Taylor Jenkins Reid "Jedyne prawdziwe miłości" - recenzja

 


Ta powieść kupiła mnie całkowicie na etapie promocji przedpremierowej. Klimatyczna okładka, autorka, której książki bardzo lubię czytać, uczucie. Czego chcieć więcej? 

"Gdzieś tam czeka na mnie druga miłość. Ale to co innego. To nie jest to. To nie jest dokładnie ta miłość. Ta jest na dobre i na złe. Chyba właśnie na tym polega prawdziwa miłość między dwojgiem ludzi - nie da się jej odtworzyć. Za każdym razem, kiedy kogoś kochasz, kochasz inaczej. Jesteś w tym uczuciu kimś innym." - s. 178-179

Czy można kochać prawdziwie wielokrotnie? Powiedzieć, że spotkało się miłość swojego życia więcej niż raz? Co z tym jednym jedynym? A może to po prostu mit? Może tak naprawdę całym sercem da się kochać wiele razy? Nie w ten sam sposób, ale niezmiennie całym sobą. 

Druga połówka

Zaczyna się od trzęsienia ziemi. Emma znów czuje, że żyje. Podniosła się po stracie męża, który zaginął rok po ślubie. Przepracowała żałobę. Przeszła przez wszystkie jej fazy. Pozamykała sprawy, by znów móc zacząć oddychać, by rozpocząć nowy rozdział. Krok po kroku. Początkowo we mgle, ostrożnie stąpając do przodu. Wychodząc z bólu, otępienia, dezorientacji. Odkrywając na nowo siebie i świat. 

Kiedy cierpienie zastąpiła pustka, a ją w końcu przebijające się niczym promienie słońca zza chmur pragnienia zwykłych rzeczy. Gdy zaczęły pojawiać się myśli, że przecież można się śmiać i realizować. Że miłość nie musi się wiązać z bólem i rozpaczą po stracie. Gdy mimo braku ciała ukochanego bohaterka postanawia pożegnać się z nim ostatecznie i cieszyć wspomnieniami wspólnych chwil, spotyka przyjaciela z młodzieńczych lat. Wraca poczucie łatwości rozmowy, choć zdarzają się trudne chwile. Emma odkrywa, że nadal chce czuć się pożądana i pociągająca. Flirt sprawia jej przyjemność, a pragnienie bycia blisko z drugim człowiekiem wcale nie jest złe, nie jest zdradą miłości do męża. 

Wszystko zdaje się układać w najlepsze. Sam nie wymaga cudów. Doskonale rozumie sytuację ukochanej. Nie ma zamiaru nikogo zastępować, do głowy mu nie przychodzi walka o bycie tym pierwszym, konkurowanie z Jessiem. Byłoby to w zasadzie kompletnie nierówne starcie, gdyż mężczyźni różnią się jak ogień i woda. Jednak i Emma nie jest już tą samą osobą, co dawniej. Czas mija, a bohaterowie decydują się na ślub. Akcja zmierza ku szczęśliwemu finałowi i właśnie wtedy dzwoni telefon. Ta chwila wstrząsa kobietą. To jak wiadomość zza grobu. W jej życiu ponownie pojawia się Jessie. Kim stał się przez te wszystkie lata? Czy można wrócić do przeszłości po tak dramatycznych przejściach? Czy można wymagać od kogoś, by porzucił swoje życie, zapomniał o cierpieniach i z uśmiechem cofnął się o kilka lat? Emma będzie musiała podjąć trudną decyzję, z kim chce spędzić resztę swojego życia. Kto jest jej jedyną prawdziwą miłością. 

"Jedyne prawdziwe miłości" - moja opinia

Jestem chyba gdzieś pośrodku, jeśli chodzi o tę powieść. To była nieco inna Taylor Jenkins Reid niż przyzwyczaiła mnie do tego lektura wcześniej wydanych w Polsce książek pisarki. Są jednak rzeczy, które mi się spodobały. 

Autorka posłużyła się dość znanym i może nawet oklepanym motywem. Kochają się, potem on znika, ona przeżywa żałobę, buduje życie na nowo, a wtedy on wraca. Okazuje się, że robił wszystko, by przetrwać i do niej wrócić. Dokonuje nadludzkich wysiłków napędzany uczuciem i pragnieniem bycia z ukochaną. Wraca jednak do całkiem innej rzeczywistości. Znacie to, prawda? No właśnie wgląd w taką sytuację daje nam Taylor Jenkins Reid. 

