Jaroslav Rudiš "Grandhotel. Powieść nad chmurami" - Recenzja



"Wiem, że to wszystko brzmi jak wariackie gadanie. Może jestem wariatem. Nie jesteście jedynymi, którzy tak myślą. (...) Może jestem chory. A może nie, może chory jest świat wokół mnie, choć uznaję, że szanse na to, że tak jest, są niewielkie." - s. 35

Chmury są piękne, majestatyczne. Pobudzają wyobraźnię, pozwalają się zrelaksować. Z dzieciństwa większość z nas pamięta słodkie leżenie na trawie i wpatrywanie się w niebo, odgadywanie kształtów, w które układały się pierzaste olbrzymy. To po chmurach można odgadnąć zmieniającą się pogodę. Obserwacja nieba pozwala poznać niektóre tajemnice świata. Daje wytchnienie, jest czymś, co powinno nam towarzyszyć.

Trzydzieści lat życia to wcale niemało. W tym wieku powinno się mieć już w miarę ustabilizowane życie. Pracę, może rodzinę, odłożone nieco gotówki. To punkt, w którym mamy jasno sprecyzowane cele, realizowane już od jakiegoś czasu. Jesteśmy młodzi, silni i wiemy, czego chcemy. Jednak bohater "Grandhotelu" różni się od większości ludzi. Podczas, gdy inni szukają lepszych lub gorszych sposobów na osiągnięcie sukcesu, on zdaje się dopiero poznawać świat. Fleischman jest przekonany, że wszystkim rządzi pogoda, którą uparcie obserwuje, zapisując każdą zmianę i anomalię, a trzeba przyznać, że ma doskonałe do tego warunki. Mieszka w położonym wśród chmur hotelu, do którego przyjeżdżają spragnieni wrażeń goście. Pogoda to całe jego życie, bo prywatnie nie ma się czym chwalić. Łatwiej mu opowiadać o zmieniającej się aurze i następstwach zjawisk atmosferycznych niż snuć własną historię, ale jakby powiedział bohater, do tego jeszcze dojdę.

Poszukiwanie swojego miejsca na ziemi to temat wielu książek. Tu przewija się w dość charakterystycznej formie, wpleciony w historię o życiu połączonym z pogodą. W istocie można powiedzieć, że bohater przeszedł niejedną burzę i nadal błądzi we mgle, szukając swojej przystani. Wie, że wiatr wieje mocno i potrafi zburzyć kruchy spokój życia. Że jedno wydarzenie, zupełnie niepozorne i wydające się bez znaczenia potrafi wywołać piorunujący efekt. Bo wszystko ma zawsze jakiś oddźwięk. Tak więc pośród chmur, zapatrzony w niebo stara się rozwiązać zagadkę własnej niemocy oraz sytuacji, w której się znalazł.

Autor pisze o stagnacji, lekko melancholijnym i smutnym, może nieco niewygodnym zasiedzeniu się. Lękiem przed nowością, wyruszeniem w nieznane. Czasem o paraliżującym strachu, który niweczy wszystkie życiowe plany. Bohater ma jednak świadomość, że jeśli coś się nie udaje, to należy szukać innego rozwiązania. Jest trochę dziecinną postacią, zatrzymaną w czasie, niezmiennie zadziwioną rzeczami, które zdają się być oczywiste dla innych.

"Pani doktor powiedziała, że nie ma w tym nic złego, ale ta nasze nieruchomość, niemoc, nieumiejętność wyrwania się spowalnia nas i zatrzymuje. Mówi, że właśnie w ten sposób gnijemy za życia. Zamarzamy. Że wprawdzie jako naród nikogo nie krzywdzimy, ale za bardzo nam nie przeszkadza, że ktoś krzywdzi nas. Pani doktor uważa, że brakuje nam morza i świeżego powietrza. Albo porządnych gór i widoków. Że utknęliśmy w kotlinie, z której wystają nam tylko włosy. I dlatego jako naród jesteśmy tacy zamknięci. Skupieni na sobie. I niespokojni." - s. 166

Świat głębszych emocji również pozostaje dla niego tajemniczy. Przeszłość rzuca się cieniem, pozbawiając go pewnych możliwości oraz umiejętności nawiązywania głębszych relacji. Pytanie, które stawiałam sobie brzmiało jednak, czy z osobami, które ma w otoczeniu, takie więzi da się zacieśnić. Przyznam, że ogromnie trafne wydaje mi się porównanie jego losu do marazmu społeczeństwa. Czesi ze swoim nizinnym położeniem, bezpieczną doliną w której się znajdują bez względu na sytuację są nieco jak Fleischman. Nawet, gdy czują się źle, nie podejmują żadnych kroków, by zmienić swój los. Wolą być biernymi, niewychylającymi się obserwatorami. A mimo tego, coś nieustannie gna bohatera ku górze. Wyżej niż szczyt Ještěd na którym mieszka. Wyżej niż chmury. Choć zawsze natrafia on na granicę, której przekroczenie go przerasta.

Potrzeba akceptacji, przynależności, znalezienia swojego miejsca grają tu pierwsze skrzypce. Nieodłącznym elementem ludzkiej natury jest świadomość tego, kim się jest i gdzie należy podążać. Wyrwanie z korzeni rodzi dezorientację, wyobcowuje człowieka. Sprawia, że czuje się zagubiony i niezdolny do budowania relacji i kreowania swojej przyszłości. Jeden z bohaterów mawia, że "człowiek musi skończyć tam, gdzie się urodził". Słowa te wybrzmiewają naprawdę mocno w perspektywie poruszanego na kartach powieści wątku Niemców mieszkających w Sudetach. Historia wkracza w świat bohatera i kształtuje lokalne relacje. Jaroslav Rudiš nie boi się poruszać trudnych tematów, nie stroni od czasami szokujących zachowań i słów, niekiedy dość osobliwych. Jednak mimo wszystkich niecodziennych czy trudnych sytuacji, nie sposób odmówić tego, że czasami to świat zewnętrzny wydaje się szalony, a nie poszczególni bohaterowie.

Ciekawym zabiegiem jest portretowanie postaci z perspektywy głównego bohatera a zarazem narratora powieści. O osobach z otoczenia Fleischmana wiemy niewiele. Tyle, ile uda się zaobserwować niezbyt dociekliwemu mężczyźnie. Większość informacji pozostaje niewypowiedziana, ale to też doskonale portretuje samego narratora. Jego sposób widzenia człowieka i świata. Bohater bowiem nie analizuje, często nie zastanawia się nad przyczynami pewnych reakcji. Przyjmuje je po prostu takimi, jakie są, bez zbędnych pytań. Nierzadko nie rozumie, dlaczego jest wyobcowany i wyraźnie inny od pozostałych ludzi. Nie pomagają wizyty u lekarki. Długie rozmowy, podczas, których opowiada historię swojego życia. Inność pozostaje zagadką.

"Grandhotel. Powieść nad chmurami" to specyficzna literatura. Pełna zdumienia, zagubienia, zdziwienia. Nie odnalazłam w niej dużej dawki humoru, choć na to liczyłam. Jest za to trochę ironii, lekko podane trudne tematy, tajemnica, osobliwość i zaskakujące zakończenie, które pozostawia czytelnika z pewną dozą pytań. To z jednej strony pełna niedopowiedzeń i zawiłości historia, z drugiej opowieść pozwalająca wyzwolić się z konieczności posiadania wiedzy wszelakiej i odpowiedzi na każde pytanie. Odnajduję w niej dużą dawkę uniwersalizmu, bo każdy z nas jest trochę Fleischmanem, próbującym zrozumieć, kim jest, dokąd dąży, zmagającym się z wyrwaniem z konwenansów, nałożonych nam w ramach cywilizacji oczekiwań, ról do spełnienia. Z naszą walką z tymi wymogami jest trochę jak z zakończeniem powieści. Pozostają otwarte. Ostatnie wersy niczego nie narzucają, dają za to swobodę interpretacyjną w snuciu domysłów. Zaskakująca, zastanawiająca, czasami lekko drażniąca, ironiczna, momentami za prozaiczna i dosłowna, ale uniwersalna, poruszająca trudne tematy, w końcu inna, po prostu czeska. Taka jest najnowsza powieść Jaroslava Rudiša. Pewnie nie będzie to lektura dla każdego, ale ja nie żałuję jej przeczytania. Wszystkim miłośnikom osobliwych historii, poszukiwania odpowiedzi na podstawowe pytania i po prostu literatury niszowej powinna przypaść do gustu.

Jaroslav Rudiš, Grandhotel, Powieść nad chmurami, przeł. Katarzyna Dudzic, wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2015.

Komentarze