Spacerowe rozkminy #15




Długo nie pisałam, choć paradoksalnie miałam urlop. Nie jestem jednak przystosowana do upałów, które naprawdę źle znoszę. Dlatego mimo wolnego czasu, czytałam mniej i praktycznie nie pisałam, ale teraz nadrabiam.

Mniej mnie w mediach społecznościowych. Na facebooku cisza, na Instagramie także. Pracy po urlopie było dużo, był Big Book festival, o którym Wam niedługo opowiem. Były pokaźne zadania, na które przeznaczyłam sporo mojego czasu, nawet wolnego, było przeziębienie, które mnie na tyle rozłożyło, że po prostu musiałam się porządnie wygrzać i wyspać. Ale miałam też czas pomyśleć o tym, co usłyszałam i co z tym dalej zrobić. 


Zacznę więc od tego, co sprawiło, że jest mnie mniej, co nie znaczy, że nic się nie dzieje. Owszem, dzieje się naprawdę dużo. Jamie Bartlett autor książki "Ludzie przeciw technologii. Jak Internet zabija demokrację (i jak możemy ją ocalić)" był gościem tegorocznej edycji Big Booka. Wstąpiłam na spotkanie dosłownie na chwilę, bo niestety brak powietrza i temperatura w sali nie pozwoliły mi zostać, ale to wystarczyło. Po pierwsze informacja o ludziach, którzy za zadanie mają jedynie dostosowywanie mediów społecznościowych do tego, by jak najbardziej przyciągały naszą uwagę, powodowały, że spędzamy w nich większość wolnego czasu, a przede wszystkim uzależniały, trochę mnie zelektryzowała. Ale to nie nowość. Wiem o tym, po prostu inaczej się odbiera fakt, gdy słyszy się go z ust drugiego człowieka. Wybrzmiewa wtedy mocniej, dużo mocniej. Tym, co mnie jednak najbardziej poruszyło było pytanie, czy uczestnicy spotkania nie czują, że ich zdolność skupiania się i koncentracji jest dużo mniejsza niż kiedyś. Prawie wszyscy odpowiedzieli, że tak. I faktycznie. Odrywamy się od lektury, by powiadomić świat o tym, co znaleźliśmy. Czujemy potrzebę sprawdzenia, czy ktoś nie wrzucił czegoś nowego, chcemy chwili przerwy, podczas której wchodzimy do wirtualnego świata. Nawet najbardziej angażujące zajęcie nie sprawia, że cały świat przestaje istnieć, najbardziej wciągająca fabuła rzadko powoduje, że wyłączamy się na długie godziny. Przyrastamy do telefonów, a nasz mózg nie jest już taki sprawny jak kiedyś. Jeśli chcecie posłuchać, o tym, co Jamie Bartlett mówił na spotkaniu, poniżej wklejam link do zapisu wykładu.




I choć nie mam jakiegoś większego problemu z tym, żeby nie scrollować facebooka czy odpuścić Instagrama, to faktycznie kiedyś działałam sprawniej, nie miałam problemów ze skupieniem się. Postanowiłam zatem poza przeczytaniem książki wspomnianego autora ograniczyć social media do minimum. Tyle, by prowadzić bloga i wywiązywać się z powierzonych mi obowiązków. Ciekawi mnie, czy dzięki temu i pewnym ćwiczeniom umysłu moja koncentracja się poprawi. Poza tym świat realny jest dużo fajniejszy :).



Postanowiłam zainwestować w siebie. Korzystać z prelekcji o literaturze czy nauce, które się odbywają. Częściej pojawiać się na spotkaniach autorskich. Trochę pomógł tu Big Book, bo udało mi się być na kilku naprawdę wspaniałych rozmowach. Ostatnio wybrałam się na premierę książki Anny Kamińskiej "Halina. Dziś już nie ma takich kobiet. Opowieść o himalaistce Halinie Krüger-Syrokomskiej". Pani Ania jak zwykle wspaniale opowiadała o kolejnej niezwykłej kobiecie, którą opisała na kartach biografii. W spotkaniu uczestniczyła również córka himalaistki, która opowiedziała nieco o mamie, pokazała ją z nieco innej, bardziej prywatnej strony. Początkiem lipca wybrałam się na spotkanie z Marią Paszyńską, które odbyło się dzień przed premierą ostatniego tomu tetralogii "Owoc granatu". Przyznam, że poruszył mnie temat dziedziczenia traumy. Tego jak wydarzenia, których nie byliśmy ani uczestnikami ani nawet świadkami mogą wpływać na nasze życie. Do myślenia dał mi również temat relacji przedstawiony w powieści. A także fragment, który wklejam poniżej.

"Teraz zrozumiał. Intelektualiści byli śmiertelnym zagrożeniem nie dlatego, że głosili płomienne mowy, pracowali z młodzieżą i jako nauczyciele mieli na nią ogromny wpływ, nie dlatego, że występowali w mediach, pisali artykuły, udzielali wywiadów, przygotowywali audycje radiowe, których słuchały miliony ludzi zgromadzonych przy odbiornikach. Muzycy, pisarze, naukowcy, akademicy byli śmiertelni groźni, ponieważ wzbudzali emocje, przyciągali uwagę, by następnie formułować pytania, z którymi każdy musiał się zmierzyć. Nie proponowali lekarstwa, zasiewali wątpliwość, której ziarno stanowiło wystarczające niebezpieczeństwo dla reżimu." - s. 61



