Sayaka Murata "Dziewczyna z konbini" - Recenzja



„Nie wiedziałam, dlaczego akurat konbini, dlaczego nie nadawałam się do normalnej pracy.  Byłam świetną ekspedientką, gdyż nauczyłam się z podręcznika, co, kiedy i jak robić, ale co ze światem, do którego nie ma instrukcji obsługi? Zupełnie nie miałam pojęcia, czy potrafiłabym zachowywać się tam jak człowiek.” – s. 23


Piękny majowy poranek. Idziesz ulicą. Słońce delikatnie muska twoją skórę, wokół unosi się zapach bzu. Roześmiane dzieci idą do szkoły, zdenerwowani kierowcy tkwią w korku, słychać śpiew ptaków. Idziesz niespiesznie. Wchodzisz do sklepu, kupujesz śniadanie i kierujesz się w stronę pracy. Zakupy nie zajmują ci wiele czasu, gdyż nie masz ochoty na nic specjalnego, nigdy. Patrzysz na mijanych ludzi, swoich współpracowników i nic nie rozumiesz...


W Japonii wszystko wydaje się być ułożone od początku do końca. Do pewnego czasu jesteś dzieckiem, uczysz się reguł świata, a potem dokładnie nim podporządkowujesz. Szkoła, studia, praca, kariera, rodzina i starość. W pewnym wieku powinieneś mieć ustabilizowaną sytuację zawodową i rodzinną. Odpowiednie stanowisko, współmałżonek i dzieci to standard. Keiko absolutnie nie wpisuje się w ten schemat. Już od dziecka była inna. Jej zachowania są nieprzewidywalne, odbiegające od przyjętych norm. Kiedy bohaterce wydaje się, że postąpiła dobrze lub powiedziała coś mądrego, okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Z biegiem czasu uczy się dostosowywać, milczeć, ukrywać to kim jest i co naprawdę myśli. Ma świadomość, że coś z nią nie tak, choć zupełnie tego nie czuje. Widzi jednak jak bardzo różni się od wszystkich dookoła. Nawet rodzina nie potrafi jej zaakceptować. Czeka aż wydarzy się cud i kobieta stanie się taka, jak wszyscy. 

Jedynym miejscem, w którym Keiko czuje się dobrze i na właściwym miejscu jest konbini, w którym pracuje. Mimo 36 lat nadal utrzymuje się z dorywczej, niezbyt dobrze płatnej pracy. Ma jednak scenariusz, którym się kieruje, a że jest sumienna, odpowiedzialna i zawsze dyspozycyjna podejrzliwość i nieprzystosowanie społeczne schodzą na dalszy plan. Nic jednak nie trwa wiecznie i gdy w konbini pojawia się Shiraha życie kobiety zaczyna się gmatwać. Jego spotkanie pozwoli bohaterce wyciągnąć odpowiednie wnioski i przekonać się, kim tak naprawdę jest. 

Sayaka Murata wpuszcza czytelnika do świata kogoś, kto nie odczuwa emocji i nie potrafi zrozumieć mechanizmów, które rządzą społeczeństwem. Pokazuje jak kierowanie się jedynie chłodną logiką i znanymi faktami może się źle skończyć. W trakcie lektury z zaciekawieniem obserwowałam funkcjonowanie ludzi, dla których najzwyklejsze potrzeby większości są całkowicie niezrozumiałe. Adaptacja na zasadzie obserwacji, wyszukiwania sklepów, uczenia się stylu przez kopiowanie a nawet nauka najzwyklejszej konwersacji czy unikania rozmów, pokazują jak trudno żyć osobom aspołecznym. Pisarka jednak pokazuje, że osoba osobie nierówna. Bohaterka "Dziewczyny z konbini" jest bardzo neutralna. Poza niezrozumieniem braku akceptacji ze strony otoczenia, nie wykazuje ona żadnych emocji, nie jest zła, zawiedziona światem. To, co mogę o niej powiedzieć to fakt, że jest świadoma inności. Chciałaby zrozumieć świat, gdyż to ułatwiłoby jej funkcjonowanie, pozwoliło żyć bez przygan, natrętnych pytań, dziwnych i krzywych spojrzeń. Odrębną postawę wykazuje jej współpracownik. Shiraha to zupełne przeciwieństwo Keiko. Podobnie jak dziewczyna nieprzystosowany do życia w grupie, nie wybiera jednak drogi cichego podporządkowania się. Jest agresywny, rozgoryczony. Odczuwa wobec wszystkich pogardę i nienawiść. Sam sposób, w jaki odnosi się do Keiko powodował u mnie taką niechęć do tej postaci, że nie sposób, bym napisała o nim jakiekolwiek dobre słowo. To najzwyklejszy przypadek bumelanta, ignoranta zaryzykowałabym nawet stwierdzenie pasożyta w najbezczelniejszym wydaniu. Zresztą sami zobaczcie:

Zdaje sobie pani sprawę z własnej sytuacji. Przecież jesteś najgorszą miernotą. Macica pewnie zestarzała, z wyglądu nie nadajesz się nawet do zaspokojenia czyjegokolwiek popędu, nie zarabiasz tyle, co mężczyźni, ba, nawet nie masz etatu, tylko dorabiasz. Mówiąc wprost: balast dla reszty społeczeństwa. Ludzki śmieć. (...). Zrobię pani tę przysługę i zostanę tu. (…). Chcę żeby mnie pani ukryła przed światem. Może pani wykorzystać moje istnienie i rozpowiadać o mnie do woli. Ja chcę cały czas siedzieć tu w ukryciu. Mam dość ludzi wtrącających się do mojego życia.” - s. 95-96

"Dziewczyna z konbini" to ciekawa opowieść o próbie przystosowania się. Ludziach, którzy do życia potrzebują podręcznika postępowania i najlepiej odnajdują się w sytuacjach zawartych w konkretnych przepisach. To opis społeczeństwa Japońskiego, które słynie z dobrych manier, ale jest niezwykle zasadnicze i nie potrafi poradzić sobie z odmiennymi jednostkami. Opowieść o kimś, kto wyłamuje się ze społecznych schematów, jest także pretekstem do rozmowy o tym, jak bardzo nie potrafimy zrozumieć i przyjąć ludzi, którzy nie potrafią odczuwać i wpasować się w ogół. Jednocześnie podczas lektury pojawiały się we mnie pytania, czy taka osoba jak Keiko mogłaby skrzywdzić drugiego człowieka, czy nie jest pod maską przyjmowaną w pracy, niebezpieczna. To, co czasami myśli bohaterka książki Sayaki Muraty, budzi mój głęboki niepokój. Przypomina mi się automatycznie wszystko, co czytałam, o tym jak odnosimy się do "innych". Bo ci zawsze wywołują lęk. 

Jeśli chcecie poczytać zwartą, ciekawą, niebanalną prozę, to powinniście sięgnąć po "Dziewczynę z konbini". To historia ludzi i o ludziach. Świat widziany oczami człowieka, który nie jest jego częścią. Kogoś, kto zupełnie nie myśli i nie działa jak wszyscy. Kto dosłownie jest trybikiem w sklepie, gdyż bezpieczeństwo zapewnia mu całkowity brak wolności. Zaskakująca, niepokojąca, drażniąca i napisana zgrabnym językiem, taka jest książka Muraty. Nie zabierze wam na pewno dużo czasu, ale utkwi w głowie na długo. 

Sayaka Murata, Dziewczyna z konbini, tłum. Dariusz Latoś, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2019. 

Komentarze