ci, byś skoczył z mostu, to też skoczysz? Ok, pokusy mają różne oblicza, nie są czymś, co wygląda źle czy średnio, nie kojarzą się z kłopotami, ale właśnie z przyjemnością. Inaczej, kto by za nimi szedł? I powoli człowiek robi się taki ospały, wpada w duchowy marazm, idzie jakimiś skrótami, które prowadzą donikąd. Staje się podobny do bohatera z fragmentu Ewangelii. Wie swoje, a jest spętany, może nawet o tym nie wiedząc. Daj Boże, żeby potrafił przyjść i zawołać o pomoc, by opamiętał się, póki czas.
Opętany przybiega, oddaje Jezusowi pokłon i pyta, czego od niego chce. Krzyczy również, by go nie dręczył.
Zły duch wie, kim jest Chrystus i nie może zachować się inaczej. Upada przed nim, ale chce znaleźć się jak najdalej od Pana. Ta sprzeczność kojarzy mi się z pewnym powiedzeniem "Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek". Zdarza się tak żyć. Tu Msza Święta, modlitwa, post, gdzie indziej drobne ustępstwa. Czytałam ostatnio, że w tym jest właśnie największe niebezpieczeństwo. Nie w wielkich grzechach, które zawsze wywołują reakcję, mocno bolą, dotykają człowieka. Ale właśnie w malutkich, zdawałoby się mało istotnych rzeczach, które wydają się całkowicie niewinne a zaburzają sumienie. Najpierw jeden krok, potem drugi i tak leci.
Bóg nie odwraca się od człowieka, nie zostawia go samego, a jednak odczuwam często pustkę. To skutek grzechu, kolejne kłamstwo, w które mam przyjąć, że nic nie obchodzę Stwórcy. Przecież, gdy jest trudno łatwo w coś takiego uwierzyć. Cały czas zachwycam się podejściem Joli Szymańskiej i Katarzyny Olubińskiej do wiary. Nie ma smutnych, sztywnych, utrudniających życie nakazów. Jest wolna wola i mój wybór, co zrobię. Nie przymus, tylko pragnienie wypływające z relacji z Bogiem, który kocha człowieka. Cały czas tego się uczę, staram się dorastać, bo popatrzmy obiektywnie. Katolik kojarzy się z przygniecionym zakazami smutasem, który musi jakoś przecierpieć na tym padole łez swój żywot i może uda mu się coś zyskać po śmierci. Tymczasem wiara to wielka siła, to przygoda, wolność, jakiej można zaznać i piękno. To coś co wykracza poza pojęcie naszego szczęścia. Owszem to nie sielanka, poza wyżynami są też doliny, praca nad sobą, trudności, zmaganie się z pokusami, czasem nawet z własną emocjonalnością. Boli jednak wypaczenie tego, czym jest naprawdę. Mam gorsze dni i fizycznie i duchowo. Czasami bywa bardzo trudno, ale do tego maksimum szczęścia dążę i wierzę, że będzie coraz więcej lepszych momentów, bo Ten Który mnie kocha, przygotował dla mnie piękne, pełne wyzwań życie a nie jakiś poligon smutku, wyrzeczeń i trudności. Nie daj się dziwnej wizji, która pojawiła się gdzieś i zniekształca świat. Bóg jest Miłością, Bóg jest radością :).
dzień osiemdziesiąty pierwszy
Przerażeni uczniowie pytają Jezusa, czy nie obchodzi go to, że są blisko śmierci. Nauczyciel wstaje i ucisza wicher i jezioro.
Apostołowie drżą ze strachu. Mężczyźni, z których kilku było rybakami i przeżyło wiele burzy, którzy znali to jezioro, po ludzku są przerażeni. Czy powinno to mnie dziwić? Chyba nie, przecież bez względu na staż pływania żywioł to żywioł i jeśli doświadczeni ludzie zlękli się, musiał być naprawdę nieobliczalny. Nie znam człowieka, który nie doświadczyłby lęku, trudności i samotności. Są momenty, gdy po ludzku nie da się nic zrobić. Dzieje się coś, na co nie mam wpływu, coś co może mnie przerastać. Wtedy chyba takim ludzkim odruchem są wątpliwości, czy Bóg jest przy mnie, dlaczego milczy? Jestem nieraz jak apostołowie. Pojawia się strach i wtedy wołam "czy nic Cię to nie obchodzi, że ginę?". Rozglądam się nerwowo w poszukiwaniu pomocy, czegoś, co zapewni mi bezpieczeństwo, ukoi nerwy. Czasami to modlitwa, ale są sytuacje, gdy mimo szczerych chęci nie potrafię się uspokoić a lęk nie ustępuje. Staram się wierzyć, ale to trudne.
