Kraina bezduszności - Allan Philips, John Lathusky „Porzucony. Droga z koszmarnego rosyjskiego domu dziecka do nowego życia w Ameryce” - Recenzja



„Anioł Stróż nie pojawił się ani tej nocy, ani następnego dnia, ani w kolejnym tygodniu. Było tak, jakby Wania znalazł się poza zasięgiem aniołów, w najniższym kręgu piekła, w którym stopniowo pozbawiano go człowieczeństwa. Najpierw zgolono mu głowę, zaczął więc przypominać więźnia. Nie miał z kim rozmawiać, więc jego umiejętność mowy zaczęła się cofać, a jego głos został zredukowany do szeptu, gdy leżał pośród najbardziej odrażających aktów przemocy i zaniedbania, zaczął tracić pewność siebie i opanowanie. W końcu jego rączki zaczęły drżeć niekontrolowanie od leków, które mu podawano, by go otumanić. Spadł w największą otchłań, w której człowiek przestawał być członkiem rasy ludzkiej i sięgał punktu, z jakiego nie było już powrotu”. 

O tej książce powiedziała mi znajoma. Kiedy pokazała mi ją i przeczytałam informację z okładki, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Spodziewałam się trudnej historii, ale to, z czym się spotkałam po prostu mnie poraziło… 

Zawsze istniały dzieci niechciane lub takie, które do sierocińca trafiły nie ze względu na śmierć rodziców, ale ponieważ nie umieli oni sobie z nimi radzić, czy to przez własną bezsilność, alkoholizm, nędzę czy z innego powodu. Dom dziecka, nawet mimo starań personelu nie zastąpi nigdy prawdziwego domu, nie jest miejscem, w którym spragnione uwagi dzieci zaspokoją swoje potrzeby, poczują się wyjątkowe, przynależące do danej rodziny, osoby. Nie może on jednak być instytucją, która niewoli, unieszczęśliwia, pozbawia jakichkolwiek praw. 

Wania, główny bohater „Porzuconego” to mały chłopiec zamieszkujący jeden z domów dziecka w Moskwie. Ze względu na swój stan, zakwalifikowany zostaje jako oligofrenik, czyli ktoś o obniżonych zdolnościach adaptacyjnych i poziomie intelektualnym i trafia do grupy dzieci, które są pozostawione sobie. Spragniony miłości, bystry, niezwykle inteligentny, pokorny chłopiec, wyczekuje codziennie „dnia Walentyny”, czyli dyżuru swojej ulubionej opiekunki, kobiety która czasami przynosi mu coś do zjedzenia z domu czy okazuje sympatię. 

Dom Dziecka, w którym mieszka to instytucja, którą ciężko nazwać dobrą. Personel nie przejmuje się wychowankami, dzieci karmione są jak tuczne zwierzęta, byle szybciej, ogromnie rzadko do bawienia się dostają stare, zniszczone zabawki. Wszystkie nowe, które trafiają do placówki dzięki pomocy, najczęściej zagranicznych gości, są im zabierane. Podopieczni instytucji chodzą w niedopasowanych, starych ubraniach. Nikt nie troszczy się również o ich rozwój fizyczny. Dzieci są przywiązywane do chodzików czy sadzane na krzesełkach na wiele godzin a potem zmuszane do długich drzemek. Nie potrafią chodzić. Jeśli same tak jak Wania nie nauczą się mówić, nie mają szans na porozumiewanie się z otoczeniem. Praktycznie nikt się nimi nie przejmuje. W wieku czterech lub sześciu lat przechodzą test, który pozwala im albo udać się do zakładu, w którym będą mogły podjąć naukę albo zostają zesłane do szpitali psychiatrycznych, gdzie umierają powolną, straszną śmiercią. Co ciekawe w ośrodku nie brakuje personelu, są sale rehabilitacyjne, ale wszystko jest jedną wielką fikcją, gdyż pracownicy nie kwapią się do wykonywania swoich obowiązków, a pomieszczenia są zamknięte na klucz. Nie słychać tu nie tylko śmiechu, ale nawet głosów dzieci. Panuje dziwna cisza. Sierociniec bardziej przypomina więzienie, gdyż wychowankowie nie wychodzą na zewnątrz, nie znają świata spoza murów, w których spędzili całe życie. Zachwycają się najmniejszymi rzeczami, jak np. możliwością wyłączania samodzielnie lampki w przyszłości. W marzeniach mają dom, w którym można zjeść tyle chleba, ile tylko się zapragnie. 

Jeszcze gorsze warunki panują w szpitalach psychiatrycznych. Dziećmi zajmują się starsi pacjenci. Odurzone lekami całymi dniami leżą nagie we własnych odchodach na materacach z syntetycznych tkanin. Doświadczają również przemocy, nie tylko ze strony współmieszkańców ale i personelu. 
W takim świecie przychodzi żyć Wani. Chłopiec jest jednak nieprzeciętny, dzięki niezwykłej inteligencji, ciekawości świata, ujmującemu sposobowi bycia i pewności siebie zyskuje sympatię, najpierw Wiki, kobiety która odwiedza sierociniec, potem Sary żony angielskiego korespondenta, a następnie szeregu innych osób. Dzięki tym ludziom wyrywa się z rosyjskiego piekła państwowej opieki. Nim jednak do tego dojdzie Wania będzie musiał przejść przez niewyobrażalne cierpienie. 

Książka Allan'a Philips’a i Jona’a Lathusky’ego po prostu rozłożyła mnie na łopatki. Poraziła, rozwaliła, poczułam się jakbym dostała obuchem w łeb. A myślę, że i takie stwierdzenia to za mało. Ciężko mi pisać i myśleć o niej jako o powieści, bo jest przecież relacją prawdziwych zdarzeń w formie powieści. Nie mogę napisać o Wani, dzisiejszym Johnie jako o postaci literackiej. Mogę jednak powiedzieć, że chylę czoła przed hartem ducha tego człowieka, który od dziecka się nie poddawał. Który znalazł w sobie siłę, by przetrwać najgorsze, pobyt w szpitalu, w którym zmarznięty leżał we własnych fekaliach, gdzie zaatakował go inny chłopiec. Gdzie w końcu był więźniem, któremu zgolono głowę i czekano na jego śmierć, która miała być tylko kwestią czasu. Chylę czoła przed wielkim sercem i człowieczeństwem bohatera, bo które dziecko bez wychowania wykształca w sobie taką empatię, by nawet w najtrudniejszych momentach życia myśleć o innych, które uczy przyjaciela mówić, prosi by zabrano z nim także koleżankę, która nie może sama wychodzić. Wania jest fenomenem nie tylko jako samouk i człowiek niezwykle wrażliwy, ale jako ktoś kto ma odwagę walczyć o swoje – o czym świadczy jego zachowanie w szpitalu, uporczywe ćwiczenie chodzenia po operacji czy robienie wszystkiego, by znaleźć rodzinę. Jego wielka potrzeba miłości i przyjmowanie jej od każdego, tęsknota za domem i niemal natychmiastowe przyjmowanie ludzi ogromnie mnie ujęły. Czytając o tym samotnym, pełnym ciepła chłopcu, który nigdy się nie poddał, nie mogłam uwierzyć, że miał tylko kilka lat. Zrozumienie dla niepowodzeń w życiu, brak obarczania winą innych, znoszenie bolesnego i samotnego pobytu w szpitalu oraz wielka dojrzałość ciągle mnie zaskakiwały u Iwana. 

Powiem szczerze, że przez całą lekturę włos jeżył mi się na głowie. Pytałam siebie, gdzie są organizacje broniące praw człowieka? Gdzie jest najzwyklejsza w świecie ludzka dobroć i troska o drugiego człowieka, a jeśli nie to, to chociaż odrobina przyzwoitości? Jak można wiązać i zamykać dzieci? Bić je, odurzać lekami, skazywać na tzw. reżim łóżeczkowy? Jak to możliwe, że maluchom, które w innych krajach spokojnie uczą się w szkołach zabierane jest całe życie? Że umierają w ośrodkach, zaniedbane, zapomniane, niekochane i nikomu niepotrzebne? Jakim cudem w kobietach nie ma nawet krzty instynktu, by mieć choćby odrobinę ciepła do podopiecznych? Przed moimi oczami przewinęła się zastraszająca wizja państwa, w którym człowiek nic nie znaczy. W którym wszystko jest na pokaz, a dobro dziecka nie ma żadnego znaczenia. Który przepełniony jest paradoksami i lękiem przed zwierzchnikami. Bo weźmy choćby przykład Adeli, dyrektorki domu dziecka, która bała się oddać wychowanków do zagranicznej adopcji, by nie zostali sprzedani na organy, a pozwalała im umierać w warunkach gorszych niż zwierzęta. Jak wytłumaczyć przesiąknięty korupcją system adopcyjny, który nie ma pojęcia czym jest dobro dziecka? Łapówki, wojny z tymi, którzy starają się coś zrobić dla maluchów, którzy jawnie protestują przeciw korupcji, sabotowanie wniosków adopcyjnych i zastraszanie to obraz Rosji, w której nie ma miejsca na dobro dzieci. Z drugiej strony osoby takie jak Walentyna, Wika, Maria, którym leży na sercu los sierot. 

Prawdziwa historia z happy endem można powiedzieć, a jednak czuję, że to smutna i przerażająca opowieść o tym, jak w cywilizowanym świecie nadal panuje bezduszność tłumaczona niskimi zarobkami czy zmęczeniem, jak niewiele znaczą w niektórych miejscach dzieci. Jedna diagnoza może przekreślić wszystko, zamienić życie dziecka w piekło. „Porzucony” rani serce, bo gdy czyta się o Wani, o tym co przeszedł, nie sposób nie protestować, nie myśleć „co z tym światem, co z tymi ludźmi”?!? Książkę, choć nie jest to lekka lektura, polecam każdemu, bo czasami trzeba nam przypominać, że nie wszędzie dzieje się dobrze, że trzeba coś z tym zrobić!!! 


Allan Philips, John Lathusky, Porzucony. Droga z koszmarnego rosyjskiego domu dziecka do nowego życia w Ameryce, tłum. Agnieszka Myśliwy, wyd. Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, Kraków 2012.

Komentarze