Podsumowanie włoskiego sierpnia

 


To był dobry czytelniczo miesiąc. Zanurzyłam się we włoskie klimaty, choć nie udało mi się przeczytać wszystkiego, na co miałam ochotę. Zapoznałam się jednak z dobrymi książkami i tytułem, który mnie zachwycił. 

1. Laura Orsetti "Wyspy szczęścia"

Miesiąc zaczęłam od powieści, która miała bardzo wysokie oceny na Lubimy Czytać. Potrzebowałam czegoś lekkiego, więc pomyślałam sobie, czemu nie? Tak oto zaczęła się moja przygoda z "Wyspami szczęścia" Laury Orsetti. W skrócie - Anna pracuje w przedszkolu, w którym fatalna dyrektorka jej nie lubi i jak możecie się domyśleć, nie płaci za wiele. Kobieta żyje skromnie z mężem, który rozkręca biznes - warsztat samochodowy. Luby jest koszmarnym burakiem, o czym (jeśli zdecydujecie się sięgnąć po powieść) będziecie mogli się przekonać niejednokrotnie. Gdy wszystko w życiu Anny zaczyna się walić, los uśmiecha się i wysyła ją na wycieczkę na Karaiby. Ma spędzić niezapomniany czas na wycieczkowcu, być obiektem westchnień wielu mężczyzn, przekonać się, że życie może wyglądać inaczej, dać Wam wgląd w to, co każdego dnia można zjeść. A to dopiero początek. 

Ponieważ będę pisała więcej o tej powieści, tutaj tylko w skrócie, ale ze spoilerami. Nie wiem, czemu tak wiele poszło tu nie tak. Po pierwsze fabuła jest nierealna. Po drugie choć autorka ma ponoć doświadczenie w pisaniu, wcale na to nie wygląda. Gdyby tak było, nie trzeba byłoby krótkiej powieści napakowywać opisami jedzenia i powtarzaniem tego samego (jak to mąż jest zły, a ona ma talent do języków). Wydarzenia są sztampowe - wiadomo, że ktoś się w niej zakocha, nie wiem tylko dlaczego autorka na siłę pokazuje nam, jaka to Anna jest atrakcyjna. Wszystkiego można się domyśleć, a sama bohaterka, cóż rozumem i wyciąganiem wniosków z sytuacji życiowych nie grzeszy. Podobno autorka jest Włoszką i jakkolwiek mogę uwierzyć, że dałaby radę napisać książkę po polsku, która zostanie wygładzona w redakcji i korekcie, tak jest to opowieść, w której czuje się bardziej słowiańskość niż włoski temperament. Jak dla mnie to słaby (w klimacie średnich powieści lat dziewięćdziesiątych) tytuł i kompletnie nie rozumiem zachwytów nad nim. Książki nie zobaczycie na stosiku, bo czytałam ją w ebooku.

2. Ada D'Adamo "Jak powietrze"

Niestety kolejne rozczarowanie tego miesiąca. Tę książkę kupiłam przedpremierowo i powstrzymywałam się przed lekturą. Chciałam zachować ją na włoski sierpień. Przeczytałam ją szybko, choć uważnie. Nie zrobiła na mnie jednak większego wrażenia. 

Powieść-list do córki, która nigdy go nie przeczyta i swoiste rozliczenie z życiem autorki-narratorki. Ada opisuje swoją historię w pigułce. Pracę tancerki, miłość, narodziny chorej córki, której pojawienie się na świecie całkowicie zmieniło jej życie. Nie jest łatwo być rodzicem niepełnosprawnego dziecka, a już na pewno o tak wysokim stopniu. Ada musiała mierzyć się z długimi pobytami w szpitalu, walką o dostęp do rehabilitacji, nauczyciela wspomagającego i wieloma innymi rzeczami. Kiedy sama okazała się chora i coraz trudniej jej było radzić sobie z własnym ciałem, musiała nauczyć się pokory i innego spojrzenia na świat. 

To nie jest absolutnie zła książka. Cenię ją za szczerość, siłę bohaterki, rzeczowość i brak łzawej narracji. Zabrakło mi jednak emocji. Jak dla mnie to zbyt sucha relacja, za bardzo konkretna, taka, w której wszystko porusza człowieka, ale na płaszczyźnie zrozumienia, a nie odczuwania. 

3. Donatella Di Pietrantonio "Porzucona córka"

Bardzo długo czekałam na kolejną lekturę od Donetelli Di Pietrantonio. Dawkowałam ją sobie powoli. Trochę bałam się, czy jej wcześniejsza powieść zachwyci mnie tak samo, jak "Opowieść sióstr". Na pewno było inaczej, ale równie dobrze. Śledziłam losy znanych mi już sióstr, dowiadując się, jak Arminuta pojawiła się w rodzinie Adriany. 

Czy można być sierotą z dwiema matkami? Okazuje się, że tak, co udowadnia bohaterka powieści. W wieku 13 lat dowiaduje się, że jej rodzice (a raczej ludzie, których tak nazywała) nie są jej faktycznymi opiekunami, a prawdziwa rodzina, nagle domaga się jej powrotu. Po przyjeździe okazuje się, że nikt w bardzo ubogim i przepełnionym dziećmi domu na nią nie czekał, a powrót nad morze jest niemożliwy. Po czymś takim można się załamać. Ani starzy ani nowi rodzice nie chcą niczego wyjaśniać. Jedynymi jaśniejszymi punktami twardego życia są okazjonalne prezenty od dawnej matki i fakt, że nikt bohaterki nie bije. Pomimo trudności stara się odnaleźć w nowym życiu i zrozumieć, co się stało. Prawda okazuje się jednak niezwykle bolesna. 

Choć "Porzucona córka" ma nieco inny klimat i troszkę dłużej się w nią wczuwałam, nie zawiodłam się. Język, refleksje, emocjonalność i opisy autorki są nie do podrobienia. Jej powieści to życiowe wycinki, trudne, bolesne, ale mające w sobie jakąś magię. Teraz pozostaje mi jedynie czekać na kolejny polski przekład wydanych zagranicą powieści. 

4. Paolo Cognetti "Osiem gór"

Jak niektórzy z Was wiedzą, jak są góry, to jestem kupiona. Tutaj były nie tylko one, ale i ciekawa przyjaźń między chłopcem z miasta i jego kolegą góralem. Były relacje rodzinne, te lepsze i gorsze. Samotność, niezrozumienie, poszukiwanie swojej drogi, miłość i życie na własnych warunkach. 

"Osiem gór" to także opisy przyrody, ale nie takie jak w "Nad Niemnem", spokojnie. Jest klimatycznie, krótko, bo sama powieść nie jest obszerna. Piękno przyrody, zmagania z życiem, refleksja nad tym, gdzie jest moje miejsce. To wszystko znajdziecie na stronach. Do tego dobry język i bohaterowie, których polubicie. Jak dla mnie naprawdę dobrze spędzony czas. Już przygotowałam sobie kolejną książkę autora.

5. Carlo Rovelli "Siedem krótkich lekcji fizyki"

Ja plus fizyka to nie jest dobre połączenie. Nie kochamy się, nie lubimy, ale szanujemy wzajemnie ;). Kiedy jednak moja koleżanka codziennie przychodziła i opowiadała mi jedną lekcję, widząc jej ekscytację, postanowiłam, że sięgnę kiedyś do tej książki. Autor jest Włochem, więc sami wiecie, czas był idealny. 

Tytuł nie kłamie, lekcje są krótkie. Nie wszystko zrozumiałam, ale najważniejsze ogarnęłam, do tego niezmiernie podobało mi się to, że z każdej strony wylewa się zachwyt autora fizyką, teoriami, zadziwienie nad światem i tym, że jeszcze wiele przed nami. To się udziela, zapewniam Was. Gdyby ktoś powiedział mi, że będę się ekscytować książką o fizyce, wzięłabym go za wariata. 

Tymczasem świetnie się bawiłam. Język Rovelliego jest szalenie poetycki, piękny, dopieszczony. Gdyby wszyscy pisali tak podręczniki, szkoła wyglądałaby inaczej. Chciałam czytać nawet dla samego języka, nieważne, że czasami nie rozumiałam, o co chodzi, wystarczył mi sam język. Muszę sprawdzić, czy pozostałe książki autora są tak samo fantastyczne jak ta. Polecam, moja była z biblioteki (nie ma jej na stosiku)

6. Renato Gabriele "Wyprawa do wnętrza"

Nie skończyłam jeszcze tego tomiku, gdyż składa się on z kilku poematów, pisanych bardziej w stylu klasycznym i odwołujących się do korzeni kultury śródziemnomorskiej, czyli podwalin naszego europejskiego dziedzictwa kulturowego. Przyznam, że byłam zaskoczona. Liczyłam na coś na wskroś współczesnego, tymczasem okazało się całkiem inaczej. Nie będę jeszcze oceniać, bo zostało mi trochę stron do końca. Jedno mogę powiedzieć, poematy warto czytać, gdy jesteście zrelaksowani. Wymagają skupienia i wyłapywania aluzji i kontekstów. 

Niestety nie udało mi się przeczytać wszystkiego, co chciałam. Do tego kupiłam jeszcze dwie książki, rekomendowaną przez Dianę z Bardziej lubię książki niż ludzi powieść "Życie, które nam pozostało" oraz wyszperaną w odmętach Internetu powieść "Jeszcze będziemy szczęśliwi" Enrico Galiano. 

Dajcie znać, co Wam udało się przeczytać lub co w ogóle włoskiego czytaliście kiedykolwiek. Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii. 



Komentarze

  1. Z włoskich książek pamiętam tylko "Trzy metry nad niebem", i chyba faktycznie nic więcej nie było.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz