Spacerowe rozkminy #9




Tak się złożyło, że dziewiąte rozkminy załapują się jeszcze na wrzesień. Nie planowałam tego. Myślałam wręcz, że napiszę je wcześniej, po powrocie z urlopu, gdy w mojej głowie kotłowało się tak wiele myśli. Ale musiałam się chyba przegryźć z pewnymi tematami. Coś zmienić, coś przemyśleć, inne rzeczy ułożyły się we mnie powoli. Czas biegł jednak nieubłaganie. Tematów przybywało, dużo się działo i nagle nadeszła jesień. Cicha i spokojna, której zaznałam podczas urlopu. Nie mówię tu oczywiście o temperaturze, bo ta była wysoka, ale o tej niespiesznej atmosferze, która mi towarzyszyła.

Nie pochodziłam zbyt wiele po szlakach z kilku powodów, których nie będę tu przytaczać, ale cieszyłam się każdym kilometrem, który zrobiłam, choć dla większości nie jest to nic nadzwyczajnego. Ja jednak czerpałam radość z wszystkich szlaków, wypraw i będę to robić dalej. Nie jestem wyczynowcem, mam inny charakter pracy niż rok temu i już dobrze wiem, że muszę poczynić pewne zmiany w trybie życia, dlatego mierzę siły na zamiary. Jestem szczęśliwa z tego, co mogę osiągnąć i zrobić. Nieważne, że inni twierdzą, że to przecież standard, nic wielkiego. Dla mnie każda chwila w górach jest piękna, czy idę Doliną Kościeliską ,czy podążam Czerwonymi Wierchami. Spokorniałam jakoś. Przyjęłam własne słabości i cieszyłam się tym, co daje mi każdy dzień, nawet gdy nie wyglądał tak, jakbym tego chciała. To ważna lekcja i ogromnie cenna.



Co mnie jednak zdziwiło, to zapatrzenie się w komórki. Nie w sensie robienia zdjęć i wrzucania do sieci. Ale docierania do schroniska i natychmiastowego wsadzania nosa w telefon. Dzieci, które obserwowałam, nawet nie patrzyły gdzie są. Siadały i od razu wsiąkały w sieć. Nie pomagały zachęty rodziców czy dziadków, zobacz jak tu pięknie. Głowa nadal pozostała opuszczona. To ogromnie przykre, bo w górach doświadcza się piękna w najczystszej postaci, zachwytu, spokoju, swoistego oczyszczenia. Nie osiągnie się tego z twarzą przy smartfonie. Tak można się tylko zagubić, stracić w życiu ogromnie wiele, bo rzeczywistość to nie media społecznościowe, ale otaczający nas świat i ludzie dookoła.

Pobyt w domu uświadomił mi, że jestem rozerwana między dwoma miejscami. Tym znanym, które staje się coraz bardziej obce i obcym, które jest moją codziennością. Doświadczam dziwnego wyrwania ze świata, jakbym nie była w pełni w żadnym miejscu. I zastanawiam się, gdzie jest mój świat, ten prawdziwy, który można śmiało nazwać domem. Bo wszystko ulega zmianie, miejsca, relacje, odczucia. Zaskakujące, że po całym życiu przeżytym w jednym miejscu można przestać postrzegać je jako coś swojego. Zmieniam się i ja. 



Przyszła jesień. Z przytupem, choć malowała liście niespiesznie, od niechcenia. Delikatnie kładąc barwy na drzewach. Nagle jednak zawitała chłodem, krótszym dniem. Wieczorami pod kocem z herbatą w kubku i dobrą lekturą. Taką smutnawą, melancholijną, długą i powoli toczącą się swoim rytmem. Jesień poza czasem bajecznych spacerów i żywych barw, jest dla mnie momentem zadumy. Zastanowienia się nad tym, co było i tym co będzie. Chwilą, gdy robię coś dla siebie. Gdy lubię zaszyć się w pokoju i nie wychodzić z świata książek, choć ostatnio przyznam, że nie mogłam przemóc się do czytania. Nie sprawiało mi ono przyjemności. Lektury nie wciągały, czytałam jedną, zaczynałam drugą i kontynuowałam ogromnie powoli z czystego obowiązku, skoro rozpoczęłam. Nie lubię zostawiać niedokończonych historii, nawet gdy czytanie nie idzie. To nie była wina książek, po prostu czegoś brakowało. I nadal zastanawiam się czego, powolnie przewracając strona za stroną. Czekam w tym specyficznym pokoju, którego zaznałam w górach.

Jesień, czas na milczące spacery, fantazyjne zdjęcia, melancholijną muzykę, przemyślenia i plany. Czas na odpowiednie książki, które pochłoną mnie bez reszty. A jak u Was? Jak postrzegacie jesień?


Komentarze