To właśnie te słowa genialnie połączyły mi się z wypowiedzią, która pojawiła się w dyskusji "Nie ma czasu na czytanie" o rywalizacji o czas, jaką toczą książki z kulturą wirtualną. Wnioski okazały się całkiem ciekawe, bo to nie media społecznościowe, ale platformy typu Netflix czy HBO zabierają większość naszego wolnego czasu. Doskonale zrealizowane seriale są niczym najlepszy film, tylko wieloodcinkowy, a co tym idzie wielogodzinny. I nie sposób się z tym nie zgodzić. Bo to naprawdę w większości świetne, hipnotyzujące produkcje. A jednak coś ciągnie ludzi do literatury. Do dowiadywania się więcej o innych i sobie. Wgłębiania się w świat emocji, psychologii, odczuć, ludzkiej duszy. Człowiek zawsze był ciekawy drugiego człowieka, nie zmienia się to od lat. Coraz trudniej jednak wywalczyć czas na lekturę. Odłożyć wciągający serial, nie zaglądać do mediów społecznościowych, po prostu zanurzyć się w historii zapisanej na kartach książki. Wracając jednak do wniosków, o których chciałam napisać. Dwa z nich utkwiły mi najbardziej. Pierwszy to ten, że choć grupa badawcza na spotkaniu była w pewien sposób tendencyjna, bo nieczytający na festiwale literackie raczej nie chodzą, to ludzie czytający, czytają coraz więcej. I to ogromnie cieszy. A wniosek, który najbardziej zapadł mi w serce, to by czytać w trudnych momentach. Im więcej mamy problemów, tym więcej czytać, zanurzać się w coraz więcej lektur. Wcale nie jest to odłożeniem problemu czy wręcz uciekaniem od niego.


Po pierwsze literatura pozwala nabrać dystansu do tego, co nieraz nas przerasta. Daje czas, by uspokoić emocje, ochłonąć, oderwać się na chwilę od stresu. Po drugie w książkach znajduje się cały dorobek ludzkości. Ponoć wszystko już było. Przerabiamy te same problemy, zagadnienia, zmagamy się z trudnościami, które już kiedyś w mniej czy bardziej podobnej formie kogoś dotknęły. Uczymy się empatii, sposobów logicznego rozumowania, szukania rozwiązań, wybierania tych najlepszych. Książki podnoszą oczywiście poziom naszego rozeznania w świecie, usprawniają umysł, sprawiają, że w naszej głowie rodzą się różne pomysły. Dla mnie bywają również swego rodzaju katharsis. Dają szansę na to, by wypełniać się tym, co dobre. I tak, zgadzam się, by czytać jak najwięcej w ogóle. A gdy życie bywa trudniejsze, tym bardziej, choć zdaję sobie sprawę, że często nie ma się do tego głowy i serca. Jeszcze jeden aspekt mnie zastanowił, mianowicie opór przed wprowadzeniem lekcji filozofii do szkoły. Dlaczego? Czyżby chodziło o to, że dzieci będą przeciążone, kolejny przedmiot do zaliczenia, a do tego jakiś przedwojenny. No właśnie, przecież nasi dziadkowie w przedwojennej szkole uczyli się filozofii. I nagle jedna wypowiedź, jak nóż, kij wbity w mrowisko. Filozofia uczy myślenia, wyciągania wniosków, samodzielności umysłowej, resztę proszę dopowiedzieć sobie samemu. Tak, przyznaję otwarcie, jest we mnie nostalgia za dawnym systemem szkolnictwa. Prawdziwymi wymaganiami, nauką właśnie myślenia(!), rozbudzaniem ciekawości poznawczej. Nowy system ma zalety, ale nie uważam, że znajomość kanonu, który owszem jest obcy i nie ciekawi młodych, jest zła. Podstawy trzeba znać, być może wystarczy dobrać inne metody. Ale trzeba uczyć przede wszystkim myślenia, nie ślepego wbijania się w klucz, dopasowywania do schematu.



Stąd zatem pewien zwrot u mnie, który pojawia się od początku tego roku. Mniej literatury obyczajowej, kobiecej. Więcej pozycji trudniejszych, bardziej klasycznych, poruszających ważne dylematy. Stąd poznawanie nowych autorów, zatrzymywanie się przy tych, którzy piszą przepiękną polszczyzną. Dlatego ucieczka od mediów społecznościowych, uczestnictwo w spotkaniach, zaznajamianie się z literaturą popularnonaukową, słuchanie wykładów TED, stąd przekopywanie się przez różne imprezy w stolicy i konferencje. By się rozwijać, kształcić i nie tym osławionym wychodzeniem ze sfery komfortu czy niemal newralgicznym dążeniem do nieludzkiej wręcz doskonałości. To, co mną kieruje to raczej praca nad sobą, wyrastająca z głodu poznawczego i pragnienia karmienia się dobrymi, ale też trudnymi rzeczami. Nie robię tego na zasadzie snobizmu, lekceważącego podejścia do literatury rozrywkowej i popkulturowej, ale z prostej przyczyny, mam swoje lata, mój gust jest w miarę ukształtowany i otwarty, ale idzie w konkretnym kierunku i z racji wykształcenia i upodobania. Po prostu. Każdy człowiek jest inny. Nie zamykam się na przyjemne, lekkie lektury, ale w większości skupiam na tym, czego mi teraz potrzeba.

Być może to się Wam spodoba. Może będziecie zaglądać tu od czasu do czasu, gdy znajdziecie coś dla siebie, a może zostaniecie ze mną i razem wyruszymy na spacer po świecie literatury i kultury. Nie wiem, ale chcę by to miejsce było najbardziej moje a jednocześnie przytulne dla Was.


Komentarze

  1. Podziwiam 🙂 i trochę zazdroszczę 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Możliwości jest dużo, ale bywa, że nie ma czasu albo coś, co jest ciekawe dzieje się, gdy mam zmianę w pracy. Książek staram się czytać jak najwięcej, ale trzeba też czasem wychodzić, spotykać się z ludźmi ;-).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz