Mona Awad "Króliczek" - recenzja
Chyba nigdy nie przyszło mi jeszcze pisać o tak dziwnej książce. Czytałam już nieraz rzeczy, które były mocno odjechane, jak choćby "Szczelinę" Kariki czy "Requiem eternam" Przybyszewskiego. Mona Awad to jednak trochę inna liga.
"Kolejny raz opowiada, że takie transformacje są powszechne w ostatnim semestrze. Kiedy my wszyscy opuszczamy matczyne objęcia Jaskini i wycofujemy się do własnych, mrocznych przestrzeni, aby przekuć ból, strach i wstyd, które tam żyją, w najprawdziwsze literackie złoto. Genitalia zostają przebite sztyftami. Włosy ulegają brzeszczotom, a czasem są wyrywane z korzeniami. Płcie stają się płynne, orientacje zmienne, biali ludzie nagle odkrywają obecność innych ras w swoich drzewach genealogicznych. A potem, oczywiście, niektórzy posuwają się za daleko. Pewien biedak odciął sobie ucho. To było... Niefortunne, ale też wyraziste. Wynikające z głębszej transformacji wymaganej przez Pracę. Praca ma bowiem swoją cenę." - s. 319-320
Brzmi groteskowo, co? A to dopiero preludium. Zanurzcie się ze mną zatem w oparach absurdu, strumieniach dziwnych drinków, eksperymentach, które wykraczają poza to, co widzieliście i wejdźcie do króliczej nory.
Złap króliczka
Wyobraźcie sobie elitarną szkołę, do której trafiają jedynie wybrańcy. Nie muszę dodawać, że w większości są to obrzydliwie bogate dzieciaki przekonane o własnej genialności, prawda? Ale studiuje tu także odsetek utalentowanych, biednych ludzi, dla których stypendium i renoma szkoły to przepustka do lepszego świata. W końcu Warren jest najbardziej eksperymentalną i nowatorską szkołą pisania w kraju. To stąd wychodzi elita twórcza. Tu pracuje się nad wielkimi dziełami, rzeczami, które wstrząsną kulturą. Tu w pocie, krwi na różne sposoby wykuwa się jednostki wybitne. I nie ma żadnej utartej drogi, oj nie. Wszystko jest żywe, płynne, niepowtarzalne. Łapiecie już klimat, prawda?
Pora zatem przedstawić bohaterki całego zamieszania. Samantha nie jest wybrańczynią losu. Jej historia jest szara z lekkimi elementami kolorów. Trzyma się z daleka od innych, mieszka z przyjaciółką Avą, która jawnie gardzi Warren i wszystkimi, którzy do niej uczęszczają (poza Samanthą). Nasza bohaterka obecnie przeżywa zastój twórczy. Boli ją to tym bardziej, że przecież pisała od zawsze i nigdy nie miała z tym problemu. Tymczasem zbliża się oddanie pracy dyplomowej, a jej projekt świeci pustkami. W jej studenckiej grupie znajdują się także Króliczki. Bogate dziewczyny ubrane w zwiewne lub lejące się różowe czy pastelowe tkaniny, z nienagannymi fryzurami, makijażem, szczebioczące do siebie, tulące się i tworzące klub wzajemnej adoracji. Wiecie, brakuje tylko uśmiechniętego jednorożca i tęczy do pełni szczęścia. Słowem jest tak słodko i uroczo, że człowieka biorą mdłości.
Bohaterka nadaje Króliczkom przydomki. Mamy więc dystyngowaną i wyniosłą Księżną, lubującą się w słodyczach i pastelach Babeczkę, Upiorną Lalkę i bladą jak śmierć Nowelkę. Wszystkie oczywiście inteligentne, piękne, puste i adorujące się do granic możliwości, również jeśli chodzi o komentowanie swojej twórczości. I choć Samantha nienawidzi ich z całej duszy i pragnie, by udusiły się nawzajem podczas sesji przytulania, nie może nie przyznać, że czuje się samotna na zajęciach. Nie jest łatwo być jedyną osobą spoza grupy. Jakie więc jest jej zdziwienie, gdy Króliczki zapraszają ją do Sprośnego Salonu, gdzie spędzają ekscytujące wieczory.
Po drugiej stronie lustra
Dziewczyna wkracza więc na terytorium wroga, nie wiedząc, czego może się spodziewać. Jest zaciekawiona, ale też ostrożna, bo ciężko przewidzieć, jakie intencje mają Króliczki, czy ich słodka uprzejmość nie jest aby podstępem. Jeśli początkowo odczujecie zawiedzenie Sprośnym Salonem, wykażcie jeszcze trochę cierpliwości, akcja się rozkręci. Czekają na Was bowiem nie tylko osobliwe zwierzenia, ale rzeczy których się nie spodziewacie.
Jak na eksperymentalną szkołę przystało będzie nieszablonowo, a właściwie lepiej byłoby powiedzieć, że psychodelicznie. Nasze bohaterki bowiem będą tworzyć, ale co i jak i co dalej będą robić ze swoim dziełem, o tym musicie przekonać się sami. Dość powiedzieć, że Samantha faktycznie okaże się zupełnie inna od dziewczyn i to z wielu powodów, a zakończenie mocno Was zaskoczy.
"Króliczek" - moja opinia
Pamiętam, jak powiedziałam mojemu nauczycielowi, że nie wiem co wziął i czym to popił Gombrowicz, że napisał "Ferdydurke". Cóż chyba nie chcę się zagłębiać w metody twórcze Mony Awad. Na kartach bowiem dzieją się tak niestworzone rzeczy, że po lekturze człowiek zdaje sobie pytanie "co ja właściwie przeczytałam?". Pierwsza reakcja to szok, niedowierzanie i bezsilność. Nie wiadomo, co z tym zrobić. Nie wiadomo, czy się podobało czy nie. Spokojnie, wszystko musi się uleżeć.
Faktem jest, że "Króliczek" to pyszna krytyka środowisk intelektualnych, a w szczególności akademickich. Ociekająca ironią, groteską, prześmiewcza, pokazująca odklejenie od rzeczywistości. Te wszystkie górnolotne zwroty, wykładowcy bogowie, te puste nic nieznaczące frazesy typu Praca, Proces, Twórczość. To przekonanie o wyjątkowości i pokonywaniu kolejnych barier, eksperymentowaniu bez granic. Gdyby szła za tym jakaś wartość. Tymczasem to, co prezentują Króliczki to bełkot - opisany pięknie brzmiącymi, ale kompletnie pozbawionymi treści wydmuszkami zdań.
To również rzecz o samotności, tym jak odrzucony i przeciwstawiony grupie człowiek stara się przetrwać. Samantha jest w stanie przełknąć własną niechęć i obrzydzenie, byle stać się częścią grupy. Czy jednak warto tracić przyjaźń, samego siebie i autentyczną kreatywność, by pod sam koniec wejść do paszczy lwa? Mona Awad pokazuje, że tworzenie to żmudny proces, często wymykający się nam, ale bazujący na regularności, ćwiczeniu, zmyśle obserwacji, przeżywaniu, a nie na pustosłowiu, zarozumiałości i owianej sławą wełnie czy eksperymentowaniu z różnymi dziwnymi rzeczami.
"Króliczek" jest przedziwny. Nie wiadomo, co tu jest jawą, co snem, majakiem, wytworem bujnej wyobraźni, projekcją chorego człowieka czy prawdziwą kreacją. To psychodeliczna i deliryczna opowieść, w której ciężko się odnaleźć. Przez którą przebrną nieliczni. Zdecydowanie ta książka nie trafi do wielu, raczej do miłośników nieszablonowych, groteskowych historii, którzy lubią mierzyć się z nieoczywistymi tekstami. Dla mnie było to osobliwe doświadczenie, aczkolwiek o wiele bardziej zjadliwe niż mierzenie się z twórczością Gombrowicza, z którą pomimo kilku prób się nie polubiłam (nie besztajcie mnie, po prostu z Witoldem nam nie po drodze, ale nadal mam w planach "Kosmos" i "Pornografię"). Na stoliku leży już kolejna powieść Awad, ponoć nieco inna, o której też niebawem napiszę. Tymczasem zostawiam Was z wielkim znakiem zapytania i "Króliczkiem".
Post powstał we współpracy reklamowej (barter) z Wydawnictwem Poznańskim.
Mona Awad, Króliczek, przeł. Natalia Wiśniewska, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2023.
Podziwiam ludzi, którzy piszą takie książki i one mają dla nich sens. Ja nie potrafię się taką lekturą delektować i nie lubię ich.
OdpowiedzUsuń