Lionel Shriver "Musimy porozmawiać o Kevinie" - recenzja

 


Tę książkę poleciła mi koleżanka z pracy. Mówiła o niej w samych superlatywach, że jest doskonale napisana, stawia ogrom pytań, że idealnie wnika w psychikę i zostawia czytelnika w kropce. Ania ma doskonały gust, więc jeśli ma takie zdanie o jakimś tytule, w pełni jej ufam. 

"Wiem, że mi nie uwierzysz, ale bardzo mocno starałam się zbudować jaki uczuciowy związek z moim synkiem. Ale uczucia do Ciebie nigdy nie odbierałam jako ćwiczenia, które muszę ciągle powtarzać, jak odgrywanie gamy na fortepianie. Im bardziej próbowałam, tym bardziej byłam świadoma, że moje starania podejmowałam z obrzydzeniem. (...) Ale Kevin dołował mnie bardzo, i mówię Kevin, a nie dziecko. Od samego początku to stworzenie było dla mnie specyficzne, gdy Ty często pytałeś Jak się miewa dzidziuś? lub Jak się ma mój chłopczyk? albo Gdzie jest bobas? Dla mnie Kevin nigdy nie był "dzieckiem". Był wyjątkową, niezwykle przebiegłą jednostką, która przybyła do nas i zamieszkała z nami, i tylko przypadkiem była taka mała. Dla Ciebie był "naszym synem" - a później dałeś mi spokój i mówiłeś do niego "mój syn". Twoje uwielbienie miało bardzo ogólny charakter, który on z pewnością wyczuwał." - s. 103.

Wiedziałam, że temat jest ciężki i to nie jest taka tam powieść z dreszczykiem. Nie myślałam jednak, że tak mnie poruszy. Zmrozi, odrzuci. Że będę się wykłócać z bohaterami. Kiedy skończyłam, nie miałam pojęcia, co zrobić. W głowie kołatało mi się jedynie - wychowywanie dziecka może być traumatycznym doświadczeniem. 

Idealny syn

Eva miała wszystko. Pieniądze, własną firmę, ukochanego mężczyznę. Podróżowała po całym świecie, jej biznes doskonale się rozwijał. Żyła na własnych zasadach, czerpiąc z każdego dnia garściami. Nie myślała o dziecku. Czas leciał, wchodziła już w wiek, kiedy staranie się o potomstwo obwarowane jest licznymi komplikacjami, choć już wtedy późne macierzyństwo nie było niczym nowym. Na jej decyzji zaważyła jedna sytuacja. Dla mnie był to dość egoistyczny powód, ale kim jestem, by oceniać drugiego człowieka. 

W końcu się udało i kobieta zaszła w ciążę. Od początku jednak była tym stanem rozczarowana. Jej przemyślenia diametralnie różniły się od tych, które publikuje się w maminej prasie, czy które możecie znaleźć w SM. Drażniły ją ograniczenia, a samo dziecko wydawało się kimś obcym. Chciała kochać swojego syna, starała się udawać, robiła to, co powinna, ale od jego przyjścia na świat droga była usiana mnożącymi się trudnościami. 

Z dnia na dzień okazało się, że niemowlak ciągle płacze, krzyczy wniebogłosy, ale gdy tylko pojawia się jego ojciec, staje się spokojny jak aniołek. Dziwne zachowanie dziecka, które nie chciało jeść, skutecznie odstraszało kolejne opiekunki, nie przejawiało niemal żadnych emocji czy zainteresowań, rodziło w Evie kolejne lęki. Widziała Kevina zupełnie inaczej niż mąż. Im chłopak był starszy, tym większe stawały się jej obawy. 

Jak rodzi się zło

Nie będę przytaczać Wam szczegółów, bo tę książkę trzeba przeczytać. Dość powiedzieć, że będziecie obserwowali różne etapy życia bohaterów i to, jak pojawiają się kolejne sygnały. Często nie są to małe rzeczy, które martwią, ale duże, mocno niepokojące symptomy. Cóż jednak zrobić, jeśli między rodzicami jest konflikt i jedno z nich nie zauważa niczego. Ślepo wierzy w to, że syn jest po prostu inny, ale dobry. 

Tymczasem ze strony na stronę zastanawiałam się, co jeszcze zdarzy się po drodze. Ogromnie denerwowała mnie postawa męża Evy - zaślepionego głupca, bo inaczej nie mogę go określić. Jak słusznie zauważa narratorka człowieka-rzepa, tak roboczo bym go nazwała. Dziwi mnie jednak kompletny brak dystansu i dostrzegania rzeczy, które ogromnie rzucają się w oczy. Eva też nie jest krystaliczna - to, co robiła budziło moje liczne zastrzeżenia. Wydawała się osobą niedostępną, szalenie krytyczną, oziębłą, egoistyczną. Nie odczułam, by była dobrym materiałem na matkę, co kompletnie nie usprawiedliwia zachowania Kevina. No właśnie, główny temat książki, który rodzi setki pytań. Co musiało się wydarzyć, by 14-latek zamordował kilka osób. Dzieciak z dobrego domu, raczej wycofany, bardziej typ, któremu się nie chce lub który udaje głupiego. Co skłania do takiego czynu? Czy to długi, narastający proces, czy może jedno niefortunne zdarzenie? 

"Musimy porozmawiać o Kevinie" - moja opinia

Dochodzenie do tego, co doprowadziło do katastrofy śledzimy od pierwszych stron książki. Patrzymy na to oczami Evy, gdyż mamy do czynienia z powieścią epistolograficzną. Czytamy zatem listy, które narratorka-bohaterka pisze do swojego męża. Stopniowo dowiadujemy się, co stało się owego czwartku. Opis spotkań z synem przeplatany jest historią od czasu sprzed jego narodzin, przez ciążę, kolejne lata życia chłopaka, aż po owy dzień. Napięcie rośnie ze strony na stronę. Nie wiadomo, czy spętana obowiązkami, które krępują jej wolne dotąd życie, matka przesadza i wyobraża sobie za wiele, czy dostrzega prawdę. Choć nie ufałam Evie i nie mam o niej dobrego zdania, nie mogę zaprzeczyć, że to, co prezentował jej syn budziło moje przerażenie. Zastanawiałam się, czy coś byłoby w stanie go "naprawić". Nie będę mówić, że wszystko, co się stało, jest wynikiem stosunku bohaterki do Kevina. Owszem wywarło to na niego wpływ, ale na świecie ludzie traktują swoje dzieci gorzej i nie kończy się to mordowaniem ludzi. Z drugiej strony kompletnie bezkrytyczne podejście ojca nie pomagało. 

Nie wiem, czy charakter Kevina się kształtował, czy nie. Może przybierał na sile. Trudno mówić o zmianach na podstawie tego, co widzimy w nim od dziecka. Przyznam, że gdyby moje dziecko się tak zachowywało, nawet wbrew wszystkim, ciągałabym je po psychologach a nawet psychiatrach. W książce jest dużo przypuszczeń, ale patrząc tylko na to, co jest pewne, widać, że trzeba było działać. Lionel Shriver zafundowała mi jazdę bez trzymanki. Zabrała w podróż, w której wgłębiała się w psychikę, starała się uporządkować wydarzenia, znaki ostrzegawcze. W której nieustannie towarzyszyło mi pytanie, czy można było tego uniknąć. Obaw przybywało. Dochodziło do przełomów, ale po zakończeniu nadal nie wiem, co będzie dalej. Czy coś może się zmienić? Czy Kevin przybrał kolejną maskę, co doskonale umiał robić, i zaplanował kolejną grę? 

Z jednej strony boję się tej książki, z drugiej dawno nie czytałam czegoś tak dobrego, dopracowanego, zmuszającego do myślenia. Nie powieści, ale bardziej rekonstrukcji wydarzeń, tekstu oscylującego wokół pytania o zło, które czai się w człowieku. Historii o macierzyństwie pokazanym zupełnie inaczej niż do tego przywykliśmy. "Musimy porozmawiać o Kevinie" to unikatowe dzieło. Próba wniknięcia w psychikę, analiza zataczającej coraz szersze kręgi przemocy wśród młodzieży, polemika z mitem radosnego macierzyństwa i niekwestionowanego dobra dzieci. Bardzo bym chciała, żeby ktoś wznowił tę książkę i pokusił się o jakiś wstęp napisany przez dobrego psychologa lub psychiatrę. 

Jeśli nie przerażają Was mocne historie, na pewno docenicie ten tytuł. Ale ostrzegam, jest ostro, a fabuła nie wychodzi z głowy. 

Lionel Shriver, Musimy porozmawiać o Kevinie, przeł. Krzysztof Uliszewski, wyd. Videograf II, Chorzów 2011.

Komentarze