Nie zawsze da się odczuć obecność Boga. Są momenty, gdy jest ona niemal namacalna. W duszy pojawia się spokój, życie targa mną a ja jakby nigdy nic, mam wewnętrzne przekonanie, że będzie dobrze, że przetrwam. Innym razem sama powtarzam to sobie, zaklinając rzeczywistość. Uderzają mnie słowa, które wypowiedział ks. Jan Kaczkowski: "Bóg nie jest paskudnym dziadem siedzącym na chmurze, który nas nie lubi, więc rozdaje cierpienia i rozmaite przeciwności. On nas kocha w chwili naszego powodzenia, ale szczególnie blisko jest w momencie nieszczęścia. Nie opuszcza swoich dzieci. Fakt - czasem trudno zrozumieć tę bliskość." Zastanawiają mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, dlaczego często słyszy się, że trzeba sobie zasłużyć na miłość Boga i Jego łaskę. Po drugie czy bliskość, którą rozumiem to bliskość w rozumieniu Boga?
Może zatem po kolei. Nie, nie zasłużę sobie nigdy na miłość Boga, choćbym nie wiem co i ile razy zrobiła. Mogę postawić swój świat do góry nogami, rozdać wszystko co mam, nawet siebie a i tak nigdy nie będę mogła powiedzieć, że sobie zasłużyłam na cokolwiek. Czemu? Bo zarówno miłość jak i łaska Boga są za darmo. One wypływają z tego, Kim On jest. To nie sprzedawca, któremu trzeba zaoferować jakąś walutę, ale Stwórca, który mnie ukształtował jak nikogo innego i choć to dla mnie czasem ogromnie trudne do przyjęcia, kocha mnie i błogosławi z samego faktu, że jestem jego dzieckiem. Jest w Biblii takie zdanie "Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami" (Iz 55, 8). A co jeśli tak naprawdę ten czas, który jest dla mnie smutny, pusty, pozbawiony obecności Boga, suchy jest właśnie tym, w którym On jest najbliżej tylko ja nie potrafię tego odczuć? Gdy przypominam sobie o wołaniu apostołów, lubię myśleć, że Bóg mógł im powiedzieć, "ależ obchodzi mnie, dużo bardziej niż moglibyście przypuszczać".
dzień osiemdziesiąty drugi
Dwa pytania, które się wymijają. Jezus zwraca uwagę na strach i małą wiarę apostołów. Takie zwykłe ludzie reakcje, pewną nieufność wobec Tego, Kto opiekuje się swoimi dziećmi. Oni tymczasem nie odpowiadają. Są zdumieni tym, co się stało, nagłym uciszeniem się żywiołu. Coś, co po ludzku nie mogło się zdarzyć właśnie rozegrało się na oczach prostych ludzi. Nie dziwi zatem szok i to, że zdają się oni nawet nie słyszeć pytania Mistrza.
Zatrzymuję się dłużej nad tym, co może mi umykać. Codziennie staram się wyławiać piękne chwile, łapać szczęście, wsłuchiwać się w to, co Bóg chce mi powiedzieć, wyciągać wnioski. Każda rzecz, która ma miejsce jest dana od Pana, jest jakimś komunikatem i warto poświęcić trochę czasu, by nie rozminąć się z pytaniami Jezusa jak uczniowie. Znaleźć czas wieczorem, porozmawiać z Bogiem i nauczyć się stopniowo odkrywać Go w zdarzeniach, ludziach. Co mówi do mnie Stwórca?
dzień osiemdziesiąty trzeci
Apostołowie i Nauczyciel przybijają do brzegu. Gdy tylko wychodzą z łodzi pojawia się opętany.
Osobliwy obrazek. Dopiero minęło niebezpieczeństwo, uciszyła się burza a tu znów pojawia się sytuacja, wobec której uczniowie są bezradni. Bo co zrobić z człowiekiem, który jest opętany? Jak mu pomóc?
Zarówno uczniowie, których przerosła sytuacja na jeziorze, jak i opętany przywodzą mi na myśl momenty, gdy szamoczę się z własnym życiem. Niby staram się ufać, dawać jakoś radę, ale idzie jak po grudzie. Nie jestem sama - te słowa czasami po prostu brzmią. Nie czuję, nie dowierzam i jakoś tak bywa pusto i strasznie. Zastanawiam się nad jedną rzeczą. Bóg dał człowiekowi wolną wolę, nie zrobi absolutnie nic przeciw niemu. Co jednak z sytuacją, w której wołam i nie umiem tej pomocy przyjąć? Gdy po ludzku jestem przestraszona i czuje, że chciałabym interwencji, ale jestem zablokowana? Czasem modlitwa to zaproszenie wbrew temu, co jest w nas. Taka cicha prośba o przełamanie tego, czego sami objąć nie możemy, co przerasta nasze możliwości.
dzień osiemdziesiąty czwarty
Opętany mieszkał w grobach, chodził po górach, krzyczał i tłukł się kamieniami. Nie pomagało ani wiązanie ani przykuwanie, bo wydostawał się z pęt i łańcuchów.
Przerażający widok kogoś, kto w zasadzie stracił życie żyjąc. Obraz nie tylko zniewolenia, ale wielkiego cierpienia. Podobno o poganach mówiło się, że mieszkają w grobach i opis ten może odnosić się również do nich. Myślę, że nieważne czy będziemy ten tekst interpretować przez pryzmat tego, że to poganin czy człowiek, który jest pod wpływem złego ducha, wyłania się z niego bowiem spostrzeżenie, jak zachowuje się ktoś oddalony od Boga. Nie chodzi o krzyki i robienie bezsensownych rzeczy, brak panowania nad sobą. Tu widać wielkie cierpienie, ból, zniszczone życie. Chodzenie bez łańcuchów a jednak całkowitą niewolę.
Mam swój pomysł na życie, to normalne, każdy powinien go mieć. Często jednak wiem lepiej. Brnę w sytuacje, które nie są dla mnie dobre, które ranią, wywołują złe skutki, bo mam przekonanie, że przecież znam się na wszystkim lepiej. Nieraz coś mi się podoba, ale niekoniecznie jest dla mnie, no ale jak? Ja nie zrobię? Dlaczego mam sobie czegoś odmawiać, skoro świat mówi mi, że przecież każdy tak robi, że to normalne, nowoczesne, modne. Tu przypomina mi się znane hasło, że jeśli ktoś powie ci, byś skoczył z mostu, to też skoczysz? Ok, pokusy mają różne oblicza, nie są czymś, co wygląda źle czy średnio, nie kojarzą się z kłopotami, ale właśnie z przyjemnością. Inaczej, kto by za nimi szedł? I powoli człowiek robi się taki ospały, wpada w duchowy marazm, idzie jakimiś skrótami, które prowadzą donikąd. Staje się podobny do bohatera z fragmentu Ewangelii. Wie swoje, a jest spętany, może nawet o tym nie wiedząc. Daj Boże, żeby potrafił przyjść i zawołać o pomoc, by opamiętał się, póki czas.
dzień osiemdziesiąty piąty
Opętany przybiega, oddaje Jezusowi pokłon i pyta, czego od niego chce. Krzyczy również, by go nie dręczył.
Zły duch wie, kim jest Chrystus i nie może zachować się inaczej. Upada przed nim, ale chce znaleźć się jak najdalej od Pana. Ta sprzeczność kojarzy mi się z pewnym powiedzeniem "Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek". Zdarza się tak żyć. Tu Msza Święta, modlitwa, post, gdzie indziej drobne ustępstwa. Czytałam ostatnio, że w tym jest właśnie największe niebezpieczeństwo. Nie w wielkich grzechach, które zawsze wywołują reakcję, mocno bolą, dotykają człowieka. Ale właśnie w malutkich, zdawałoby się mało istotnych rzeczach, które wydają się całkowicie niewinne a zaburzają sumienie. Najpierw jeden krok, potem drugi i tak leci.
Bóg nie odwraca się od człowieka, nie zostawia go samego, a jednak odczuwam często pustkę. To skutek grzechu, kolejne kłamstwo, w które mam przyjąć, że nic nie obchodzę Stwórcy. Przecież, gdy jest trudno łatwo w coś takiego uwierzyć. Cały czas zachwycam się podejściem Joli Szymańskiej i Katarzyny Olubińskiej do wiary. Nie ma smutnych, sztywnych, utrudniających życie nakazów. Jest wolna wola i mój wybór, co zrobię. Nie przymus, tylko pragnienie wypływające z relacji z Bogiem, który kocha człowieka. Cały czas tego się uczę, staram się dorastać, bo popatrzmy obiektywnie. Katolik kojarzy się z przygniecionym zakazami smutasem, który musi jakoś przecierpieć na tym padole łez swój żywot i może uda mu się coś zyskać po śmierci. Tymczasem wiara to wielka siła, to przygoda, wolność, jakiej można zaznać i piękno. To coś co wykracza poza pojęcie naszego szczęścia. Owszem to nie sielanka, poza wyżynami są też doliny, praca nad sobą, trudności, zmaganie się z pokusami, czasem nawet z własną emocjonalnością. Boli jednak wypaczenie tego, czym jest naprawdę. Mam gorsze dni i fizycznie i duchowo. Czasami bywa bardzo trudno, ale do tego maksimum szczęścia dążę i wierzę, że będzie coraz więcej lepszych momentów, bo Ten Który mnie kocha, przygotował dla mnie piękne, pełne wyzwań życie a nie jakiś poligon smutku, wyrzeczeń i trudności. Nie daj się dziwnej wizji, która pojawiła się gdzieś i zniekształca świat. Bóg jest Miłością, Bóg jest radością :).
Komentarze
Prześlij komentarz