Ada D'Adamo "Jak powietrze" - recenzja
Wiele o niej słyszałam i wiele sobie obiecywałam. Kupiłam ją jeszcze w przedsprzedaży i trzymałam na włoski sierpień. Nie mogłam doczekać się czytania. Nie wgłębiałam się przed lekturą w fabułę, ale zewsząd otaczały mnie zachwyty.
"Kiedy masz niepełnosprawne dziecko, chodzisz w jego zastępstwie, widzisz zamiast niego, wjeżdżasz windą, bo ono nie może wchodzić po schodach, jeździsz samochodem, bo ono nie może wsiąść do autobusu. Stajesz się jego rękami i jego oczami, jego nogami i jego ustami. Zastępujesz jego mózg. I stopniowo, dla innych, sam stajesz się w końcu trochę niepełnosprawny: niepełnosprawny per procura."
Przeczytałam ją szybko, w dwa popołudnia. Tym razem jednak moje palce nie śmigają po klawiaturze jak zawsze. Zatrzymuję się, zastanawiam, kasuję. Podejrzewam, że nim skończę ten tekst upłynie trochę czasu, o wiele więcej niż zwykle.
List, którego nie przeczytasz
Ada - autorka i narratorka powieści doskonale zna swoje ciało. Latami pracowała jako baletnica. Wie, co zrobić, by poruszyć każdy mięsień, panować nawet nad małym palcem u stopy. Kiedy jednak przychodzi choroba ciało ją zdradza. Staje się nieposłuszne, obce, buntuje się. To niezwykle trudne dla kogoś, kto doskonale nim władał. To bolesne dla matki od lat opiekującej się niepełnosprawną córką. Dzieckiem, które nie rozumie, dlaczego mama jest wiecznie zmęczona i nieobecna.
Kobieta jednak stara się sobie poradzić z buzującymi w niej emocjami. Przelewa myśli i historię swoich zmagań na papier. Opowiada o tym, jak diametralnie zmieniło się jej życie, gdy na świecie pojawiła się Daria. Maleństwo piękne, ale niestety poważnie chore, o czym nie poinformowali jej wcześniej lekarze. Tak zaczęła się długa droga rehabilitacji, dostosowywania się do potrzeb głęboko niepełnosprawnej córki.
Problemy ze zmieniającymi się nauczycielami wspomagającymi, nauka porozumiewania się z dziewczynką, odczytywania jej sygnałów, długie wizyty w szpitalu, to nowa codzienność Ady. Do tego niejasna sytuacja z jej ukochanym. List, który napisze do poczytnego dziennikarza. Brzmi to wszystko wyrywkowo, ale taka jest ta powieść. To wyimki z trudnej i bolesnej historii, układające się w krótką całość.
"Jak powietrze" - moja opinia
Ada D'Adamo stworzyła wyjątkowy list. Opis miłości matki do dziecka, a jednocześnie apel o wybór dla kobiet, które czują, że sobie nie poradzą. To nauka odpuszczania krok po kroku, wywołana zmęczeniem po leczeniu, ale też świadomością swojego odchodzenia.
Pomimo tego, że dotyka ważnych i emocjonalnych tematów. Że jest szczera, dobrze napisana i znalazłam w niej nawet zdania, które chcę zapamiętać, kompletnie nie poruszyła mnie ta powieść. Doceniam jej treść i formę, ale byłam gdzieś obok tej historii. Nie liczyłam na łzawy list, tego bym nie chciała. Jak przeczytacie z tyłu nie ma tu sentymentalizmu. Czegoś jednak zabrakło. Lepiej oddanych emocji? Nie wiem. Zdziwiłam się, gdyż Włosi słyną ze swojego temperamentu. Nie mają problemu z przekazywaniem uczuć, przekonałam się o tym w wielu książkach. Nawet lekcje fizyki pisane przez rodaka autorki wzruszyły mnie sposobem opowiadania i zachwytem nad pięknem świata. Tu jednak nie doświadczyłam czegoś takiego.
Może to kwestia przekładu, a może oryginału. Nie dostrzegam tego, co jurorzy wszystkich nagród, jakie zdobyło "Jak powietrze". Po prostu poznałam kolejną fabułę, o której niestety już zapominam i do której nie wrócę. Zawiodłam się, choć nie mogę zarzucić zmarłej autorce niczego, poza tym, że nie odczułam przekazywanych przez nią emocji. Było mi przykro i smutno, ale na poziomie świadomości, współodczuwania, a nie czucia. Czasami po prostu tak jest.
Ada D'Adamo, Jak powietrze, przeł. Anna Osmólska-Mętrak, wyd. Albatros, Warszawa 2024.
Komentarze
Prześlij komentarz