Proste reguły – S. Małgorzata Chmielewska, Błażej Strzelczyk, Piotr Żyłka, Sposób na (cholernie) #szczęśliwe życie - Recenzja

z cyklu KSIĄŻKI Z DUSZĄ



„Poznaliśmy osobę, która każdego dnia żyje z biedakami, bezdomnymi i ludźmi wykluczonymi. Jak sama mówi – zarządza Bieda Holdingiem. I robi to z ogromną pasją, poświęceniem i pomysłowością. Z zawstydzeniem patrzyliśmy na jej spokój i cierpliwość w naprawdę ekstremalnych sytuacjach. I zastanawialiśmy się, skąd ona bierze na to wszystko siłę”. – s. 7

 

Siostrę Małgorzatę Chmielewską znałam z wystąpień w telewizji. Pewnego razu zaproszono ją do mojego miasta na katechezę audiowizualną. Postanowiłam pójść. Znałam jej poglądy, ciekawa jednak byłam, jakim jest człowiekiem, tak po prostu przy spotkaniu niemalże twarzą w twarz. Wiedziałam, że telewizja przekazuje jedynie część rzeczywistości, więc mój obraz tej niezwykłej osoby znacząco się poszerzył, właściwie to chyba nawet trochę się zmienił.

Mówi się o codziennych świętych, takich nieznanych szerszemu gronu. Siostra Małgorzata na pewno jest takim codziennym, choć znanym świętym. Nie dziwi mnie, że Szymon Hołownia chce podwędzić jej zapalniczkę, że ludzie pytają, słuchają, szukają jej. Muniek Staszczyk nazywa ją kobietą z „boskim czadem” a po przeczytaniu „Sposobu na (cholernie) #szczęśliwe życie” śmiało mogę powiedzieć, że jest to ogromny czad. Silna, wytrwała, potrafiąca rządzić twardą ręką, a zarazem pełna ciepła, miłości, poczucia humoru i dystansu do siebie. Zakochana w Bogu i trzeźwo stąpająca po ziemi, taka jest bohaterka tej książki. Ale poza nią są tu też inni bohaterowie, ludzie odrzuceni przez społeczeństwo, jednostki obok których przechodzimy obojętnie każdego dnia, osoby, z którymi nie wiemy, co zrobić, jak zareagować.

Powoli układam sobie treść tej rozmowy. Bieda, miłość, odpowiedzialność, radość, pomaganie. Nie ma tu rewolucyjnych zmian, wszystko wydaje się naprawdę proste. Tak zwyczajne, że aż trudno to wcielić w życie, bo każdy ma jakiś swój, najlepszy pomysł, a te z reguły okazują się nie najlepsze.

„Największą tragedią i cierpieniem dla człowieka wcale nie jest głód, lecz poczucie, że go nikt nie kocha, że jest nikomu niepotrzebny, nikomu nie służy i jego życie nie ma sensu. (…)To samotność, poczucie bezsensu, braku przynależności do kogokolwiek to jest największa rozpacz. I teraz najlepsze. Jeżeli odkryjemy, że przynależymy do Pana Boga, to choćbyśmy byli na bezludnej wyspie, to nigdy nie będziemy sami i nie wpadniemy w rozpacz, bo wiemy, że jesteśmy kochani. To jest to, co ma człowiek wierzący, a czego nie ma niewierzący. I dlatego bólem chrześcijanina powinno być to, że inni ludzie nie odczuwają tej głębokiej radości. Co by się nie działo, nawet jeśli narozrabiam potwornie, to należę do Kogoś, jest Ktoś, kto mnie kocha bezgranicznie”. – s. 245-246

I tak oto rozpoczyna się opowieść o pomaganiu, dochodzeniu do swojego powołania, znajdywaniu swojego miejsca na ziemi. Siostra Małgorzata nie mówi jakimś wydumanym językiem. Często wykazuje się poczuciem humoru, zdaje się widzieć przebłyski światła nawet w największej ciemności, ale jednocześnie twardo stąpa po ziemi. Wie, że łatwiej nie widzieć, niż pomagać. Że pochylenie się nad drugim człowiekiem niby takie proste i naturalne, wcale do łatwych nie należy. Zna realia ulicy i mroczne zakamarki duszy. Nie każdego da się uratować. Czasami ludzie przychodzą i odchodzą. Nie są w stanie wrócić do społeczeństwa, które ich odrzuciło. To nie tak, że ktoś był zły. Czasami życie pisze tak nieciekawe i bolesne scenariusze, że człowiek nie wierzy już w dobro, a gdy brak miłości i przynależności, brak wszystkiego. Bohaterka zarysowuje wyraźnie różnice między pomocą a tworzeniem wspólnoty. I gdy tak myślę o tym, co pojawia się na kartach książki, to lepiej nawet chwycić za znienawidzone żelazko, mopa czy obierać ziemniaki, choć się tego nie lubi, niż trafić do ośrodka z osobnym pokojem ale bez poczucia, że komuś na mnie zależy. Nie są to sądy nad różnego rodzaju instytucjami, ale próba otworzenia oczu, człowiekowi trzeba czegoś więcej niż odpowiednich warunków. On potrzebuje więzi, miłości, akceptacji, sympatii. Potrzebuje czasem się z kimś poprzekomarzać, zrobić coś głupiego, by dojść do wniosku, komuś na mnie zależy. I takie historie przewijają się przez całą książkę.




Siostra Chmielewska nie owija w bawełnę, mówi prosto od serca. Pokazuje od czego można zacząć. Nie wymaga heroizmu czy narażania się. Proponuje proste, ale skuteczne rozwiązania. Przestrzega także przed manipulacją. Doskonale wie, jakie mechanizmy wykształcają się na ulicy, wie ile cierpliwości trzeba nieraz do bliźniego. Jak ważna jest autentyczność i głęboka wiara i zaufanie. Odsunięcie się, kiedy po ludzku nie da się nic zrobić. 

„Mówię Mu: »No, teraz jako właściciel, Panie Boże, przesadziłeś, w związku z powyższym personel się wycofuje i działaj«! Na ogół to skutkuje”. – s. 105

Przyznam, że nie wyobrażałam sobie, że zakonnica może mieć dzieci. Że ktoś tak uduchowiony, może sobie spokojnie palić, czasem tupnąć nogą, spuścić burę, widzieć piękno w mopsie, tak brzydkim, że aż cudownym. Że można założyć rodzinę z ludźmi, których się nie zna i zapraszać kolejnych. W końcu, że da się być obiema nogami na ziemi, mocno i twardo zakorzenionym i być tak blisko Boga. Bohaterka książki to kobieta, która wzbudza aż tyle emocji, każe stawiać sobie pytania, szukać odpowiedzi, że w zasadzie nie wiem od czego zacząć pisząc tę recenzję. Ile bym nie powiedziała, będzie za mało. Ewangelia pełna jest paradoksów, podobnie życie. Myj kubki w jadłodajni, to wystarczy, by zbliżyć się do Boga i człowieka. Cudownie prosta recepta, a jednak wcale nie tak łatwa do wcielenia w życie. Kochaj, nawet gdy jest to bardzo trudne, miej otwarte serce dla człowieka, ale nie daj sobie wleźć na głowę. Brzmi banalnie, ale takie łatwe nie jest. Mimo wszystko da się, co swoim przykładem życia udowadnia S. Chmielewska. Da się stawać na głowie, pracować, by komuś pomóc, stawiać sprawy jasno.

Błażej Strzelczyk i Piotr Żyłka przeprowadzili świetny, poruszający, dający do myślenia i wywołujący czasami uśmiech wywiad. Skonfrontowali także swoje życie i sukcesy z tym, co osiągnęła Siostra Małgorzata. Zobaczyli inny fragment rzeczywistości, oddalony od codziennej pogoni za tematami do pisania, sukcesami, wypracowywaniem sobie lepszego życia. Do sprawy podeszli w pełni profesjonalnie i szczerze. I to jest zaletą tej książki, ta szczerość, podziw dla kobiety, która pokazuje, że można żyć inaczej, ale nie wymaga od nikogo heroicznych czynów, pokazuje po prostu jak w zwykłym życiu można zrobić coś dobrego. Książkę od strony językowej mogę tylko pochwalić, czyta się ją naprawdę dobrze. I co najważniejsze, ta lektura zostaje w człowieku, drąży, każe do siebie wracać, szukać. Nie przeraża, że oto mam wszystko rzucić, bo każdy ma inną drogę. Ona po prostu przypomina, możesz coś zrobić, nawet jeśli to będzie mały gest, bo nawet najmniejsza rzecz ma znaczenie.



Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję Wydawnictwu WAM.



S. Małgorzata Chmielewska, Błażej Strzelczyk, Piotr Żyłka, Sposób na (cholernie) #szczęśliwe życie, wyd. WAM, Kraków 2016.

Komentarze