Prowadzi czytelnika od wspomnianego telefonu i okresu żałoby przez młodzieńcze lata bohaterów, ich poznanie się, zakochanie, budowanie wspólnego życia. Pokazuje, co ich połączyło oraz jak różnili się już w momencie, gdy doszło do wypadku. To zaledwie preludium, ale niezauważone przez niego. Czytelnik zostaje zatem z pytaniem, czy gdyby nadal byli razem coś poszłoby inaczej? Nie wiem, czy przemiana, jaką przechodzi Emma byłaby aż tak duża, gdyby nie to, że nowe życie zaczyna budować właśnie w żałobie. Być może nie. Tak jednak jest poprowadzona akcja. 

I to jest naprawdę ważny aspekt tej książki, pokazanie, że zmieniamy się. Że to, co kiedyś zupełnie do nas nie pasowało, nagle może okazać się bardzo istotną częścią naszego życia. Fabuła nie opiera się na osi - nie było cię przy mnie, przepracowałam żałobę, ułożyłam sobie życie od nowa, kocham kogoś innego. Nie, głównym problemem, z jakim musi zmierzyć się Emma jest to, kim się stała. Co dla niej jako osoby tak różnej od dziewczyny, którą zostawił w domu Jessie liczy się najbardziej. Rozczula mnie to, że chce być wierna miłości do męża i jednocześnie nie chce ranić Sama, choć wie, że jakiegokolwiek by nie dokonała wyboru, ktoś będzie cierpiał. Doceniam pokazanie zmieniających się relacji rodzinnych, dojrzewanie bohaterów. Tak faktycznie dzieje się w życiu. Mimo bardzo hollywoodzkiego motywu, jest miejsce na realne zmiany. Przyjrzenie się im, śledzenie szamotania się bohaterki. Jasne, że w pewnych momentach zapaliły mi się lampki ostrzegawcze i miałam bohaterkę za skrajnie naiwną i nieco niedojrzałą, ale sytuacja była trudna. 

"Jedyne prawdziwe miłości" to słodko-gorzka powieść o uczuciach, ale przede wszystkim o dojrzewaniu i odkrywaniu siebie. Zmianach, które w nas zachodzą. Właśnie to jest jej najmocniejszą stroną. Autorka nie stara się nikomu wmówić, że mimo upływającego czasu jesteśmy tacy sami, więcej nawet, pokazuje, że zmiany mogą być tak wielkie, że nawet my z trudem poznajemy samych siebie. Jednak zawsze tli się w nas jakaś ciekawość o powrót do przeszłości, sprawdzenie alternatywnego rozwiązania. Tu jednak jest ono bardziej oddaniem sprawiedliwości człowiekowi, który nie miał wpływu na swój los. Próbą powrotu do miejsca, w którym nam przerwano. To z jednej strony ciepła i dająca to myślenia książka, z drugiej niestety operująca na pewnym schemacie (choć doceniam, że rozbudowanym i całkiem zgrabnie ujętym). Językowo jest całkiem w porządku. Nie ujęła mnie jednak tak mocno, jak inne poznane tytuły. Jako lektura na walentynki czy moment, gdy chcemy poczytać o miłości jest naprawdę w porządku. Po prostu po "Carrie Soto" i "Malibu płonie" oczekuję czegoś więcej. 





Post powstał we współpracy reklamowej (barter) z Wydawnictwem Czwarta Strona. Dziękuję za egzemplarz recenzencki. 

Taylor Jenkins Reid, Jedyne prawdziwe miłości, przeł. Agnieszka Brodzik, wyd. Czwarta Strona, Poznań 2024. 

Komentarze

  1. Interesujący pomysł na wprowadzenie zamieszania w życiu bohaterów, ale książka chyba jednak nie do końca dla mnie. Tym bardziej, że nie czytałam poprzednich książek autorki, więc nie ciągnie mnie tak bardzo do jej nowości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie polecam "Carrie Soto powraca" jest świetna. "Malibu płonie" również jest dobre, to już zupełnie inny poziom autorki, więc warto spróbować w wolnym czasie. Ta jest bardziej dla wielbicieli powieści miłosnych.

      Usuń
  2. Bardzo ciekawy blog! Na pewno będę częściej odwiedzać. Zapraszam też na mojego nowego bloga - mylifeline.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz