Gabe Habash "Nazywam się Stephen Florida" - Recenzja



"- Chodzi o to, żeby skierować resztę życia na właściwe tory za pomocą tego, co osiągnę, mając dwadzieścia dwa lata. Żeby następne pięćdziesiąt lat przebiegło pod tym znakiem. Potem mogę umrzeć, mając siedemdziesiąt dwa lata, pomarszczony jak żółw, sikający przez cewnik, i wszystko będzie w porządku. Bo uporządkowałem świat, nie mając zmarszczek i w pełni kontrolując swoje ciało: użyłem go jako narzędzia, żeby rozdeptać wszystkich matołów. Z drugiej strony może być tak, że w przyszłym roku zginę pod kołami autobusu. Powiedziałbyś: "Jaka szkoda!". Wcale nie! Zginałem, ale spójrz, co udało mi się osiągnąć! Moja śmierć nie ma żadnego znaczenia. Bo pokierowałem własnym życiem i nikt nie będzie mógł mi zarzucić, że nie byłem do czegoś zdolny." - s. 94-95

Co bylibyście w stanie zrobić, żeby osiągnąć sukces? Jak wiele wysiłku włożylibyście w realizację planu? Jak szczegółowo zaplanowalibyście każdy krok? Czy bylibyście gotowi coś poświęcić, a jeśli tak, to jak wiele? Jak wielu ludzi zadaję sobie pytanie, jak kreuję własne życie. Z planowaniem nie jestem za pan brat. Robienie listy rzeczy to jedno, realizacja to drugie. Właściwie to lubię powtarzalność, ale w kwestii realizacji planów osobistych zazwyczaj rządzi u mnie chaos. Tylko w pracy jest inaczej, metodycznie. Może to tak naprawdę pozwala zachować w życiu stabilność. Połączenie ładu z chaosem, porządku z roztrzepaniem, znalezienie równowagi między byciem poukładanym a zagmatwanym. 


Istnieje wiele dróg dojścia do celu. Jedni wybierają jak najmniejszy wysiłek własny, wykorzystując do realizacji planu innych, drudzy bez opamiętania oddają się pracy, nie zauważając niczego poza nią. Do tej ostatniej grupy zdecydowanie należy Stephen Florida. Jego życiowym celem jest wygrana w uczelnianych mistrzostwach zapaśniczych. To właśnie ona definiuje jego przyszłość, całe życie. Tej sprawie podporządkowuje wszystkie codzienne czynności. Przedmioty na wydziale Sztuk wyzwolonych wybiera tak, by je zaliczyć. Stara się, sumienność jest jego dominującą cechą, ale nie traci niepotrzebnie energii na to, by mieć jak najlepsze stopnie. Przykłada się bardziej, jeśli coś go zainteresuje. Stroni od ludzi i imprez. Jego życie towarzyskie w zasadzie nie istnieje, tyle by od czasu do czasu pokazać się z kimś. Odezwać do drugiego człowieka. Każda sekunda podporządkowana wygranej.

Wchodzę z nim na matę. Oddycham zakurzonym powietrzem o woni zmęczenia i potu. Niemal czuję skórzaną powierzchnię pod stopami, ciepło ciała drugiego zawodnika, narastającą adrenalinę. Wspólnie przechadzamy się uliczkami campusu, odrzucamy ludzi, nawet tych najbliższych, zamykamy się na świat. Wiem, że coś jest nie tak. To nie strach przed tym, że ktoś zrobi krzywdę Stephenowi. Wokół unosi się narastająca ze strony na stronę aura niepokoju. Niemal mnisze życie, w którym bohater ma zaledwie jednego przyjaciela i dziewczynę, zaczynającą znaczyć coś więcej, kurczy się. Ogranicza do pokoju, sali treningowej, sporadycznie do sal wykładowych. Narasta samotność i obłąkańcze skupienie się na jednej rzeczy. Rzeczywistość zlewa się ze snami, właściwiej byłoby powiedzieć z koszmarami. Wiem, że muszę uciekać od Stephena. Brak mi powietrza, oddechu od rutyny, nieludzkiego dążenia do spełnienia marzenia. Czy jest to jednak jeszcze marzenie?

"(...) szaleństwo polega na tym, iż nie ma w co przelać własnego postępowania. Szaleństwo przydarza się, gdy nasze postępowanie spada ze skalnej półki wprost do kanionu. Moje szaleństwo czemuś służy. Zwyciężam. Jak mogę tracić rozum, jeśli zwyciężam?" - s. 343

Robi się coraz ciemniej. Czytelnik balansuje z zapaśnikiem na granicy jawy i snu, normalności i obłędu. Z czasem trudno jest określić, co tak naprawdę w tej powieści jest prawdą, a co urojeniem przemęczonego umysłu tytułowego bohatera. Wydarzenia, które opisuje niepokoją. Wywołują dyskomfort i chęć potrząśnięcia Stephenem, który znalazł się już za granicą, którą można nazwać nawet wygórowaną ambicją. Dziwne, aspołeczne zachowania, zmienne nastroje, lęki i chaotyczne oraz niezrozumiałe wydarzenia, to wszystko miesza się z wycieńczającą pracą, podporządkowywaniem swojego ciała jednemu - zwycięstwu. 

