Strach się bać - Remigiusz Mróz "Czarna Madonna" - Recenzja

PRZEDPREMIEROWO



"Przypuszczam, że zdecydowana większość ludzi na świecie wspomina następne dni jak przez mgłę. Nawet abstynenci zdawali się sięgać po mocne alkohole, entuzjaści marihuany niemal zadusili się dymem w swoich mieszkaniach, a ci, którzy przyjmowali środki najbardziej wytrącające z rzeczywistości, byli blisko złotego strzału. Niektórzy nie spali - i tyle wystarczało, by wszystko stało się dla nich abstrakcyjne. Ja należałem do takich osób. Bałem się zapadnięcia w sen i nawet jeśli nachodził mnie w najmniej oczekiwanym momencie i już przymykałem oczy, coś we mnie budziło się i nie pozwalało zasnąć." - s. 278

Remigiusz Mróz przyzwyczaił mnie do tego, że można spodziewać się po nim absolutnie wszystkiego. Akcji, za którą się nie nadąża, zwariowanych twistów fabularnych, historii, której nieraz nie da się ogarnąć, bohaterów zyskujący sympatię lub wręcz odrzucających, ciągle rosnącego napięcia i co najważniejsze, zerowej szansy na zaszufladkowanie. Gatunków, po które sięgnął jest całkiem sporo. Tego się jednak nie spodziewałam. Przyznam, że gdy na targach zobaczyłam okładkę jego nowej powieści, zastanawiałam się, jak to wszystko się skończy. Tajemnica wywoływała sporo kontrowersji i nie wiadomo było, czego tak naprawdę się spodziewać. Akcja promocyjna, podsycała ciekawość i była naprawdę dobrze zaplanowana. Każdy chciał już przekonać się, o czym jest ta powieść.

To miała być podróż przedślubna, która nie udała się z wielu powodów. Filip nazywany przez wszystkich Bergiem, musiał zostać w domu. Kłopoty finansowe byłego duchownego były poważne, a w sytuacji, gdy nie można było poszczycić się doświadczeniem w CV, każda praca była na wagę złota. Ostatecznie do Ziemi Świętej udała się jedynie Aneta, jego narzeczona. Dzwoniący w nocy telefon był początkiem wydarzeń, których nie tylko mężczyzna, ale nikt nie chciałby doświadczyć. Nagłe zniknięcie samolotu początkowo kojarzono z katastrofą lub atakiem terrorystów. Wszystko by na to wskazywało, gdyby nie jeden mały szczegół. Filipowi w końcu udaje się połączyć z narzeczoną. Po drugiej stronie słyszy jednak swój głos wypowiadający niezrozumiałe dla niego słowa. Godziny mijają a spekulacji jest coraz więcej. Od czasu do czasu pojawia się sygnał z transpondera samolotu, co dziwniejsze odległości są zbyt duże, by je przebyć w tak krótkim czasie i nieprzypadkowe. Berg próbuje ustalić, co tak naprawdę się dzieje i co za tajemniczy komunikat usłyszał. Na świecie zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a wszystko to zadaje się stanowić jedynie przedsmak prawdziwej katastrofy. Zło czai się wokół i zaczyna działać coraz prężniej, a sam bohater ma coraz poważniejsze kłopoty. Jaki los spotkał pasażerów Air Hibernia? Czym w istocie są niewytłumaczalne zdarzenia i jaką rolę odegra tytułowa Czarna Madonna?



Nie od dziś wiadomo, że Remigiusz Mróz czyta Kinga i wydaje mi się, że można pokusić się o stwierdzenie, że jest on dla niego inspiracją. Śmiem twierdzić, że tak właśnie było w przypadku "Czarnej Madonny". Autor miał straszyć, przerażać, ale jednocześnie nie wypuszczać czytelnika z rąk. Czy faktycznie tak jest? Trzeba przyznać, że książka wciąga, jak to u Mroza. Zaczyna się złowieszczym wstępem, który nie wróży nic dobrego a potem jest już tylko gorzej. Już od pierwszych stron wiadomo, że zło będzie czaić się wszędzie i rosnąć w siłę. Zagadka zniknięcia samolotu, który przepadł i nagle daje o sobie znać, by zamilknąć na dalsze godziny, to jedynie preludium to całej historii. Berg po kolei zbiera wskazówki, by dojść do złowieszczych wniosków. W śledztwie pomaga mu Kinga, siostra jego zaginionej narzeczonej. Te dwie postaci ciekawie się uzupełniają, choć niewiele o nich wiadomo. Racjonalny, ale i wierzący, choć jego wiara wydaje się letnia Filip, jest zawiedziony życiem.  Tkwi nieco w przeszłości, a jednocześnie próbuje ułożyć sobie wszystko na nowo. Przez większość czasu spokojnie podchodzi do wydarzeń, choć emocje zdają się w nim buzować. Dla mnie stanowił interesujące połączenie wielu sprzeczności, nadziei i rezygnacji, spokoju i wybuchowości, wiary i racjonalizmu. Kinga jest nieco żywszą postacią, emocjonalna, troskliwa, wydaje się słaba, choć to tylko pozory. Trwa przy niedoszłym szwagrze, choć nie zawsze rozumie jego postępowanie i zdaje się mieć inne od niego zdanie. Sam pomysł na fabułę jest całkiem ciekawy, choć przywodzi mi na myśl kilka wytworów kultury. Początkowo skojarzył mi się z "Lost", "Pozostawionymi" (chodzi mi o film) i przede wszystkim z cyklem książek Tim'a LaHaye'a i Jerry'ego B. Jenkins'a. Jednak im więcej stron za mną, tym bardziej skojarzenia były jednoznaczne. 

Groza, czające się wielkie zło, narastający i paraliżujący strach, ciemność, to wszystko osacza czytelnika i wgryza się w niego. Autor gra na pierwotnych lękach człowieka, który boi się tego, co nieznane, co przewyższa jego siły, pochodzi spoza tego świata. Umiejętnie odwołuje się do doskonale znanych tekstów biblijnych, łącząc je z objawieniami i relacjami kapłanów. Wybiera motyw, który inspiruje od wieków. Nadaje swojej fabule kształt realności, czegoś, co częściowo kiedyś się wydarzy, co nie jest jedynie wymysłem pisarza, ale ma prawo przybrać realne kształty. Książka trzyma w napięciu, momentami sprawia, że chce się ją zamknąć, ale gdzieś w środku jest nadzieja, że wszystko skończy się dobrze. Zaskakujących zwrotów akcji może nie ma tak wiele, ale przyznam, że całkiem zdumiały mnie dwie rzeczy i to naprawdę poważnie. "Czarna Madonna" jest bardziej dopracowana niż niektóre z już wydanych powieści autora,  zarówno pod względem językowym, jak i fabularnym, choć wiele pytań nadal pozostaje bez odpowiedzi, a wyjaśnienie pewnej tajemnicy nie było dla mnie przekonujące. Bardziej przypominało coś, co mogłoby spokojnie znaleźć się w "Chórze zapomnianych głosów". Może faktycznie było to takie Kingowe zagranie, ale ja odebrałam je jako pewnego rodzaju królika wyciągniętego z kapelusza, coś co pojawiło się w nieuzasadniony i nieprzekonujący mnie sposób i kłóciło mi się z tym, do czego odnosi się autor. Szkoda również, że samego nawiązania do tytułu nie ma zbyt dużo. Podziwiam i jednocześnie współczuję gromadzenia i zaznajamiania się z materiałem do napisania "Czarnej Madonny", ja bym się nie odważyła. 



Gdybym wiedziała, o czym jest ta książka, w życiu bym po nią nie sięgnęła. Ba, pewnie bym próbowała ją odesłać. To literatura, której nie czytam, a wręcz omijam szerokim łukiem. Stało się jednak tak, że wylądowałam z nową powieścią Remigiusza Mroza na 12 godzin w autokarze. Nie czytałam przez cały czas, jednak podczas lektury wierciłam się niemiłosiernie. Wcale nie chodzi o moje przekonania, po prostu nie lubię tej tematyki, nie lubię się bać w tym sensie. Remigiusz Mróz sięgnął po temat, który wielu przeraża właśnie tym, że nie jest wytworem wyobraźni, ale realną rzeczywistością. Lektura wywoływała we mnie przeróżne uczucia, od strachu przez dyskomfort, po zdenerwowanie. I tu przytoczę słowa samego autora "Nigdy więcej!". Jeśli napisze jeszcze coś, o tej samej tematyce, proszę szanownego autora, by dał mi znać, bo nie chce skończyć przedwcześnie żywota, padając na zawał! Jeśli jednak lubicie grozę, powieści przepełnione ciemnością i złem, które staje twarzą w twarz z czytelnikiem, to "Czarna Madonna" jest zdecydowanie dla was. Ściskająca za gardło, napawająca strachem, wciągająca, dobrze zbudowana, momentami zaskakująca. Może to nie krwisty horror, ale na pewno powieść z solidną dawką grozy i strachu. Taka, która pozostawia czytelnika bezradnym, skołowanym, przestraszonym. Wsiadajcie zatem na pokład Air Hibernia, zapnijcie pasy i nie mówcie, że was nie ostrzegałam. Czy przetrwacie lot? Co znajdziecie po tamtej stronie? Przekonajcie się sami. Ja powiem jedno, to dobra powieść, ale nie na moje nerwy ;).




Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona. 

Remigiusz Mróz, Czarna Madonna, wyd. Czwarta Strona, Poznań 2017.  



Komentarze

  1. Z niecierpliwością czekam na premierę :).

    Pozdrawiam, a w wolnej chwili zapraszam do siebie zakladkadoksiazek.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli rzeczywiście jest choćby trochę atmosfery z powieści Kinga to pewnie mi się spodoba. Lubię mroczne powieści, trzymające czytelnika w szponach :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mroku jest tutaj naprawdę dużo. Jest też jak u Kinga trochę niejasności i tajemnic, na które nie dostajemy odpowiedzi. I ta atmosfera, że jest źle, a będzie gorzej, tylko nie wiadomo, co się stanie. Z jednej strony jakoś do dziś nie zeszły ze mnie emocje po tej książce, gdzieś czai się lekki już, ale lęk, a z drugiej jednak ciekawie było to przeczytać. Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Z jednej strony fabuła jest dość intrygująca, ale już przy "Behawioryście" nastawiłam się mega-hiper-fantastyczną lekturę i zawiodłam się dość mocno, więc na razie odpuszczam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz