Han Kang nie pojawiła się nagle w obrębie polskich zainteresowań czytelniczych po uhonorowaniu jej literackim Noblem. "Wegetarianka" trafiła na półki księgarń w 2014 roku. Jednak pięknie wydane wznowienie przez wydawnictwo W.A.B. sprawiło, że o powieści znów zrobiło się głośno. "Nie mówię żegnaj" była również chętnie wypożyczana, przynajmniej u mnie. Jak jednak wiadomo już same spekulacje o potencjalnych laureatach dużo robią, a co dopiero otrzymanie Nobla. Po raz kolejny w bibliotekach ustawiły się kolejki ciekawych nowej noblistki. Należałam do tej grupy, gdyż wcześniej nie przeczytałam żadnej jej książki.
Kultura koreańska jest mi obca. Nie mam w niej wielkiego rozeznania, co uwidoczniło się podczas lektury. Z pokorą podeszłam do tekstów Han Kang, wiedząc, że będzie mi brakować kontekstu, a może nawet kontekstów. Zabrałam z jej lektury, co tylko mogłam i pozostałam z wnioskiem, że gdybym miała kogoś, kto wprowadziłby mnie lepiej w temat, być pewnie wyciągnęłabym z powieści więcej. Jestem jednak w idealnej pozycji - pozycji większości jej polskich czytelników i właśnie z tej perspektywy chcę pisać o moim pierwszym spotkaniu z prozaiczką.
Poetyckość i samotność "Białej elegii"
Jako pierwszą wybrałam "Białą elegię". Wynikało to z prostej przyczyny, książka jest związana z Polską, którą pisarka odwiedziła i w której przez jakiś czas mieszkała. Chciałam zobaczyć nasz kraj oczami osoby, której musiał wydać się egzotyczny, podobnie jak dla nas egzotyczna jest twórczość Han Kang. Zacznę od tego, że dla nas elegia to utwór liryczny, tymczasem tu mamy do czynienia z prozą poetycką. Rozdziały są krótkie, pisane pięknym językiem, zawierające perełki, które sobie zapisałam. Doskonale czuć tu znaną mi z literatury japońskiej zadumę i zupełnie inne niż europejskie patrzenie na świat. Nie ma co ukrywać, skupiamy się na zupełnie innych rzeczach.
Zadziwił mnie temat - pożegnanie z siostrą, której autorka nie poznała oraz zabieg, jaki zastosowała pod koniec książki, którego nie chcę zdradzać, by nie psuć Wam czytania. Dość powiedzieć, że mamy tu do czynienia z krótkimi opisami białych rzeczy, które przywołują wspomnianą już siostrę. Czasem jest to mgła, innym razem śnieg, mróz, ptak, sól i wiele innych rzeczy. Pomiędzy rozdziałami znajdziecie zdjęcia. Historia dziewczynki, której siostra nie poznała porusza. Z drugiej strony pokazuje jak zupełnie inaczej komunikujemy rodzinne tragedie i jak rodzice w Europie, a jak w Korei odnoszą się do swoich dzieci. Autorka zatrzymuje się nad pozornie błahymi rzeczami, by snuć historię. Uświadamia, że nawet najdrobniejszy szczegół jest istotny i może być inspiracją. Ukazana przez nią Warszawa jest mglista, czasem ponura, nierzadko niegościnna, a jednak ma w sobie jakiś niezaprzeczalny urok. Jest miastem, które powstało z popiołów i trwa na przekór wszystkiemu.
"Biała elegia" to doskonała książka do tego, by docenić piękny język i to, co umyka nam w codzienności. To również spotkanie z diametralnie innym pojmowaniem świata. Urzekła mnie, zachwyciła i przepełniła smutkiem - jak dla mnie doskonała lektura na jesień.
Nie czytałam żadnej jej książki, ale te dwie mnie zaciekawiły. Już po samym opisie "Wegetarianki" potrafię sobie wyobrazić jak ją odbiorę, ale "Biała elegia" to dla mnie kompletna niewiadoma. Chętnie przeczytam obydwie.
OdpowiedzUsuń