Złap się za Słowo - dzień dwudziesty drugi




Niedziela - dzień odpoczynku, więc siedzę sobie z herbatą i rozważam. Potem lektura i nie mam zamiaru przejmować się dzisiaj żadnymi głupstwami. Niech będzie tak, jak powinno być, spokojnie, bezstresowo, przyjemnie. 

Ludzie reagują na czyn Jezusa zdumieniem. Zastanawiają się, kim jest i co głosi, skoro może wyrzucać złe duchy. Nauka z mocą, tak określają to, co zrobił. Nie dostrzegają, że głosi On przesłanie zapisane w Pismach. Jego słowom towarzyszą czyny, by inni mogli uwierzyć. Wskazuje, co trzeba robić, by osiągnąć życie wieczne. 



O. Tomasz Nowak pisze, że trzeba prostować się, patrząc na Boga. Starać się narodzić w Duchu na nowo. Wówczas człowiek ma szansę stać się sobą w pełnym wymiarze. Czasem ciężko jest stanąć prosto przed Panem. Codzienność, problemy, rany, które zadają inni, przygniatają. Garbimy się, jakby nie było Jego, Który pomoże nam to wszystko nieść. Nie mówię, że to źle, że łatwo jest zawierzyć i iść z radosną miną do przodu. Nieraz mam przeczucie, że może trzeba odczuć ciężar życia, by zwrócić się do Boga, zamiast pokornie klepać formułki, będąc od Niego tak naprawdę daleko. Takie prostowanie się to długi proces, czasem się uda, czasem nie. Paradoksalnie porażka jednak może umocnić, zamiast osłabić. Tak się zdarza. Lubię w wolnej chwili westchnąć o tym, co mnie trapi. Powiedzieć prosto z mostu, jak się czuję, że zdarza mi się nie wiedzieć, jak mam postąpić, że miewam dość. To normalne i ludzkie, ale jakoś jesteśmy uczeni, że nie, tak nie można. Trzeba iść i milczeć o tym, co mnie boli, denerwuje, męczy. To nie jest prawdziwa relacja, jakiej pragnie Bóg. Wiara nie polega na tym, że przyjdę uśmiechnę się, pomodlę i będę udawała, że wszystko w porządku, choć wewnątrz cierpię i mam wrażenie, że za chwilę zawali się cały świat i ja sama. 

Bóg pragnie prawdziwej relacji z człowiekiem. Takiej szczerej do bólu. Pamiętam jak słuchałam kiedyś rekolekcji i usłyszałam "wygarnij Panu Bogu". Szok! Jak wygarnij? Wyrzuć to z siebie, wykrzycz. Nie bądź ulizanym chrześcijaninem. Bóg chce Twojej miłości, Ciebie, a nie szopki i przedstawienia. Zresztą, jaki sens twierdzić, że jest dobrze, skoro nie jest. Przecież On zna moje serce. Nie chodzi o to, żeby wyżyć się. Można wszystko wykrzyczeć całkiem kulturalnie (żeby nie było, że rzucanie mięsem jest ok). Taka szczera rozmowa pomaga. Owszem, odpowiedź nieraz przyjdzie późno, pewnie niekoniecznie wtedy, gdy chcę, ale przyjdzie. Co najważniejsze, przecież Bóg, który kocha bezgranicznie, nie obrazi się za to, że powiem, jak się czuję, czy co mi leży na sercu. 

A na koniec, jeśli już jesteśmy w temacie słów, dzielę się opowiadaniem, które dzisiaj słyszałam na kazaniu. Pewien chłopiec, który bardzo często wchodził w konflikty z innymi, dostał od ojca worek gwoździ. Za każdym razem, gdy powiedział coś złego w rozmowie z drugim człowiekiem, miał wbić w płot gwoździa. Początkowo miał się czym zajmować, bo gwoździ dziennie było kilkadziesiąt. Z czasem jednak ich liczba się zmniejszała a dziecko nauczyło się panować nad swoim charakterem i słowami, które wypowiada. Gdy nadszedł dzień bez kłotni, uradowany chłopiec poszedł do ojca. Ten go pochwalił i kazał każdego dnia bez złego słowa wyciągać jeden gwóźdź. Po wielu dniach w płocie zostały same dziury. Wówczas mężczyzna zaprowadził syna przed podziurawione ogrodzenie i powiedział, że ono już zostanie takie. Nigdy nie będzie całe, jak dawniej. Podobnie jest z sercem człowieka, jeśli go zranimy słowem, ta rana pozostanie, nawet gdy padną słowa przepraszam. Zatem w ten wolny czas, jakim jest niedziela, chyba warto na chwilę pomyśleć o tym, co mówimy. Nie ranić, bo słowa mogą być równie ostre jak nóż. I nie krzyczeć od razu, nawet gdy puszczają nerwy. Tak, wiem jakie to nieraz trudne. Ale niech dzisiaj będzie pierwszy dzień pracy nad sobą i nad tym, co mówimy. Bo można wylać przed kimś serce, nie robiąc przy tym krzywdy.



Komentarze