John Ajvide Lindqvist "Ludzka przystań" - recenzja

 

Wiele razy myślałam o tej lekturze i przymierzałam się do niej. Słyszałam, że jest to jeden z najlepszych horrorów, jakie powstały, że nic tylko czytać. I faktycznie przeżyłam horror, gdy udało mi się ją złapać i przeczytać. 

„Arvid wyjrzał z budki i zobaczył, jak Sofia podbiega do Mårtena i Emmy, chwyta ich za kombinezony i ciągnie za sobą. Emmie udało się wyrwać, co jednak sprawiło, że Sofia miała teraz obie ręce wolne i mogła lepiej przytrzymać Mårtena. Chłopiec wrzeszczał jak opętany, kiedy Sofia zaciągnęła go na krawędź promu i zepchnęła do wody. Jeszcze chwilę słychać było jego krzyk, potem zaległa cisza. (…) Sofia wyszczerzyła zęby i ruszyła w stronę pozostałych dzieci, które przerażone uciekały z piskiem na ląd. Jak w zabawie „Stary niedźwiedź mocno śpi”, tyle że ten niedźwiedź rzeczywiście był groźny i należało zachować czujność.” – s. 271-272

Przyznam się, że nie jestem człowiekiem horrorów i odkładałam lekturę z prostego powodu, bałam się, że to będzie dla mnie za dużo, że nie podołam. Rzadko sięgam po grozę, bo pewne rzeczy przerażają mnie za bardzo i potem nie chcą wyjść z głowy. Obawiałam się, że z "Ludzką przystanią" będzie podobnie. 

Feralna wycieczka

Wyobraźcie sobie piękny zimowy dzień. Śnieg skrzy się i skrzypi pod butami. Słońce świeci, nadając wszystkiemu magiczny blask. W taki dzień Anders, Cecylia i Maja zakładają narty i wyruszają na wycieczkę do latarni morskiej. Sielanka trwa w najlepsze, latarnia robi wrażenie. Radość rodziny utrwalają fotografie i jedyną rzeczą, która zaburza ten niezwykły klimat, jest dziwne pytanie Mai. Dostrzega ona na horyzoncie coś, czego jej ojciec nie widzi. Być może dziewczynka znów wymyśliła jakąś zabawę. 

Wystarczy chwila, by wszystko runęło. Dziewczynka znika, ale przecież uwielbia bawić się w chowanego. Rodzice rozpoczynają poszukiwania, przekonani, że córka rozpoczęła zabawę bez ostrzeżenia. Z minuty na minutę rośnie w nich jednak niepokój. Mai nigdzie nie ma. Wszystkie kąty zostały przejrzane, okolica przeczesana. O jej istnieniu świadczą tylko odciski butów na śniegu, które nagle się urywają. Tak jakby coś uniosło ją do góry, bo nie ma ani załamanego lodu ani żadnych innych śladów. Jest tylko nienaruszony niczym śnieg. 

Ten dzień jest początkiem końca. Małżeństwa Andersa, jego spokoju, życia. Po kilku bolesnych latach, w których powoli opadają wszelkie złudzenia i rośnie tylko ból po stracie, mężczyzna postanawia wrócić na Domarö, gdzie niegdyś mieszkał z rodziną. Jest cieniem samego siebie, który nie stroni od alkoholu i nie widzi przyszłości. Jakaś siła przyciąga go jednak do wyspy.

Tajemnice morza

Niby wszystko wygląda tak samo, choć bohater odczuwa wielką pustkę. Coś jednak się dzieje. Wyspa nie jest już taka jak za młodych, a nawet dorosłych lat Andersa. Coś nadchodzi i nie jest to nic dobrego. Ciemność jest gęstsza niż dawniej, odgłosy brzmią jakoś złowieszczo, a z czasem pojawiają się zjawiska, których nie da się wytłumaczyć za pomocą logiki. 

Wraca przeszłość i niesie ze sobą poważne konsekwencje. Wychodzą na jaw tajemnice i mroczne czyny. Coś upomina się o sprawiedliwość czy krew? Niewytłumaczalne zdarzenia przybierają na sile. A Anders jest coraz bardziej przekonany, że jego córeczka żyje i on może ją znaleźć i uratować. 

Tymczasem Simon - emerytowany magik, który związał się z babcią głównego bohatera w związku z dziwnymi zdarzeniami powoli zostaje dopuszczony do tajemnic zamkniętej społeczności. Nie jest to łatwe, ale ponieważ jego wybranka to niekwestionowana głowa i przywódca stałych mieszkańców, a on jest niezwykle uparty, zostaje dopuszczony do tego, by poznać mroczne sekrety Domarö. 

"Ludzka przystań" - moja opinia

Miałam i wielkie nadzieje i wielkie obawy, co do tej powieści. I przeżyłam horror, ale nie spowodowany tym, że odkładałam książkę z krzykiem i bałam się przeczytać kolejną stronę. Co to, to nie. O tym, że dzieło Lindqvista jest niekwestionowanym królem horroru i znakomitą książką słyszałam wiele. Tymczasem dostałam powieść, w której owszem, jest mrok i zimno, które przenika, ale nic więcej. Jest w jakiś sposób klimatycznie, bo autorowi nie sposób odmówić tego, że ma dobry styl i potrafi posługiwać się językiem. Ba, często w powieści pojawiają się kwieciste fragmenty, które skłaniają mnie ku temu, że być może Lindqvist powinien spróbować swoich sił w powieściach obyczajowych, bo ma żyłkę gawędziarza, a czasem potrafi nawet stworzyć dość poetycki opis. Potrafi oddać klaustrofobiczny klimat zamkniętej społeczności oraz małość człowieka wobec żywiołu i jego potęgi. Poświęcanie czegoś w imię dobra społeczności i wypaczenie podstawowych kategorii moralnych. 

To jednak wszystkie plusy "Ludzkiej przystani". Książka kompletnie nie straszy, ani trochę. Bardziej niepokój wywołał u mnie "Dracula", który przecież w porównaniu do omawianej książki, jest powieścią wiekową. Pomimo całkiem interesującego pomysłu coś nie zagrało. Cały czas czekałam na moment, który mnie wystraszy (a wierzcie mi, to wcale nie jest trudne), ale nic takiego się nie stało. Wszystko, co mogło i powinno wywoływać mój strach przyjmowałam ze stoickim spokojem, "aha". Moją nadzieję na to, że może zakończenie wynagrodzi mi przydługą lekturę, zabił kiepski finał rodem z horroru klasy B. 

John Ajvide Lindqvist irytował mnie dłużyznami. Opisywaniem losów wielu osób i wątkami pobocznymi, które niewiele wnosiły do lektury i często po prostu się urywały. Niby zarysowywały szerokie tło, ale gdyby je wyciąć powieść moim zdaniem nic by nie straciła. Byłaby za to dużo krótsza. Początkowa niechęć do wyjaśnień Anny-Grety była zrozumiała, ale gdy zniknął powód jej milczenia, nie było sensu dozować prawdy. Tymczasem bohaterka odkrywała ją powoli, kawałek po kawałku z całkiem niezrozumiałych powodów (zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę, że wszelkie wyjaśnienia były bardzo pomocne). Przypomina to trochę dziecięcą przekorę - wiem, ale ci nie powiem. 

Historia pewnego czarnego robaka również nie zostaje wyjaśniona. Czytelnik nie dowiaduje się, ani czym jest, ani skąd się wziął czy co się z nim potem stało. Nie wyjaśnia się do końca również tajemnica morza. Tak po prostu jest, dlaczego nie wiemy - to częste kwitowanie sytuacji przez bohaterów. Jedyne, co ratuje tę powieść to język, pomysł i lekki klimat mroku. Poza tym to bardziej średniej jakości czytadło, które okazało się największym rozczarowaniem w tym roku. "Ludzka przystań" jest mocno przegadana, sprawia wrażenie niedokończonej, rozwlekłej (bo często zaciera się to, co jest w niej najważniejsze), pojawiają się na jej kartach kolejne wydarzenia, które gmatwają historię, ale zupełnie jej nie ratują. 

Słysząc tak wiele dobrego o "Ludzkiej przystani" zastanawiam się, czy czegoś nie zrozumiałam. Bo dla mnie to dziurawa opowieść, w której to co niedopowiedziane i niewyjaśnione nie wynika z zamysłu autora, ale bardziej z tego, że odczuwam jakby nie wiedział co ma z tym wszystkim zrobić. Coś jest, bo tak ma być i tyle. Czy taka dawka opowieści i dozowanie wyjaśnień jest potrzebne? Dla mnie stanowiły tylko niepotrzebne opóźnienie akcji. Nie zaprzeczę, że jest tu trochę rozważań na temat kondycji ludzkiej i dość plastycznych opisów, czasami ocierających się wręcz o baśnie, ale czy to było potrzebne? Od literatury grozy oczekuję nawet nie wartkiej akcji, ale tego, że coś będzie mnie straszyć, potęgować napięcie. Tymczasem tu tego nie było. Dało się odczuć mrok, czasem malowniczy, ale nawet wydarzenia, które można by uznać za makabryczne nie wywołują żadnych odczuć. 

Mimo wielu pochlebnych opinii nie znalazłam w tej książce niczego, co by mnie poruszyło. Rozczarowałam się jak przy żadnej książce od bardzo długiego czasu. "Ludzka przystań" była trochę jak wydmuszka. Ładnie opakowana, ale pusta w środku. Obiecywała wiele, ale na obietnicach się skończyło. Jedyny horror jaki przy niej przeżyłam to horror dłużyzny, nudy i niespełnionych oczekiwań, nie wspominając o błędach, których w książce niemało.

John Ajvide Lindqvist, Ludzka przystań, przeł. Elżbieta Frątczak-Nawotny, wyd. Amber, Warszawa 2010. 

Komentarze

  1. Wielka szkoda, bo i ja nieustannie czekam na tę książkę; nigdzie nie mogę jej dostać i może to... dobrze ;) Teraz przynajmniej wiem, że nie będę podchodzić do niej jak do horroru i może to trochę podratuje odbiór.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie chyba zgubiło właśnie to, że wszyscy mówią o niej jako o horrorze, a dla mnie to powieść z elementami grozy, choć i ta groza jest naciągana. Owszem są takowe elementy, ale kompletnie nie straszą. Jako książka jest niezła, jako coś, co ma wywoływać lęk czy niepokój kompletnie się nie sprawdza. Straszył mnie "Aukcjoner" atmosferą osaczenia, lęku i tego odchodzenia od zmysłów, straszył "Dracula" mrokiem i pragnieniem krwi, straszył "Dom na wzgórzu" tymi dziwnymi odgłosami i narastającym przeczuciem, że zaraz stanie się coś złego. Tu faktycznie czytelnik też czeka na złe wieści, ale gdy nadchodzą nie wywołują kompletnie żadnej reakcji. Wszystko się rozmywa. Gdyby ktoś powiedział mi o tym tytule jako o zwykłej powieści, pewnie bardziej bym ją doceniła. A tak został tylko niesmak, zawód i ogromne rozczarowanie. A autor swoją drogą sprawdziłby się w powieściach bez grozy, bo ma dobry język i żyłkę do snucia opowieści i dygresji.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz