Maria Paszyńska "Instytut Piękności" - Recenzja
"Pamięć to przedziwna rzecz. Tak wiele przeżyłam dni, a z większości nie pamiętam nic. Z reszty także pozostały tylko wycinki, strzępki, urywki, przebłyski. Chwile, które tak bardzo chciałam zatrzymać, gdy trwały, rozpłynęły się we mgle, te zaś, które pragnęłabym na zawsze wymazać z pamięci, nie tracąc barw, są wciąż żywe." - s. 216
Zbieram myśli. Wiem, że każde słowo, jakie napiszę, będzie otwierać mnie coraz bardziej. Czuję nieprzepartą chęć opowiedzenia o tej historii, a jednak tli się we mnie jakaś potrzeba nabożnej ciszy, zadumania się nad tym, co przeczytałam, co przeżyłam z tą opowieścią. Jestem trochę jak dziecko, które pragnie mówić, ale i zatrzymać w sekrecie to, co przeżyło.
To zaskakujące jak ludzie, którzy ryzykowali życie dla innych podchodzą do swoich czynów. Najczęściej spotykam się ze stwierdzeniem, że to przecież nie było nic wielkiego, że każdy porządny człowiek zrobiły to samo na ich miejscu. To było naturalne, jasne, oczywiste - mimo lęku, konspiracji, narażania się. Bo człowiek człowiekowi bliźnim. A jednak to nie była żadna zwykła postawa. Heroizm powinien zostać nazwany po imieniu, bo nie każdego było stać na poświęcenie. Więcej nawet, niektórzy po prostu wyłamali się z szeregu, działając na szkodę. "Kto ratuje życie, ratuje cały świat" i to chyba najwłaściwsze słowa, jakie powinny padać, gdy mowa o tych, którzy okazali się bohaterami.
Okupowana Warszawa a w niej Instytut Piękności. Pod samym nosem Niemców. Zakład prowadzony przez Madę Walter słynną w całej stolicy. Kobietę na wskroś nowoczesną, kruchą a jednak z gigantycznym hartem ducha. To właśnie tu pod przykrywką dbałości o piękno kobiet ratuje się życie. Uczy tuszowania swojego pochodzenia, wtapiania się w tłum, kuchni i katechizmu. Nie wszyscy to rozumieją, ale to realna pomoc. Główna bohaterka robi co może, by ocalić jak najwięcej ludzkich istnień, bo każde jest na wagę złota.
Sara, Zoja. Dalila, Lea. Każda z nich jest inna. Ma swoją niepowtarzalną historię, okupioną cierpieniem. Ich szczęście i marzenia należą do przeszłości, a jednak jest w tych kobietach ogromna siła, samozaparcie. Choć ich przeszłość wydaje się zaledwie pięknym snem, teraźniejszość to strach i trud, a przyszłość nawet nie pojawia się w snach, nie przeszkadza to bohaterkom pomagać innym. Artystka, przykładna żona i matka, utalentowana tłumaczka, młodziutka dziewczyna rozdzielona z matką. Każda z nich ma za sobą bolesne doświadczenia. Łączy je jedno - los zgotowany przez Niemców, który zburzył ich świat.
Maria Paszyńska kreśli przejmujący obraz Warszawy targanej wojną. Odmalowuje ludzkie dramaty i cierpienie tak dosadnie, że nie sposób nie współodczuwać z podopiecznymi Mady Walter. Czytelnik zostaje lekko wprowadzony w historię przez zapoznanie się z tą niezwykłą kobietą. Zaczyna od końca, prawie teraźniejszości, by następnie przenieść się do okupowanej stolicy. Tu poznaje historie Żydówek, które zagościły w życiu założycielki Instytutu Piękności. Nie są to łatwe losy, historie, wobec których można przejść obojętnie. Każda z nich ukazana jest z perspektywy opowiadającej ją bohaterki. Zróżnicowana narracja oddaje charakter kobiet, pozwala je lepiej zrozumieć, wczuć się w to, co przeżywają. Wiele jednak dzieje się między słowami i bez problemu da się to wyczuć. Rodząca się przyjaźń często rozwija się właśnie pod płaszczykiem milczenia, niedopowiedzeń, otwartości na to, że czasami trzeba pozwolić komuś przeżyć coś w pojedynkę. Mada Walter zdaje się doskonale rozumieć, że wszystko ma swój czas i to właśnie taka postawa jest najlepszą drogą do drugiego człowieka.
Spokojne, charyzmatyczne, porywcze, skryte, żywiołowe, takie są bohaterki "Instytutu Piękności". To nie żadne salonowe mimozy, tylko kobiety z krwi i kości, które mimo swoich ran i lęków nie boją się stawiać czoła przerażającej wojennej codzienności. Nie brak w książce pogodnych fragmentów, nawet lekkiego humoru, a jednak czuje się powagę tej historii. Unoszący się nad nią smutek i melancholię. Nowa powieść Marii Paszyńskiej porusza. Wgryza się powoli w duszę czytelnika, nie pozwala pozostać mu obojętnym. Na kartach książki zło przeplata się z dobrem, nadzieja z rezygnacją, szczęście z nieszczęściem. To na wskroś życiowy obraz tamtych czasów, choć przecież jest w tej historii wiele fikcji. Mam jednak świadomość, że przecież Instytut istniał, Mada robiła co mogła, kobiety walczyły, bliźni pomagali sobie, inni robili wszystko wyłącznie z myślą o własnej osobie. Lęk unosił się nad dachami Warszawy, przeplatając się z ulotnymi chwilami szczęścia i nadzieją na lepsze jutro. Gdy myślę o tamtych czasach, mam nieodparte wrażenie, że ludzie, którzy przeżyli wojnę są tak różni od nas. Silniejsi, bardziej zaradni, uświadomieni lepiej niż ktokolwiek w kwestii dobra i zła, niezwykli.
"Instytut Piękności" wyróżnia się spośród poprzednich książek autorki, dzięki narracji prowadzonej z perspektywy bohaterek. To mocna, dosadna, ale momentami poetycka opowieść o losie kobiet, które walczyły o przetrwanie swoje i drugiego człowieka. Rzecz o bólu, stracie, heroizmie, bezinteresowności, pamięci, która zachowuje to, co wolelibyśmy utracić i traci to, co pragnie się zachować. Bezpośredniość, postępowość i wielkie serce głównej bohaterki dodaje powieści kolorytu. Nie odbiera jednak nic ze wzruszeń, które towarzyszą lekturze. Maria Paszyńska nadal bezbłędnie gra na strunach duszy czytelników, by pod koniec książki doprowadzić ich do łez. Nie oszczędza czytelnika, bo najważniejsza jest prawda, nawet ta po płaszczykiem wymyślonej częściowo historii, bo przecież to, co spotkało fikcyjne bohaterki, było udziałem wielu mieszkających w Warszawie kobiet. Trwam w ciszy i zadumie nad tym, co wywołała we mnie ta powieść. Tak po prostu na wskroś ludzka, trudna, niepozbawiona piękna w ogromie zła. Świadcząca najlepiej o tym, co znaczy być człowiekiem. I z tym Was zostawiam, bo to książka, którą trzeba przeżyć bardziej niż przeczytać. Myślę, że kto sięgnie po nią, zrozumie co mam na myśli. Przecież czasami milczenie mówi więcej niż słowa.
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu Pascal.
Maria Paszyńska, Instytut Piękności, wyd. Pascal, Bielsko-Biała 2019.
Przeczytałam książkę "Instytut Piękności" Marii Paszyńskiej i jestem zniesmaczona. Na okładce piszę iż oparta jest na faktach, na pierwszych stronach książki nie ma już żadnych odniesień co do faktów opisanych w książce. Natomiast na samym końcu książki, autorka od tak piszę, że tylko dwie postacie opisane w książce są prawdziwe, reszta jest wymyślona, a do tych dwóch realnych postaci, też dużo jest dopowiedziane, co nie jest zgodne z faktami. Czytałam książkę z przerażeniem, jak mogły się takie straszne rzeczy dziać podczas II Wojny Światowej i obozach zagłady, a na końcu się dowiaduję że ok. 80% jest wymyślone. RADZĘ AUTORCE WYMYŚLIĆ SOBIE SWOJE FAKTY HISTORYCZNE I POD TE WYMYŚLONE "FAKTY" DOPOWIADAĆ RESZTĘ. Jest tyle osób co przeszło obozy koncentracyjne i są wstanie opowiedzieć, co na prawdę się działo, jaka była ludzka natura, a nie wymyślać.
OdpowiedzUsuńPowieść historyczna rządzi się swoimi prawami. Nie jest książką stricte historyczną, ani reportażem. Jest opowieścią osadzoną w realnym świecie z prawdziwymi bohaterami połączoną z fikcją. Dużo jest tego typu literatury i nikt nie zarzuca autorom, że nie piszą reportaży tylko powieści, w których np. fikcyjne postaci żyją w czasie II wojny światowej. Nie rozumiem zniesmaczenia. Mada Walter istniała, prowadziła wspomniany instytut. Uczyła kobiety ukrywać swoje semickie rysy. Walczyła o ich przetrwanie. Dobrze, że jej historia ujrzała światło dzienne, bo to co najważniejsze w tej książce jest prawdziwe.
UsuńNa mnie największe wrażenie zrobiło to że w końcu instytut został w majestacie prawa odebrany prawowitej właścicielce, to tak jakby ci Niemcy dosięgnęli ją z grobu, a książka wspaniała
OdpowiedzUsuń