Bohater irytuje, a jednocześnie przyciąga uwagę czytelnika. Im bardziej się go poznaje, tym mniej się o nim wie. Wszystkie sądy, które wyrabiam sobie na początku powieści, rozbijają się o fabułę. Można być pewnym tylko jednego - coś niedobrego dzieje się z zapaśnikiem. Staje się zakładnikiem i niewolnikiem swojego postanowienia. Ciężko jednak stwierdzić czy to szaleństwo, majaki wyczerpanego ciała i umysłu czy świadoma gra narratora-bohatera z czytelnikiem. Fakt, Stephen nie chce być poznany. Definiować ma go tylko jedno - zwycięstwo.  Pozostałe rzeczy to jego prywatna sprawa. Nie mogę też stwierdzić, by wzbudzał sympatię. Podziwia się go za upór maniaka w realizacji planu, ale i czuje nieprzyjemne dreszcze na myśl, że można by spotkać kogoś takiego. Zaskakują mnie momentami jego bardzo trafne obserwacje. Tylko one uchylają rąbka tajemnicy, odsłaniają inny oblicze tego człowieka. Bardziej ludzkie, spostrzegawcze, ciekawe. A jednak nikną w ogromnie kompulsywnych myśli i czynów związanych ze zdobyciem tytułu mistrzowskiego. Sam stosunek do drugiego człowieka w wydaniu Floridy nie tyle pozostawia wiele do życzenia, co wymaga gruntownej poprawy.  

"Mam ostatnią szansę, żeby osiągnąć to, co obiecałem. Od tak dawna nie mam już żadnego wyboru, że zapomniałem, co oznacza to słowo. " - s. 18


Czuję się niemal jak bohater powieści. Nie mam wyboru, a może inaczej, mam, ale nie chcę z niego skorzystać. Nie chcę odkładać książki, która początkowo mocno mnie wciągnęła, by potem wprawić w coraz większy dyskomfort, niechęć, momentami irytację. To rzecz, która chwilami odpycha, ale i sprawia, że chce się poznać końcówkę tej powieści. Dowiedzieć się, co dzieje się w głowie tego przedziwnego, targanego obsesją człowieka. Nie chcę wchodzić w świat urojeń Stephena, a jednak pragnę, by potwierdził, że to wszystko jego autokreacja. Że przedstawia tylko to, co chce i jak chce. Operuje prawdą i fałszem tak, by wzbudzić do siebie niechęć.

Pochłaniam kolejne strony, wiedząc już, że to zdecydowanie książka dla nielicznych. Przy całej mojej sympatii do wszelkich literackich eksperymentów, "Nazywam się Stephen Florida" Gabe Habash'a pozostaje dla mnie wielką zagadką i w pewnym sensie drgającą ciemną materią literatury. Czymś o czym warto wiedzieć, ale w co nie każdy chce się zagłębiać. Doceniam umiejętność autora w oddawaniu psychologii postaci, sprawny język, plastyczne odmalowywanie świata. Chcę jednak trochę od niej uciec, bo niepokoi. Pozostawia mnie z wieloma pytaniami, na które nie odnajdę odpowiedzi. Lekko zirytowaną, że coś niechybnie mi umknęło. Boję się do niej ponownie zaglądać, zbyt mocno oddziałuje na wyobraźnię. Zdaje się mówić, o tym, do czego może doprowadzić pragnienie osiągnięcia celu za każdą cenę, zwłaszcza, jeśli ceną stajemy się my sami. Być może potrzebuję dojrzeć do tej lektury, choć rozumiem poruszany problem. Mam się na baczności, by nie skręcić w tę ścieżkę, którą obrał Stephen. I z ulgą przyjmuję ten chaos we mnie, który sprawia, że nigdy nie potrafiłabym działać z tak nieludzko ustalonym planem. 

Po lekturze książki Habash'a rozumiem, dlaczego autorowi tak ciężko było wydać tę powieść. Nie każdy ją zrozumie, nie każdy doceni, ba, niektórzy zapewne zrezygnują po kilkunastu lub kilkudziesięciu stronach. To nie literatura, do której jesteśmy przyzwyczajeni. "Nazywam się Stephen Florida" to intrygująca i niepokojąca książka o tym, jak można zagubić się w czeluściach własnego umysłu i dążenia do celu. Ciężko nawet nazwać ją pozycją dla koneserów. To po prostu powieść, z którą zmierzą się nieliczni. Jeśli to jednak zrobią, gwarantuję, że pozostanie ona z nimi  na długo. Szkoda tylko, że informacji o autorze nie umieszczono na książce i trzeba jej szukać w internecie. Myślę, że w tym wypadku jest ona bardziej potrzebna niż w innych książkach już znanych autorów. 


Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Poznańskiemu. 

Gabe Habash, Nazywam się Stephen Florida, przeł. Jędrzej Polak, wyd. Poznańskie, Poznań 2019.

Komentarze